Setna rocznica śmierci Promyka  –  8 lipca 2008 

Kazimierz Konarski: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), Z cyklu: Polscy działacze społeczni i oświatowi, Zeszyt 6, wyd. Wiedza Powszechna (Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa Czytelnik), Warszawa 1948

NAJLEPSZY ELEMENTARZ ŚWIATA

„W roku 1874, czytamy we wspomnieniach Promyka, korzystając z pobytu na wsi namalowałem na ścianie jednego budynku, widocznej dla przechodzących z daleka, główne początki do nauki czytania, aby wszyscy mieli je przed oczyma i uczyli się jedni od drugich. To było początkiem elementarza ściennego, który następnie w tymże roku ułożyłem i wydałem, aby wszystkie wioski zaopatrzyć się w niego mogły... Elementarz ścienny okazał się niedogodnym do rozsyłania przez pocztę; przy tym nie można było w nim rozwinąć całej nauki czytania i ułatwić jej należycie, więc obmyśliłem i wydałem wkrótce „Elementarz, na którym nauczysz czytać w 5 lub w 8 tygodni".

Takie były początki. Pierwszy nakład elementarza w 10 000 egz. ukazał się w grudniu 1875 r. Ryzyko wydawało się duże. Nieufność publiczności wobec nowej i nie wypróbowanej jeszcze metody, niechętne stanowisko księgarzy, z których każdy miał jakiś elementarz specjalnie przez siebie polecany, obojętność prasy, która pominęła książkę zupełnym milczeniem, wszystko to nie wróżyło powodzenia dziełu młodego autora. Wszelkie obawy okazały się płonne. Nakład rozszedł się w ciągu czterech miesięcy. Promyk niezwłocznie porywa się na większe jeszcze szaleństwo i jeszcze tej samej wiosny wydaje drugi, podwójny nakład. Walczy z trudnościami pieniężnymi. W krytycznym momencie ratuje wydawnictwo pożyczka 284 rubli zaciągnięta u zamożnego sympatyka(*). Książeczka rozchodzi się znów niesłychanie szybko, czemu niewątpliwie sprzyja niebywale nisko obrachowana jej cena, w detalicznej sprzedaży wynosząca 7 groszy (3% kop.). Cena ta nawiasem mówiąc przez dziesiątki lat nie ulega zmianom.

(*) Nazwiska owego sympatyka nie udało się ustalić z całą pewnością). Tradycja ustna (Stefan Brzeziński, Maksymilian. Miłguj Malinowski oraz rodzina) wspomina tu dwa nazwiska. Prof. Hermana Benniegb, językoznawcę, i prof. Ignacego Baranowskiego, doktora medycyny obaj bardzo czynni społecznie w drugiej połowie w. XIX w Warszawie). Józef Dąbrowski (Grabiec) w pracy swej pt. „Czerwona Warszawa” wspomina o d-rze Edwardzie Korniłowiczu, o którym skądinąd wiadomo, że był jednym z pierwszych i bardzo bliskich przyjaciół Promyka.

Puszczenie w świat kilkudziesięciu tysięcy elementarzy wywołało niebawem potrzebę nowych wydawnictw. Nowym czytelnikom trzeba było dostarczyć materiału do czytania. W grudniu 1876 r. wychodzi więc „Pierwsza książeczka dla wprawy w czytaniu" w 5 000 egz. Nakład został wyczerpany jeszcze przed końcem zimy, W tymże roku (1877) wychodzą drugie i trzecie wydania „Pierwszej książeczki" oraz „Prawdziwe opowiadania, czyli druga książeczka".

1 tak niemal miesiąc po miesiącu płyną teraz w szeroki polski świat w coraz większych nakładach wydania bądź rzeczy nowych, bądź wznowienia wczorajszych, "a już wyczerpanych. Działalność ta pochłania olbrzymie ilości pracy autora, zatruta jest nieustannymi kłopotami finansowymi, nagradza ją wszakże hojnie niezmiernie krzepiące poczucie powodzenia w pracy i użyteczności społecznej dokonąnego, wysiłku.

Kłopoty finansowe mimo tak kolosalnych obrotów wynikały stąd, że Promyk nie posiadając własnej księgarni skazany był na pośrednictwo księgarzy, u których tonął cały zysk sprzedażny. Sytuacja zmienia się nieco w roku 1878, kiedy Prószyński zakłada własną księgarnię (najprzód przy ul. Bednarskiej, potem przy Nowym Świecie) i skupia w niej odtąd wszystkie swe nakłady.

W r. 1879 dochodzi do skutku najważniejsze wydawnictwo z serii elementarzy — „Obrazkowa nauka pisania i czytania'' oraz „'Elementarz dla samouków''. Dotychczasowe elementarze Promyka przeznaczone były dla tych dzieci czy dorosłych, których ktoś uczył. Teraz dawał on w rękę książkę tym, którzy sami bez nauczyciela chcieli nauczyć się czytać. Takich były nowe rzesze. Nie trzeba długiego namysłu, by zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo nowa książeczka rozszerzała pole walki z ciemnotą, jak bardzo przyspieszyła zwycięstwo nad nią.

Na czymże, tędy polegała wyższość Promykowego elementarza? Dlaczego w ciągu paru lat wyparł on wszystkie inne książki tego rodzaju osiągając w pierwszym dziesięcioleciu. XX wieku astrono­miczną, jak na wydawnicze stosunki polskie, łączną cyfrę miliona odbitek. Co było powodem, tak piorunującego zwycięstwa?

Dotychczasowe metody, nauki czytania opierały się na zasadzie pamięciowości. Dziecko musiało „wykuć" na pamięć nazwy wszystkich liter, po czym zaczynało się sylabizowanie: be a — ba, be a — ba — baba. Z babą był. jeszcze mniejszy kłopot, ale przesylabizuj tu, biedny mały uczniu, słowo „człowiek". Ce zet eł o — czło, wu i e ka — wiek - człowiek. Jakaż ta pierwsza sylaba straszliwie trudna do rozgryzienia! Dlaczego druga ma się czytać wiek, kiedy tam jest wyraźnie jakiś wujek?

Była to sieć, w której grzęzły najlotniejsze głowiny dziecięce. A mniej lotne ...? Hej! Ile łez dziecięcych oblało tę straszliwą naukę, o tym "dzisiejsze pokolenie nie ma najmniejszego pojęcia.

Promyk w dziecinnych latach sam przeszedł przez tortury sylabizowania i zapamiętał je tak dobrze, że jeszcze po kilkudziesięciu latach wspomina o tym w swoim pamiętniku. W ten sposób uczono go czytać, w ten sam sposób później wkuwano" mu w głowę nazwy geograficzne. Zniechęcił się wtedy do nauki, znienawidził geografię, którą dopiero później nauczył się cenić i kochać. Już z owych dzie­cinnych lat wyniósł nienawiść do wszelkiej pamięciowej nauki i teraz w swoim Elementarzu wypowiedział jej zdecydowaną walkę.

Elementarz zaczynał się od pięciu rysunków ust w rozmaity sposób rozwartych. Przy każdym rysunku była podana litera, oznaczająca samogłoskę odpowiadającą danemu układowi ust. Dziecko układając usta w ten sposób, co na rysunku, wydawało dźwięk odpo­wiadający danej literze i w ten sposób uczyło się rozpoznawać, litery samogłosek. Teraz kolejno następowały połączenia tych samogłosek z coraz to innymi spółgłoskami, oparte o rysunki, jak ul, oko itd. Przez porównanie litery u ze słowem ul dziecko odgadywało przy pomocy rysunku brzmienie litery 1. Dalej następowało pytanie „ile uli", albo przy słowie ule stał znak; 2 ule, albo 3 ule, wyjaśniony wszędzie odnośnymi rysunkami przedstawiającymi stojące koło siebie dwa albo trzy ule.

Zamiast wkuwania mamy tu szereg zagadek dostosowanych poziomem do umysłu dziecka. Po zagadce z ulem przychodziła inna z osą i w ten sposób w stopniowym, powolnym rozwoju dziecko samo opanowywało wszelkie trudności czytania.

Samodzielne rozwiązanie zagadki jest dla myślącego dziecka źródłem wielkiej uciechy; toteż nauka czytania oparta na Elementarzu Promyka stała się zajęciem ciekawym, pełnym wzruszeń. Tak jak przedtem, była jednym pasmem udręczeń, tak teraz mogła dać . dziecku wiele szczerej radości.

Pomysłowość Promyka wprowadzała uproszczenia, gdzie się tylko dało. Wiadomo, jak trudne dla umysłu dziecka są złączenia liter m, cz, rz, dz itd, Promyk czyni z nich nowe litery alfabetu wymawiane łącznym dźwiękiem š č itd. Wprowadził nawet tę nowość do wszystkich drukowanych przez siebie wydawnictw używając dla tych głosek specjalnie odlanych podwójnych czcionek. Nie spodobało się to warszawskiej .„Prawdzie", która zaatakowała o to Promyka wywołując żywą jego odpowiedź, a potem spór „Prawdy" z „Kurierem Porannym”, który wystąpił w obronie tej drukarskiej nowości,

Na ogół jednak prasa bardzo rzadko zabiera głos w sprawach oświaty i elementarza. W zachowanej po Promyku spuściznie znajduje się. gromadzony skrzętnie zbiór wycinków z gazet. Czytanie tego materiału niewiele daje. Pisma piszą o oświacie mimochodem, aby zbyć, nie wdając się w głębsze naświetlenie sprawy. Czasem czepią się jakiegoś szczegółu jak „Prawda" owych podwójnych liter, najczyściej ograniczają się do ciepłej ale ogólnikowej pochwały dla wydawnictw Promyka. Czasem tylko zdarzy się korespondencja prowincjonalna, w której trafić można na gorętsze zainteresowanie się sprawą elementarnego nauczania i jego reformy.

Prosto, zwięźle, a barwnie opisuje losy polskiego nauczania w r. 1883 nauczyciel ludowy w Łomżyńskiem, p. Feliks Janeczko. „Rezultaty — pisze on — osiągnięte przeze mnie (z elementarzem Promyka) są nader zadawalniające. Z nowicjuszami zazwyczaj w ciągu zimy przechodzę cały elementarz. Może taki czas za długi się wyda niejednemu? Lecz zima w szkole elementarnej jest to czas nadzwy­czaj ograniczony, dzieci zwykle zaczynają uczęszczać do szkoły w początkach grudnia, a opuszczają w końcu marca; wytrąciwszy z owego periodu czasu Święta Bożego Narodzenia, zapusty, niedziele, galówki itp. dni, cała zima da się przedstawić w liczbie 60 — 70 dni.. Wziąwszy na uwagę, że jednocześnie nauczyciel prowadzi takąż naukę języka ruskiego i że lekcje języka polskiego codzienie odbywać się nie mogą, liczba lekcji polskich w ciągu zimy wyniesie zaledwie 30 — 35. Otóż żadne inne wydawnictwo przy takiej krótkości czasu nie przyniesie żądanej korzyści, jak wydawnictwa Promyka, odznaczające się… skróconą objętością wszystkiego w zakres początków nauki czytania wchodzącego ...

„Dziecko wiejskie wstępujące do szkoły wynosi z domu nadzwyczaj skąpe pojęcie o rzeczach i przedmiotach, aby więc rozpocząć z nim naukę jakąkolwiek, trzeba go wpierw do tego przygotować, nie umie ono odpowiedzieć nawet na najprostsze zapytania, zaledwie i może nazwać przedmioty, które mu się zdarzyło często widzieć w domu. Formując elementarz p. Promyk zwrócił zapewne uwagę na tę okoliczność i dlatego za materię słów wziął nazwy przedmiotów jak najdostępniejszych pojęciu wiejskiego dziecka, następnie formując ze znanych dźwięków wyrazy układa je katechetycznie, dalej w podobny sposób z łatwych wyrazów i słów formuje krótkie zdania, które powoli, w miarę i stopniowo rozprzestrzenia ... Tylko prostym i jasnym wykładem najciemniejsze umysły dają się pokonywać" - kończy swe wywody p. Janeczko.

Duże zainteresowanie działalnością Promyka wykazało w r. 1882 „Echo Łomżyńskie”. W serii artykułów omawia tygodnik ten poszczególne jego wydawnictwa. Wzruszony tym przedziwnie żywym echem swej pracy Promyk napisał, długi list z wyrazami wdzięczności za chęć „popierania wszystkiego, co ma służyć ku rozszerzeniu oświaty". Sam list Promyka, będący gorącą obroną tej idei, a jednocześnie obroną zaczepionego w jednym z artykułów samouctwa, wydrukowało „Echo Łomżyńskie" jako artykuł zamykający ową serię.

Prawdziwego, przyjaciela i sprzymierzeńca znalazł Promyk w prasie dopiero pod koniec życia w „Kurierze Polskim".

Były to już zresztą inne czasy. Po ciężkiej nocy przychodzi świt rewolucji 1905 r. Przed skrępowanym, duszonym przez dziesiątki lat zakazami cenzury Promykiem otworzyły się nagle nowe możliwości pracy. Niezmordowany, niewyczerpany w pomysłowości, gdy chodziło o nauczanie, podejmuje nowy wielki plan walki z ciemnotą, w której bronią miała być już nie książka, lecz żywe słowo.

„Dwustu ludzi — twierdzi — odpowiednio wyszkolonych może, wszystek lud w Królestwie Polskim nauczyć czytać i pisać w ciągu jednego półrocza".

Miała to być jeszcze jedna odmiana Promykowego elementarza. Nie zadrukowana karta papieru, nie obrazek, ale płomień żywego, słowa.

Rozlepione na murach Warszawy afisze zapowiadają, że 14 stycznia 1906 r. odbędzie się w wielkiej sali Muzeum Rolnictwa i Przemysłu magiczne przedstawienie, na którym Konrad Prószyński dawać będzie nowy pokaz nauki czytania, i pisania.

Słowo „magiczne" podziałało jak przynęta. Zebrało się około 700 osób, w tej liczbie z górą setka nie umiejących czytać. Spośród tych wybrano pięćdziesiąt takich, które nie znały ani jednej litery, i posadzono je na pierwszych ławkach. One też tylko miały prawo odzywać się, tj. odpowiadać na pytania. Każdy nie umiejący pisać miał przygotowany papier do pisania, ołówek i linijkę.

„Zamiast obrazków w "książce — opisuje Promyk to zebranie — pokazywałem kolejno na tej lekcji podobne obrazy duże, barwne. Naukę prowadziłem nie mówiąc ani razu, jak się która litera czyta. Pokazywałem tylko na przemian obrazy i litery, niektóre z nich kreśliłem na tablicy,, a jak się co wymawia i czyta, odgadywali sami widzowie. To właśnie główna moja zasada, żeby uczący się nie wykuwał na pamięć za nauczycielem i książką, tylko żeby sam, o ile tylko możliwe, odgadywał, wysnuwał z siebie — i własną myślą z za­jęciem pracował.

„Pokaz z przemową do zgromadzenia i przesiadaniem się nieczytelnych trwał dwie godziny, ale sama nauka tylko półtorej godziny. I ogół tych, którzy nie znali ani jednej litery, pod koniec tej lekcji umiał pisać i czytać 7 liter i złożone z nich wyrazy. Ku końcowi pokazu, pokazałem obraz, na którym był las. Uczący się zobaczywszy go powiedzieli „las”. Wtedy poprosiłem, żeby to słowo napisali. Otóż napisali wnet z głowy i to bez pomyłki słowo „las". Potem zobaczywszy inny odpowiedni obraz tak samo napisali sami z głowy i bez długiego namysłu słowo „osa", a nakoniec wyraz „sala".

„Umieli też przeczytać i napisać na przykład: „ile uli u Salusi, ile soli, ile lal u Olesi".

„Po jednej lekcji i to pierwszej w życiu,, więc najtrudniejszej, nikt wymagać więcej, nie może.

„Na prośbę, żeby pokazano papier z. własnoręcznym napisem las, osa, mnóstwo rąk wyciągnięto, aby go podać; sąsiedzi zaś wtajemniczeni albo i sami uczniowie mówili z uradowaniem: „To pierwszy raz, po zupełnej nieumiejętności". Pisanie to było dane do oglądania obecnym nauczycielom, pisarzom i innym osobom.

„Doświadczenia przez powtórzony kilkakrotnie pokaz tej pierwszej nauki, czytania, z, gromadą nieczytelnych ujawniły, że niektóre najmniej zrazu chętne i najtępsze osoby w środku lekcji zaczynają się ożywiać, umysł ich się zaciekawia, zaostrza, a pod koniec w trafności i szybkości odgadywania niewiadomych dotąd rzeczy wyprzedzają wszystkich…

„Po takiej też pierwszej lekcji każdy mający książkę, papier, ołówek i linijkę może uczyć się dalej już zupełnie sam bez nauczyciela”

Gdyby Promyk żył dłużej, byłby: niewątpliwie przystąpił do urzeczywistnienia swego olbrzymiego planu, znalazłby zapewne owych 200 nauczycieli, by dokonać z ich pomocą zamierzonego dzieła.

Niestety, plany te pokrzyżowała rychła już choroba i śmierć Promyka, zabierając z placówki człowieka w pełni sił, zaledwie w pięćdziesiątym ósmym roku życia.

,,Krótkość, jasność, zwięzłość i prostota — oto są charakterystyczne, jakkolwiek nie jedyne zalety i cechy metody Prószyńskiego", pisze o elementarzach Promyka jego długoletni serdeczny przyjaciel, pisarz i historyk szkolnictwa, długoletni sybirak, Adam Szymański.

Trudno o prostszą, a bardziej wyrazistą charakterystykę elementarza Promyka i samego Promyka.

Krótkość, jasność, zwięzłość i prostota Cechy płynące z głębokich pokładów duszy Promyka, wyrobione wszakże i rozwinięte przez długoletnie obcowanie z ludem polskim, zżycie się z jego dolą i niedolą, poznanie na wylot jego warunków bytu, jego trosk i radości, nadziei i zwątpień, słabości i mocy.

Prószyński, urodzony na Białej Rusi, polskiej wsi nie widział do czasu, gdy młodym chłopcem przyjechał do Warszawy z Syberii. Jak pisze Szymański „śnił o niej dzieckiem będąc, jak o jakimś raju ziemskim". Gdy zobaczył tę wieś po raz pierwszy, „z przerażeniem dowiedział się, że w całej wsi nikt nie umie czytać".

Jął poznawać tę wieś bliżej i głębiej. Zaczął swe studenckie piesze wędrówki po kraju. Zachowało się po nim wiele zeszytów, w których zapisuje każdy niemal krok, każdą ciekawszą, nawet nie własną ą zasłyszaną w wagonie kolejowym czy na noclegu rozmowę, ot, można by powiedzieć, słyszy i wchłania w siebie każde tchnienie ziemi rodzinnej, czuje każde uderzenie jej tętna.

Chałupa — plebania — organistówka — dwór — rudera w miasteczku, to jego noclegi, popasy, źródła wiadomości bezpośrednie, żywe, gorące. Wszystko go interesuje. Przede wszystkim wiekuisty, palący temat: czy i co kto czyta? Czy jest szkoła, kto i jak uczy? Na każdej stacji pocztowej notuje szczegółowo tytuły gazet i liczby przedpłatników poszczególnych pism, bardzo ciekawe skądinąd dokumenty czytelnictwa prowincjonalnego. Wyszukuje i skrzętnie opisuje zabytki.

„...Zajezierze, ok. 30 gospodarzy. Karczma, gdzie chowają (wyraz nieczytelny), sady owocowe przy chatach. Chłopak Nagodowski naprowadził do stodoły i tam nocleg. Nazajutrz dali ręcznik i wody. Nie chcieli przyjąć pieniędzy. Parafia, to Sieciechów i gmina zdaje się tamże. Starania o odzyskanie kościoła dawnego w opactwie pobenedyktyńskim. Szkoła aż w Sieciechowie. 8 lipca czwartek. Opactwo, kościół (patrz w książeczce). Posadzka marmurowa w szachownicę po wydzierana: Resztki ołtarza... Sieciechów o pół wiorsty, domki małe, drewniane, gontami kryte, drzwi z podwórka, po 2 okna na rynek. Nie brukowane. Tylko około 4 rodziny żyd. Mleka z kwartę wy­piłem w jednej chacie, za co nie chciała gospodyni nic wziąć, wreszcie zażądała 5 groszy. Szkoła, nauczyciel. Kościół 1671. Proboszcz stary, Kopczyński, na polowaniu. Wikary myśli o bibliotece parafialnej, 4 000 parafian (patrz w książ.). Droga koło klasztornej Woli wzdłuż rzeczki szlamistej do Bąkowca. Tu młyn i dwór. Zarośla trzcinowe, las sosnowy, jagody, żaby, jaszczurki, żmije. Zawady. Dość duża. Szkoły nie ma".

Przyroda i historia, geografia i statystyka. Ale wszędzie i zawsze na pierwszym miejscu człowiek. Zwłaszcza ciemny człowiek. I ból, Że choć wieś taka duża, ale szkoły, w niej nie ma. Et, wziąć by kawałek kredy w rękę, ot tam na stodole narysować litery i uczyć, uczyć, uczyć...

W tych włóczęgach nauczył się Promyk poznawać duszę chłopa, uczył się szanować jej prostotę, jej bezpośredniość, jej zdrowy, jakże nieraz wytrawny chłopski rozum. Tam nawiązał pierwsze serdeczne nici z wsią polską, Beż frazesów, bez deklamacji wszedł w swą rolę apostoła.

Uznanie? Miał go Promyk od wczesnych lat wiele. Miał po temu podstawy, miał triumfy wydawnicze, o jakich się w polskich księgarniach nikomu dotąd nie śniło. Ale za zaszczytami nie gonił. Za prostą, za skromną miał na to duszę. I sądzę, że od zdawkowych po­chwał dziennikarskich większą radością były dla niego chwile, gdy... „niektóre najmniej zrazu chętne i najtępsze osoby w środku lekcji zaczynają się ożywiać, umysł ich się zaostrza".

Im niżej, im bliżej samych podstaw narodowego bytu — ludu, tym tego uznania było więcej, tym byłą ono szczersze, gorętsze, bardziej bezpośrednie. Wyżej bywało rozmaicie. Prasa łaskawie milczała. Za miedzą, w Galicji, w Poznańskiem, niewiele o Promyku wiedziano. Była we Lwowie wystawa w roku 1894, pierwsza bez mała tęgo rodzaju próba sił budzącego się z głębokiego snu kraju. Zjechało się wszystko co najtęższe w narodzie. Przyjechał i Promyk, przywiózł ze sobą swe arcydzieło. „Osobiście pouczał, pisze Szymański kogo pouczać należało, czym jest to arcydzieło, i jak, i ku czemu służyć może. A gdy widząc, że słów jego słuchają jak bajki o żelaznym wilku, użył ostatniego argumentu, jakiego tylko mógł użyć, że na tym elementarzu przy tej metodzie średnio zdolne dziecko w ciągu pięciu tygodni, a niezdolne w ciągu ośmiu tygodni wyucza się czytać, usłyszał straszną odpowiedź: „Czy się wyuczy w ciągu pięciu tygodni, czy w ciągu pięciu miesięcy — to wszystko jedno, chodzi o to, aby się wyuczyło".

Pięć tygodni łatwych zajmujących dla dziecka zagadek, czy pięć miesięcy męki? Wszystko jedno, byle się wyuczyło. Straszna zaiste odpowiedź.

Najwyższa ocena Promykowego dzieła zapadła het daleko pozą krajem. Oto co pisze tenże. Szymański we wstępie swej broszury „Najlepszy; elementarz świata" wydanej w r. 1904.

„Kiedy około dziesięciu lat temu jakieś towarzystwo pedagogiczne w Londynie, czy też grupa ludzi interesujących się sprawami pierwszego elementarnego nauczania, umyśliła rozstrzygnąć ciekawą kwestię: jakim dzieciom najłatwiej nauczyć się czytać? musiano sprowadzić i zebrać książki do pierwszej nauki czytania przeznaczone, czyli tzw. elementarze z całego świata. I Bogu niechże będą dzięki, że rozumni Anglicy... załatwili sprawę najwłaściwiej, poruczając swym wysłannikom zakupienie w najlepszych i największych księgarniach najbardziej rozpowszechnionych i używanych elementarzy, I lud polski dał zapewne we wszystkich księgarniach warszawskich wysłańcom angielskim drogą książkę swoją: Elementarz swego ulubieńca, Kazimierza Promyka.

Spomiędzy pięciuset przeszło najbardziej rozpowszechnionych elementarzy zgromadzonych ze wszystkich krajów świata najlepszym wedle mniemania Anglików okazał się polski elementarz Promyka".

Dał Promyk narodowi najlepszy na świecie klucz do duszy dziecka, do duszy ciemnego człowieka. Rozeszło się już po Polsce kilkadziesiąt tysięcy drobnych książeczek. Pochyliło się nad nimi kilkaset tysięcy główek dziecięcych. Pochyliły się i dojrzałe, czasem mocno już spracowane szpakowate głowy. Przeczytali. Skończyli. Co czytać dalej?

Stanęła przed Promykiem nowa wielka praca. Nowa ciężka walka. Nowe wielkie zwycięstwo.

Na imię jej było „Gazeta Świąteczna”.

Copyright © Kazimierz Konarski 1948

Kazimierz Konarski: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), Z cyklu: Polscy działacze społeczni i oświatowi, Zeszyt 6, wyd. Wiedza Powszechna (Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa Czytelnik), Warszawa 1948