Setna rocznica śmierci Promyka  –  8 lipca 2008 

Kazimierz Konarski: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), Z cyklu: Polscy działacze społeczni i oświatowi, Zeszyt 6, wyd. Wiedza Powszechna (Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa Czytelnik), Warszawa 1948

CZŁOWIEK

Jest w spuściźnie rękopiśmiennej Promyka drobny, ale wiele mówiący dokument. Strzęp — urywek myśli, jakby mimochodem rzucony na kartkę papieru:

„Wziąłem się do pracy mojej dzisiejszej nie z powołania, ale z przekonania i z rozważenia oraz wybadania szczegółowego potrzeby społeczeństwa naszego. Wziąłem się nie dlatego, żebym czuł talent odpowiedni w sobie i wewnętrzny pociąg do tego rodzaju pracy. Nie z popędu wewnętrznego (jak zwykle artyści, poeci, literaci, kapłani itp. obierają sobie drogę) poszedłem, ale przymusiłem i wciąż przymuszałem siebie do służenia potrzebom na zewnątrz mnie leżącym. Takiego przymusu płodem są prawie wszystkie moje pisma. Popęd wewnętrzny na, innego rodzaju drogę mię parł i po trosze wciąż prze jeszcze, ale na drogę, o której przekonałem się, że nie może doprowadzić do celu i mniej jest ważna i pilna, póki ta droga, po której idę, jest zaniedbana zupełnie, lub obsługiwana źle".

Urywek nie kończy myśli i nigdy już nie dowiemy się, jaki to popęd, jaką tęsknotę złożył Promyk na ołtarzu służby swej dla ważniejszych i pilniejszych potrzeb narodu. Można jedynie snuć domysły, że były to hodowane od młodych lat pragnienia pracy naukowej, na które w ciężkiej codziennej orce nigdy nie było chwili wolnego czasu. Można by te pragnienia widzieć i w owym liście do przyjaciela, w którym pisze, że po odstąpieniu Gazety wziąłby się do „wykończenia i puszczenia w świat paru dziesiątków mych prac i wydawnictw książkowych".

Może marzyła mu się jego od młodych lat ulubiona geografia.

Trudno orzec, czy na naukowej drodze byłyby mu sądzone podobnie obfite plony, jakie wyniosła jego praca na polu kultury ludowej, Natura wyposażyła go bogato. Umysł nieprzeciętny, bardzo jasny, dokładny, przenikliwy, ujmujący zawsze jądro, istotę sprawy, Przedziwna przy tym zdolność łączenia w sobie trzeźwości i wytrawności sądu z dużym polotem; chłodnej, jasnej, mądrej głowy z gorącym sercem.

Sam dobrowolnie przekreślił swe naukowe plany, wyrzekł się wszelkich w tej dziedzinie tęsknot i ambicyj. Jeśli zajmował się tematami naukowymi, to czynił to zawsze tylko dla zapoznania z nimi szerokich rzesz swych czytelników. Wszystkie jego pisma mają charakter dzieł popularnych.

Zakres ich jest bardzo szeroki. Najwięcej bodaj broszur napisał Promyk z dziedziny geograficzno - przyrodniczej. W nauce o ziemi czuł się w swoim żywiole, a ziemię tę opisywał coraz to inaczej, czasem jako pyłek we wszechświecie, częściej jako olbrzymią kulę ziemską, a najczęściej i najgoręcej jako tę najbliższą sercu szarą polską skibę. Z tego źródła wzięła też swój początek jedna z najwcześniejszych i najbardziej znanych jego książeczek: „Stopniowe opisanie Świata".

Potem przyszły dalsze: „O słońcu, gwiazdach, planetach, księżycu i zaćmieniach", „O narodach i rasach ludzi na całej ziemi", „O Krzysztofie Kolumbie i odkryciu Ameryki",, „Podróż Nansena do północnego bieguna ziemi", „Ciekawe zjawiska w świecie, co choć ludzie ciągle na nie patrzą, ale zwykle ich nie rozumieją", dalej rolnicze: „Jak zbierać mierzwę i urządzać gnojownię" itd.

Od opisu ziemi niedaleka już droga do jej dziejów. Historycznych książek napisał Promyk niewiele, właściwie jedną tylko: „Dziejów Polskich podstawa, czyli księga pierwsza", ale żywotów sławnych Polaków jest kilka jego pióra: „O księdzu Stanisławie Staszicu, synu mieszczańskim, który wiele dobrego krajowi czynił", „Jan Kochanowski, jego pieśni i pamiątki po nim", „O Kraszewskim, wielkim pisarzu polskim".

Dość często poruszał Promyk w swych broszurach tematy prawnicze. Najbardziej znana była książeczka pt. „Rozmowy Kazimierza z Wojciechem o tym, co każdego obchodzić powinno", obronie praw szkolnych. Poruszał też i sprawy gospodarcze: „O pożyczkach i kasach pożyczkowych po wsiach i miastach".

Bardzo poczytne były wydawane przez 12 lat przez Promyka kalendarze książkowe pod tytułem „Gość". Przestał je wydawać z powodu trudności, stawianych mu przez cenzurę.

Nieobce było Promykowi w ogóle wszystko, co tylko mogło światło w głowach rozniecać i serca ludzkie ku dobremu rozgrzewać. O popieraniu czytelnictwa trudno tu nawet wspominać, to była przecież jedyna i wyłączna myśl jego i praca całego życia.

Zalety i usterki Promykowej działalności pisarskiej? O zaletach byłą już mowa wyżej. Powtarzać tego chyba nie potrzeba. Wady? Któż ich nie ma? Miał je i Promyk. Różnego rodzaju spotykały go zarzuty.

Niezrozumiałe wydaje się np. pominięcie w życiorysie Kocha­nowskiego jednego z najważniejszych utworów poety — „Odprawy posłów greckich".

W jednym ze swych kalendarzy użył Promyk zwrotu „Słońce posuwa się po niebie"... Zaatakowało ten zwrot jedno z czasopism warszawskich, narzucając autorowi nieścisłość. Wywiązał się z tego cały spór, bo Promyk wystąpił w obronie praw popularyzatora, któremu rzekomo wolno jest użyć na początku niezupełnie choćby ścisłych zwrotów, jeśli okażą się one łatwiejsze do zrozumienia dla słabo rozwiniętego czytelnika, by później w dalszych wywodach sprostować je i wytłumaczyć rzecz w należytym oświetleniu. Atakującemu nie trafiły te wywody Promyka do przekonania i raz jeszcze stwierdził, że nieścisłość jest zawsze i pozostanie nieścisłością, a więc grzechem, którego żadna popularyzacyjna potrzeba zmyć nie może.

O ile ten w naukowym tonie utrzymany spór nie mógł być Pro­mykowi przykry, o tyle bardzo ciężkim przejściem musiał być dla niego zarzut, z jakim wystąpiła w tym samym mniej więcej czasie, tj. w r. 1880, wychodząca we Lwowie „Gazeta Narodowa". Poszło o broszurę: „Rozmowa Kazimierza z Wojciechem o tym, co każdego obchodzić powinno". Promyk napisał ją, by zachęcić chłopów do występowania w obronie praw szkolnictwa polskiego, zagwarantowanego przez prawodawstwo rosyjskie, które to prawa łamane były nieustannie przez samowolę władz administracyjnych.

Należy zaznaczyć, że broszura ta została odrzucona przez war­szawskie władze cenzuralne; wypadło ją drukować w Petersburgu, gdzie cenzura była znacznie łagodniejsza niż w Warszawie.

W parę miesięcy po ukazaniu się broszury ogłosiła „Gazeta Narodowa" obszerny artykuł pt. „O tym, co każdego obchodzić powinno”. Po dłuższym wstępie o deptaniu świętości narodowych, zatrutym duchu itd., następuję niesłychanie ostry atak na książkę Promyka.

„W tej książeczce — czytamy — pod pozorem nauki o prawach i przywilejach wiejskich trucizna dla ludu. Autor porusza kwestie, o których zdrowy rozsądek i prosta uczciwość zamilczeć kazały pod cenzurą. Trudnoż tam ludowi dowodzić, że każda ustawa moskiewska nosząca miano prawa jest bezprawiem, że ustawy nadane gminom mają cel ukryty, a zgubny dla włościan. Ale dlaczegóż pan K. Promyk podnosi szereg ukazów do systemu prawodawstwa, a każdy ukaz nazywa prawem? Niedość na tym! Opowiada ludowi o „szczęśliwie dziś panującym cesarzu wszech Rosji i królu polskim Aleksandrze II", jako o mądrym, sprawiedliwym prawodawcy, szczególnym opiekunie i dobroczyńcy ludu. W książeczce tej, zawierającej czterdzieści cztery stronic, o Najjaśniejszym cesarzu Aleksandrze, o Najjaśniejszym Panu i Jego „Najwyższej woli dbającej o sprawiedliwość i dobro gmin" wspomniał dwadzieścia sześć razy.

„Pan K. Promyk tym sroższego godzien potępienia, iż zdradziecko wdarł się w zaufanie publiczności, ażeby w końcu z takim pismem wystąpić. Odtąd więc każdy pism jego wystrzegać się powinien jako zarazy ducha i żądać od niego, aby lud nasz uwolnił spod swej opieki".

Zdradziecko wdarł się w zaufanie?... Wystrzegać się zarazy ducha??...

„Gazeta Narodowa" znalazła się z różnych zresztą pobudek w jednym obozie z cenzurą warszawską wydając z nią wspólny, wyrok: broszura Promyka jest zgubna i godna ostrego potępienia.

Cenzura warszawska okazała się w tym przypadku nieoczekiwanie mądra i przewidująca. Zorientowała się w treści broszury i uznała ją za niebezpieczną dla spokojnego bytowania urzędniczej samowoli w Królestwie Polskim.

„Gazeta Narodowa" uderzyła w formę i dla formy potępiła treść, mieszając przy tym z błotem w sposób niepraktykowanie ostry i bezwzględny jednego z najczystszych ludzi w Polsce.

Że Promyk zgrzeszył niedopatrzeniem formy, to nie ulega wątpliwości. Na stronie 10 słowo cesarz występuje nieledwie w każdym zdaniu, co istotnie wywołuje wrażenie pewnego spoufalenia się z tą postacią. Cenzura nie miała widocznie nic przeciwko wyrażeniu „cesarz", skoro zgodziła się na taką formę (na str. 12), po cóż więc na innych stronach występuje wiernopoddańczy dodatek i to w różnej postaci: N. Cesarz, Naj. Cesarz i Najjaśniejszy Cesarz.

Sprawa narobiła wiele wrzawy. Broszurę swą wydał Promyk, chcąc pobudzić społeczeństwo do legalnej obrony języka polskiego w szkole ludowej. Prawodawstwo rosyjskie uznawało wprawdzie język polski jako wykładowy w szkole elementarnej, ale prawne przepisy nie były wykonywane i w praktyce dzięki bierności społeczeństwa nauka odbywała się po rosyjsku.

Broszura tedy narobiła wrzawy. „Władze miejscowe — pisze o tym Promyk — zrozumiały o co idzie, bały się tej książeczki, ale prasa warszawska i za nią „inteligencja" zrozumieć nie zdołały celu i zamiast całą siłą poprzeć sprawę paraliżowały ją w zarodku... Skutek był taki, że zamiast tego, żeby setki gmin na wolę cesarską się powoływały i wystąpiły przeciwko bezprawiu, zdobyły się na to zaledwie trzy gminy, bo do innych „inteligencja” nie dopuściła. Owe też trzy gminy na razie wygrały sprawę, postawiły na swoim, pozwolono (milczeniem) w nich wykładać po polsku i czekano z, niepokojem, co dalej będzie; ale że nic nie było, więc ośmielono się uzyskać dwa nowe artykuły prawa przez rozporządzenie ministerialne „najwyżej zatwierdzone", usankcjonowano bezprawie, przeciw któremu ogół się nie opierał i sprawa przepadła".

Innymi słowy władze rosyjskie postarały się o wprowadzenie do prawodawstwa szkolnego nowych paragrafów, na mocy których język rosyjski w szkole uzyskiwał oparcie w przepisach prawnych i tym samym, przestawał być bezprawiem.

" Czego Promyk nie napisał, to tego, że to przejście było pewno Jednym z najboleśniejszych przeżyć w jego i tak niełatwym życiu. Echem tego jest napisana później „Przypowieść", w której skarży się na kamienie ciskane mu pod nogi nie tylko przez obcych, ale i przez swoich.

Nie mówiliśmy dotąd o prywatnym życiu Promyka, o jego sprawach rodzinnych, jego zwyczajach, usposobieniu itd. Ma to swoje uzasadnienie w tym, że działacz, nauczyciel szerokich warstw narodu przesłonił całkowicie człowieka. Jego ludzkie rysy, jego życie osobiste ginie, pochłonięte przez działalność oddaną służbie publicznej. Powiedzieć to trzeba, niestety, także i o spuściźnie rękopiśmiennej po Promyku. To, co zostało po nim, dotyczy niemal bez wyjątku tej działalności; wizerunek człowieka odtwarzać trzeba z okruchów, z ustnej tradycji rodziny i z drobnych strzępów rozsianych tu i ówdzie w papierach.

Późniejszy Promyk wyniósł z pobytu na Syberii dobrą zaprawę fizyczną, nauczył się doskonale konnej jazdy i wszelkich sportów wodnych. Z obojętnością Warszawy lat siedemdziesiątych dla sportu, a zwłaszcza z jej odwróceniem się plecami do Wisły nie mógł się pogodzić. Na konną jazdę nie było go stać, ale wodne sporty jął krzewić wśród kolegów z całym zapałem. Paroletnia działalność jego w tym kierunku przyniosła owoce w postaci założenia Towarzystwa Wioślarskiego; Promyka można uważać za jednego z jego współtwórców.

Z czasem, gdy warunki materialne pozwoliły na to, wrócił i do konnej jazdy i robił wielkie wyprawy konne w Grodzieńskie oraz na Suwalszczyznę. Nie gardził zresztą Promyk i pieszym sportem odbywając, jako się już rzekło, liczne wycieczki po kraju. Po każdej z nich przybywał nowy gruby zeszyt notatek, a W duszy nowa mocna nić, wiążąca go z wsią polską.

Mijały lata. Coraz mniej czasu ma Promyk na owe odprężenia duszy w zdrowym wysiłku mięśni. Coraz mocniej przykuwa go do siebie biurko redakcyjne. Wypadło rozstać się z ulubioną wierzchówką, Karusią. O stopniu przywiązania do zwierząt, czy też może do tego specjalnie zwierzęcia, świadczy niebywały fakt, zaobserwowany ze zdumieniem przez rodzinę. Oto Promyk stracił parę godzin czasu na wyczekiwanie na przemarsz swej Karusi, już wówczas sprzedanej, która miała przedefilować przed oknami pod siodłem nowonabywcy. Jak prostym był Promyk w tym co pisał, tak prosty i niemal surowy był jego codzienny tryb życia. Ubranie skromne, ciemnoszare, z niskim. kołnierzykiem najchętniej miękkim, w domu na co dzień czamara zapinana pod szyję bez szamerowania, bez żadnych ozdób. Nienawidził fraka. Musiał się weń stroić na wizyty u prezesa cenzury, ale była to dla niego ciężka ofiara. Na wesele krewnego zdecydował się jechać, gdy dostał telegraficzne zwolnienie od fraka. „Mył się b. porządnie — słowa córki — przestrzegał czystości we wszystkim. Talerz do stołu parzyło się gorącą wodą. Podobnie jak ubranie — i jedzenie lubił proste, szczególnie to, co matka w dzieciństwie Ojca robiła, jakiś mazurek w wodzie podchodzący, najmniej wyszukany, a przypadkiem odkryty... grochówkę, krupnik, bób, chleb razowy. I herbatę. Musiała być dobrze zaparzona i gorąca.

„Ojciec rozmijał się z zegarkiem i zapamiętywał się w robocie... rzecz musiała być należycie obmyślona, wszystko inne precz! Nie na robocie robił uszczerbek, ale na spaniu, które nie mieściło się w czasie."

Pochłonięcie pracą powodowało rosnące z biegiem lat odosobnienie od rodziny. Dzieci nie widywały go prawie wcale, prawie nigdy też nie jadał obiadu razem ze wszystkimi przy stole. Zlikwidował też niemal doszczętniej wszelkie stosunki towarzyskie, wyjąwszy, rzecz prosta, stosunki z drugą „Świąteczną Rodziną", która zajmowała mu zawsze moc czasu.

Ach ten czas. Jakże obrazowy, dramatyczny wręcz jest ustęp z jednego z listów Promyka, w którym tłumaczy się on ze zwłoki w odpowiedzi.

„Chciałem i miałem, zdaje się, zaczynałem pisać, lecz nie mogłem, a to z tego samego powodu, dla którego stosy kilku tysięcy listów i to po większej części dość ważnych, nie tylko prywatnie, ale społecznie ważnych leżą, jako pamiątka i nieustanna tortura mej duszy, szarpiąc ją wyrzutami, że tyle odpowiedzi niedanych, tyle spraw zaniedbanych, tylu ludzi obrażonych lub zrażonych. Nie napisałem, do nich wszystkich nie przez lekkomyślność, ani tym podobne przyczyny, ale dlatego, że nie mogłem, nie mogłem, nie mogłem, nie starczyło mi sił, czasu i umiejętności"...

Promyk „pracował z trudem — pisze o ojcu córka — nie miał łatwości pisania. Czytał również powoli, ale ze wszechstronnym opanowaniem przedmiotu. Potrzebował do pracy zupełnego spokoju —pracował przeważnie w nocy, kiedy nikt nie przeszkadzał. Każda przerwa — pytanie — rozmowa zrywała wątek myśli. Żeby go nawiązać z powrotem, potrzebował ze dwóch godzin. Dostać się do niego było trudniej niż do papieża, jak powiedział ktoś przyjezdny zirytowany daremnymi próbami. Inny przyjezdny przyszedł po północy i to źle trafił, gdyż czuwanie nocne nie było regułą.

„Był opanowany. Nigdy nie gniewał się na służbę ani na dzieci, choć zdarzało się, że któreś ukarał. Od współpracowników wymagał zupełnego przystosowania się. Dobrą Wolę mieli, ale burę nieraz dostawali, zwłaszcza jak przeskrobali w czasie Ojca nieobecności. Zecerzy mieli szkołę cierpliwości. Miał w nich oddanych, po. Prostu ideowych pomocników. Stąd ich cierpliwość i wytrwałość, a także gotowość do wprowadzenia uzasadnionych zmian, jak spójki (podwójne litery), co zmieniało im porządek w kasztach. Spoinie z nimi naradzał się nad tym i obliczał, ile przybędzie, dzięki spójkom, miejsca, w numerze na pożyteczne rzeczy.

„Był milczący. Raz przyjechał do Warszawy młodszy brat Promyka, Maksymilian student uniwersytetu w Rydze (wówczas). Bracia siedzieli do późna w milczeniu. Wreszcie wchodzi siostra, Zenia: „No, bracia Prószyńscy, dosyć nagadaliście się. Spać!"

I jeszcze jedno wspomnienie córki: „Kiedyś poszłam do Tatusia na dobranoc. Przerwał pisanie i mówi: „Co najważniejsze dla kobiety? Żeby była dobra". Miałam ze trzynaście lat wtedy."

Promyk był dwa razy żonaty; za pierwszym razem z Cecylią Puciatówną, która w parę lat po ślubie zmarła w r. 1884 mając 27 lat i pozostawiła mężowi czworo dzieci. Po raz drugi ożenił się Promyk w r. 1886 z Wandą Korzonówną, córką znanego historyka polskiego, Tadeusza Korzona.

Z drugiego małżeństwa miał dzieci siedmioro. Najstarszy syn, Tadeusz, najbliższy współpracownik ojca w ostatnich latach jego życia, był później, po śmierci Promyka, przez lat kilkanaście redaktorem Gazety Świątecznej. Za pracę oświatową wśród chłopów więziony był w swoim czasie przez półtora roku w X pawilonie cytadeli warszawskiej i zesłany potem na 3 lata do Archangielska. Zmarł w roku 1925.

Po charakterystyce poszczególnych ogniw ciężkiego, przeładowanego pracą Promykowego żywota przychodzi teraz pokusa dać zarys całokształtu tej prostej, a mocnej jak skała postaci.

Nie było w Polsce człowieka, przynajmniej w dobie niewoli, który by dorównywał Promykowi, w jednolitości drogi, którą on szedł przez życie. „Jedna myśl, jedna praca — pisze o nim w pośmiertnym wspomnieniu A. Potocki — od szkolnej ławy do grobu, to siła niespożyta. Najprostsze wypróbowane cisną się tu porównania: o kropli wody żłobiącej skały, o żyjątkach mikroskopijnych wznoszących góry"... Proste Promykowe słowa były owymi kroplami wody żłobiącymi twardą, zaschłą w niewoli narodową glebę, były żyjątkami zmieniającymi krajobraz społeczny w Polsce.

Miał lat siedemnaście, gdy przybył z Syberii do Warszawy. Bodaj zaraz w pierwszym liście do rodziców, po zdaniu sprawy z kroków poczynionych w nowym, nieznanym sobie jeszcze środowisku, kreśli zaraz zasady, jakich zamierza trzymać się w życiu:

„Jestem jeszcze tak młody — pisze — lecz już rozmyślałem nad sobą i przyjąłem już niektóre zasady, których już stale zacząłem się trzymać. Kilka z nich jest następujących:

„Nie być chciwym mamony i nie poświęcać dla niej szlachetności.

„Nie wdawać się w gry hazardowe, pijatykę i w inne większe lub mniejsze łajdactwa.

„Nie być skąpym, lecz oszczędnym. Oszczędniejszym dla siebie niż dla drugich.

„Nie być pochlebcą (wielu tej zasady trzyma się, lecz niby tylko).

„Hołd oddawać nie bogactwu i urodzeniu, lecz zasługom.

„Dane słowo święcie dotrzymać (zatem dawać je wtedy tylko, kiedy jestem pewnym siebie).

„Z tajemnicy mnie wiadomej nikomu literalnie się nie zwierzać.

„Więcej robić niż mówić.

„Na szkodę osobistego przyjaciela nic nie robić i nie mówić.

„Nie chwalić się i nie być zarozumiałym.

„Jak na tych zasadach wyjdę, nie wiem. Mogę być złamanym, ale nie zgiętym. Kto nie jest gibki, zwykle wiele pocisków musi wy trzymać... Postanowiłem Wam jako rodzicom wyłuszczyć te zasady, byście w razie zbytecznego mnie potępienia, Wy przynajmniej nie dawali wiary złości. Wasz syn i brat Konrad."

Powie kto na to: młode, siedemnastoletnie, naiwne, marzycielskie.

A jednak porównując z poglądami młodego Promyka — życie starego możemy, zdaje się, z całą uczciwością stwierdzić, że stary Promyk czynami swymi ani jednego bodaj słowa, wypowiedzianego w młodzieńczym liście, się nie wyparł.

Na czoło charakterystyki Promyka wysunąć trzeba chyba hart. Twardy był jak granit. Twardy dla siebie, twardy dla towarzyszy pracy.

Z twardości tej, z „uwzięcia" płynęła jego siła, jego zwycięstwa, jego niezłomna, niepokonana wiara w ideał, któremu służył bez wahań, bez najmniejszego odchylenia od raz obranego kierunku.

Tą samą wszakże twardością piętrzył Promyk sam przed sobą przeszkody. Jak tylu wybitnych ludzi niełatwy w życiu, niezdolny do zespołowej pracy w gromadzie, łatwo zrażał do siebie towarzyszy, tym bardziej że zapatrzony w swój cel nie godził się, z maniackim już nieraz uporem, na żadne najdrobniejsze nawet odchylenia od wytkniętych przez siebie dróg do tego celu i naginał do nich przemocą swych towarzyszy pracy. Kto się nie dał nagiąć, odpadał — z wiekiem ta bezwzględność rosła — łamały się w niej i zrywały najserdeczniejsze, najgorętsze węzły przyjaźni, zadzierzgnięte jeszcze w młodości.

Rosła też i płynąca z tego gorycz wewnętrzna. Jest list Promyka z r. 1899 pisany być może w momencie szczególnego przygnębienia, w którym mówi o sobie m. in.: „...całe społeczeństwo, cały naród, cała jego „inteligencja" przeciwko tobie, cała bez wyjątku, którego nawet osobiści twoi przyjaciele nie stanowią. Oto bicie za twoje myto... a z twojej lichej gazetki taż „inteligencja" nic przecie nie czerpie, brać nic nie może, czasu na czytanie tego tracić nie będzie, bo to nie dla niej, to idiotyczne, to tylko dla — „ludu" niech on sobie czyta, jeśli gdzie chce".

Zrozumiałe się staje, że odtrutką na tę gorycz była Promykowi jego praca, listy: „proszę Redakcji przyjaciółki mojej...", obcowanie bądź osobiste, bądź korespondencyjne z wielkim tłumem prostych, szarych, siermiężnych, przyjaciół.

Od warsztatu nie odejdzie, aż póki go nie oderwie od niego siła wyższa — śmierć.

Wytknięcie sobie celu już od najwcześniejszych lat i wierne trzymanie się raz obranej drogi przez całe życie nie mogło nie wpłynąć na ukształtowanie się politycznego programu Promyka. Przeżył on wraz z innymi klęskę powstania styczniowego; po przyjeździe do Warszawy znalazł się w otoczeniu ludzi, którzy niemal jednomyślnie potępiali ów „nieszczęsny poryw". Pojawiły się nowe hasła, które dały początek nowemu prądowi, zwanemu pozytywizmem. Ludzie rozumowali w ten sposób: Dość już tego szału, przelewu krwi, ruin, zniszczenia kraju. Trzeba temu krajowi dać odetchnąć, odrodzić się gospodarczo, dźwignąć go społecznie i kulturalnie. Pociągało to za sobą konieczność pogodzenia się z losem, z niewolą, wyrzeczenia się na przyszłość wszelkich mrzonek powstańczych, zapomnienia nieledwie imienia niepodległości Polski.

Niektórym jednostkom dyktowała te hasła prawdziwa troską o los zrujnowanego, zdziczałego, zapuszczonego pod każdym względem kraju, inni — i tych było nieporównanie więcej — wysuwali je tylko. pozornie, by pod tą przykrywką łatwiej, pewniej i swobodniej mnożyć swe prywatne bogactwo.

Promyk nie rzucał klątwy na powstanie, próbował tylko wytłumaczyć sobie przyczyny klęski, by zrozumiawszy je stanąć do pracy nad odrobieniem błędów społeczeństwa. Idei niepodległości Polski ani na chwilę z oczu nie tracił, szukał tylko nowych dróg do niej, lepszych niż dotychczasowe.

„Co było przyczyną, pisze, żeśmy dotąd samych zawodów doznawali, że nam się żadne powstanie nie powiodło. Dociec powodu nie trudno. Przypatrzmy, się tylko wszystkim wysileniom, począwszy od konfederacji barskiej aż do ruchów ostatnich, a wszędzie mnóstwo błędów rażących dojrzymy. Czy w którymkolwiek powstaniu były czynne wszystkie siły narodu, czy do któregokolwiek z nich naród występował stosownie przygotowany i czy były one wywołane przez li tylko wewnętrzne przekonanie ogółu, czy wśród któregokolwiek z nich zamilkły nawzajem się nienawidzące stronnictwa i czy chociaż raz dotychczas nie powodowała nami błaha nadzieja jakiejś pomocy z zagranicy, w którą ufność była zawsze daleko mocniejsza niż siły własne? Oto zwykle pewna część naszego narodu po dość długim przeciągu czasu straconym na niczym, na zupełnej bezczynności, bez najmniejszego przygotowania, bez żadnej organizacji, nieświadoma bynajmniej sił swoich, spostrzegłszy nagle jakiś błędny ognik zwodniczej nadziei, pełna chwilowego zapału występowała jawnie przeciw gotowym wrogom i szła na rzeź prawie. Cóż dziwnego, że klęska była. uwieńczeniem dobrych chęci, szlachetnych dążności, a kraj się pogrążał w większe niż przedtem nieszczęście.

„Zaprawdę dziś naród nasz stoi bliżej przepaści niż przedtem, ale to niech nas tym bardziej pobudza do pracy nad jego ocaleniem, przeszłe niepowodzenia niechaj w nas nie niszczą nadziei i wiary w powstanie ojczyzny."

Te rozważania wiodły Promyka do następujących wniosków: „Wysnułem w sobie nowy pogląd na położenie nasze:

1. Że należy pohamować w sobie uczucie nienawiści, żądzę pomsty zbyt często zaślepiające nas, a kierować się tylko miłością ojczyzny i Względami pożytku dla narodu;

2. Że błędne i zgubne są nasze mniemania o ojczyźnie, o Polsce w grobie i jej przyszłym zmartwychwstaniu. Ojczyzna Polska nie umarła bynajmniej, nie potrzebuje cudów dla wskrzeszenia jej, ale żyje nieustannie; bo ojczyzną jest naród i kraj, nie forma państwowa, Za dużośmy poświęcali dla formy, a za mało, prawienie dla istoty rzeczy. I tu źródło klęsk naszych porozbiorowych."

Z chwilą, gdy Promyk raz powziął takie przekonanie, stanął odrazu całą duszą w służbie tej „istoty rzeczy", tj. w służbie kultury i uświadomienia narodowego mas i żadna siła nie byłaby zdolna oderwać go od tej służby.

Za naczelną cechę tej służby uważał bezstronność polityczną i przez całe życie starał się przestrzegać tej bezstronności, choć go zato boleśnie atakowano i z prawa i z lewa.

Służbę swą zaczynał w chwili najcięższej, gdy przeciwko niej sprzysięgły się wszystkie, zdawałoby się, moce. Straszliwa przemoc carska i cięższa może jeszcze, a przynajmniej przykrzejsza od niej niemoc własna, sen i bezwład wyczerpanego powstaniem społeczeństwa. Promyk stanął do walki sam jeden, zbrojny tylko w swój zapał, w swój twardy kresowy upór, w swą niespożytą wytrwałość i zuchwałą energię dwudziestoletniego młodzieńca. Wziął kredę w rękę i ruszył ku ścianie stodoły malować litery.

I zwyciężył. W trzydzieści lat później zgromadził już u swoich liter cały nieledwie polski lud. Targnął nim, zbudził, dźwignął w górę, wyprostował, przywrócił mu jego wdeptane od pokoleń całych w błoto człowieczeństwo, oświecił, rozgrzał serce, wskazał drogę ku Polsce. Poruszył miliony ludzi. Dosłownie miliony, nie w przenośni, czy w tanim frazesie. W r. 1908 wyszedł jego elementarz w milionowej odbitce.

Tego wszystkiego dokonał jeden szary, prosty, samotny człowiek.

Byłoby błędem, a nawet krzyczącą niesprawiedliwością twierdzić, że był jedynym działaczem oświatowym owej doby.

Było ich wielu. Ale Promyk był pierwszym, był tym, któremu wypadło rozpocząć swą pracę po omacku, wśród najgłębszych ciemności, który umiał zwalczać przeszkody. Następcy Promyka mieli już, najcięższą część drogi przetorowaną jego pracą.

Tak Promyk rozumiał „istotę rzeczy" i tak jej służył. Aż do śmierci, która po dłuższej chorobie przyszła w dniu 8 lipca 1908 r.

Promyk zmarł mając 57 lat, a więc w wieku, w którym przeciętny człowiek ma jeszcze sporo lat życia i pracy przed sobą. Przygniótł go i przedwcześnie wcisnął w ziemią olbrzymi nieludzki ciężar jego pracy

Prasa warszawska, która za życia Promyka nie szczędziła mu hojnie milczenia, po jego śmierci dała kilka mocnych wypowiedzi:

„...Zaiste był on jednym z proroków narodowych zsyłanych przez niebiosa w chwilach najcięższych doświadczeń'' (M. Brzeziński, Po­budka,. 1908, Nr. 29).

„...Od pacholęcych lat, od pierwszego w półdziecinnej duszy przebłysku najdroższych dla mego pokolenia pojęć Oświaty i Ludu pamiętam to imię — symbol Skądciś z dalekich kresów, jak kilku innych najczystszej pamięci szermierzy tej szarej doby, przywędrował i ten osobliwy człowiek na bruk. Warszawy. Przywędrował za tęsknotą kresowca, osadnika marzącego pierwej, nim ją się ujrzy, o Polsce ludowej, mnogiej, jednolitej, gdzie grunt i lud zrosły się w jeden żywioł, w jedną macierz. Tak myśleć o Polsce... umieją tylko kresowcy i uchodźcy” (Ant. Potocki. Głos Warszawski, 12, 7, 1908 r.).

„...Są ludzie, którzy wystarczają za instytucje. Człowiekiem — instytucją takim był Promyk. Nie bardzo się nawet pamiętało o jego nazwisku właściwym. Promyk oto jakiś torował sobie drogę wśród grubej ciemności nad ludem polskim zawisłej" (tamże).

„...I nie zgasł Promyk, chociaż odszedł człowiek, lecz jakby wsiąknął w potężniejące światło, jak wsiąkają przedświtowe skry w czyniące się dokoła światło dnia” (tamże).

„....Poznałem Prószyńskiego w okresie przełomowym, jaki nastąpił dla Polski po wojnie rosyjsko-japońskiej. Zrobił na mnie bardzo silne wrażenie pustelnika, żyjącego poza światem, poświęcającego wszystkie swe siły umiłowanej pracy. Był trudny w stosunkach z. ludźmi, bardzo surowy w sądzeniu siebie i innych, nie uznający żadnych kompromisów". (St. Kozicki, Tęcza, 1931. Nr. 16).

„...Robaczek świętojański jeno nikłym na pozór świeci blaskiem ale uczeni zbadali, że w porównaniu z drobnym organizmem owada światełko to stanowi wynik kolosalnej pracy twórczej, czerpiącej swe źródło w niespożytej energii ustroju." (Izraelita. 1908. Nr 28).

„...Zmarły należał do rzędu tych ludzi, którzy w Żydach uznają współobywateli i pragną szczerze braterskiego zbliżenia się i zsolidaryzowania obu odłamów naszego społeczeństwa" (tamże).

Copyright © Kazimierz Konarski 1948

Kazimierz Konarski: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), Z cyklu: Polscy działacze społeczni i oświatowi, Zeszyt 6, wyd. Wiedza Powszechna (Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa Czytelnik), Warszawa 1948