Setna rocznica śmierci Promyka  –  8 lipca 2008 

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996

Prószyński i S-ka 1996

Szczepan Lewicki w 1996

Rozdział pierwszy

PRACOWITY ŻYWOT DZIAŁACZA OŚWIATOWEGO

Rodzina Konrada Prószyńskiego zamieszkiwała na Białorusi od czasów panowania Jana Kazimierza. Według dokumentów rodowych pochodziła ze szlachty podlaskiej herbu Lubicz. Konrad Prószyński w swych wspomnieniach i notatkach pisał o pochodzeniu własnego rodu z Podlasia. Do tych pradawnych stron rodowych, do Proszanki w okolicy Brańska, dojeżdżał konno z Warszawy w poszukiwaniu krewnych noszących to samo nazwisko1. Przodkowie Prószyńskiego brali czynny udział we wszystkich powstaniach narodowych. Była to główna przyczyna majątkowego zubożenia rodziny.

Ojciec Konrada, Stanisław Antoni, ożenił się z ubogą szlachcianką Pelagią Kułakówną. Opuścił rodzinny folwark Osińce, by w Mińsku Litewskim pracą własnych rąk zarabiać na chleb. Trudno go było zapewnić lekcjami gry na fortepianie, założył więc warsztat wyrobu laku. W okresie ciągłej walki o byt, którą Stanisław Antoni starał się godzić z działalnością patriotyczną, urodził się 19 lutego 1851 roku jego najstarszy syn, Konrad. Jak to często bywa, imię „przyniósł sobie sam”. Zdecydował nie tylko kalendarz, bardziej może kult Mickiewicza i bohaterów jego utworów. Narodziny Konrada doprowadziły do pogodzenia się Stanisława Antoniego ze swoim ojcem, z którym był dotychczas skłócony. Malec przez długie miesiące przebywał na wsi u dziadków. Ojciec nie wrócił na wieś; w dalszym ciągu chciał żyć samodzielnie, z własnej pracy. Założył zakład fotograficzny, w którym pomagała mu żona.

Znów nastały niespokojne czasy. Wojna krymska2 budziła nowe nadzieje, na Litwie zaczęło się rewolucyjne wrzenie. W domu Prószyńskich często odbywały się konspiracyjne narady, które wzbudziły podejrzenia żandarmów. Po rewizji i śledztwie Stanisława Antoniego Prószyńskiego aresztowano i przewieziono na pół roku do więzienia w Bobrujsku. W czterdzieści lat później Konrad pisał: „Pamiętam nieźle te czasy, a szczególnie żandarmów w domu, płacz matki, rewizje, śledztwo, wywiezienie ojca... Miałem wtedy 5 lat” [44].

Nadszedł jeszcze gorętszy okres. Zamiast normalnej nauki zaczęła się dla Konrada życiowa lekcja historii. Dobrze, że nauczył się czytać i trochę rachować w miejscowej prywatnej szkole oraz pod opieką matki (nauka w publicznych szkołach początkowych odbywała się wówczas na Litwie tylko w języku rosyjskim). Słyszał, jak starsi dyskutowali na temat konieczności zbliżenia się do ludu. Zrozumiał to dosłownie i przejął się tym szczerze, zaczął więc uczyć wiejskie dzieci. Z tych czasów zapamiętał, jak poddani nisko kłaniali się panu, jak karano ich chłostą, jak ciotki gorszyło, że zbytnio brata się z chłopami.

Wśród Polaków nastąpił podział na białych i czerwonych. Do tych ostatnich należał ojciec Konrada. Gwałtowne spory, burzliwe rozmowy przeciągały się do późnej nocy, ale wszyscy gromadzili broń, przygotowując powstanie. Konrad miał wtedy już 12 lat i zaczynał rozumieć to, co się działo. „Paliło się w mej dziecinnej głowie, ale pamiętam dobrze słowa matki mojej nieraz wypowiadane do ojca: Zgubę gotujecie, bo lud z wami nie pójdzie, lud przeciw wam będzie, a bez ludu nic zrobić nie można” [293].

Stanisław Antoni Prószyński za udział w przygotowywaniu powstania na Litwie został uwięziony jeszcze przed jego wybuchem i niebawem zesłany przez władze carskie do Tomska3. W roku 1864 Pelagia Prószyńska wraz z dziećmi udała się na miejsce osiedlenia męża. Konrad miał wówczas 13 lat. Jak przebiegała ta podróż, można wnosić ze wspomnień siostry Stanisława Witkiewicza, Marii, która spisała je, mając 86 lat. „Jechaliśmy tedy na Sybir [...]. Piękne były widoki Uralu, rozległe stepy pod Omskiem migały nam tylko przed oczami. Zresztą, nie było nam nudno, po dziecinnemu bawiliśmy się wszystkim, na szczęście pogoda nam sprzyjała [...]. Częste były kłopoty z żywnością, coś niecoś zdobywano, ale było to tak niesmaczne, żeśmy jeść nie chcieli [...]. W oznaczonym czasie, 1 września, stanęliśmy pod «uczastkiem» policji w Tomsku. Najboleśniejsze wspomnienia tej podróży to spotkane partie wygnańców. Wlekli się otoczeni konwojem, który ich popędzał krzykiem, a nieraz groził knutem, szli przez zakurzone drogi, sami prochem okryci, z brzęczącymi łańcuchami u nóg. Na końcu tego okropnego szeregu, tej procesji męczenników, jechały telegi z kobietami i dziećmi. Serca nasze były przejęte zgrozą i litością, ale ani ci, co konwojowali partię, ani nasi żandarmi nie pozwalali zatrzymać się ani przemówić, tylko Staś potrafił się przemknąć niepostrzeżenie i dopaść któregoś z więźniów, i rzucić słowa zapytania: skąd? dokąd? [...] W Tomsku zastaliśmy już dużą garść wygnańców z rodzinami. Wszystkie zabory były reprezentowane, naturalnie: Galicja i Poznańskie w małej liczbie, kresy zaś, a właściwie Litwa, najliczniej. Kongresówka, zwłaszcza Warszawa, też pokaźnie. Tutaj naprawdę była unia narodów i stanów. Tworzyliśmy jakby jedną rodzinę, łączyła nas wspólna bieda, nieszczęście i choroby, a tęsknota najbardziej żarła starszych, których idea jakby zbankrutowała, a cała przyszłość zapadła się w grób” [318].

Chłopięce lata Konrada upłynęły na Syberii. Ojciec znów zarabiał na życie lekcjami muzyki i fotografowaniem. Konrad, któremu lekcji udzielali zesłańcy, korzystał z dużej swobody. Najbardziej pochłaniała go -- jak każdego młodego -- zabawa, a także rozmowy z zesłańcami, nauką zaś zajmował się według własnego uznania. „Studiowałem mapy kraju naszego, szczególniej wód, pływałem, jeździłem konno, czytałem, co się nadarzyło, a między innymi Mickiewicza, i zapewne z tego powodu zacząłem wiersze pisać; głowa była pełna marzeń i planów na przyszłość. Żyło w Tomsku kilkuset wygnańców ze wszystkich sfer, od najniższych do najwyższych [...]. Lgnąłem sercem do wszystkich jak do braci, każdego wypytywałem ciekawie o jego strony rodzinne i wypadki z powstania. Z ust ich, bez książki, uczyłem się geografii kraju i dziejów powstania” [11].

Życie na Syberii nie było łatwe, głównie ze względu na częste wizyty żandarmów w domu Prószyńskich i więzienie ojca pod byle pozorem. Dzielna matka sama prowadziła zakład fotograficzny. Konrad zaprzyjaźnił się ze swym rówieśnikiem, Stanisławem Witkiewiczem, przyszłym artystą malarzem i pisarzem. Obaj obmyślali sposoby, jak pomóc rodzicom i zarobić trochę pieniędzy. W tych przedsięwzięciach towarzyszyli im starsi koledzy. Wspólnie wyrabiali papierosy, które sprzedawali w ładnych opakowaniach, roznosząc po mieście. Potem -- według pomysłu Witkiewicza -- fabrykowali pomadę do włosów. Preparat ten pakowali do słoików ozdobionych nalepkami z wymalowanymi przez przyszłego malarza kwiatami, które oznaczały użyty do pomady zapach. Piekli również pierniki i sprzedawali je w polskim sklepiku z szyldem namalowanym przez Stanisława. Obaj przeżyli też w Tomsku pierwsze młodzieńcze miłości.

W czwartym roku zesłania spotęgowała się tęsknota za krajem. W ich sercach wrzała chęć walki. Śpiewali ponurą pieśń:

Zgasł dla nas promień nadziei,

I zorza nie świeci nam blada,

Wstańmy jako upiorów gromada,

We krwi wroga ugasić pragnienie.

Konrad często wybiegał na wysoki brzeg Tomu, patrzył w dal ku rodzinnym stronom. Śpiewał wówczas ułożoną przez siebie piosenkę:

Na zachód, na zachód -- tam myśl moja goni,

Tam serce me rwie się -- tam moje zamiary.

Na zachód, na zachód -- tam stanę do broni.

Tam dla nas zwycięstwo -- tam dla nas sztandary.

Wtedy też powstał jego patriotyczny wiersz pod tytułem Pieśń matki nad kolebką syna.

Przebywanie wśród byłych powstańców podsycało w nim zapał do bohaterskich i patriotycznych czynów. Marzył o służbie wojskowej, widział siebie jako dowódcę. Podstawę do snucia tych młodzieńczych marzeń dawały nadchodzące pogłoski o zmianach w Austrii, która przyznała Galicji dość szeroką autonomię. Konrad postanowił wrócić do kraju „[...] wyrwać się choćby przemocą, wstąpić gdzieś do jakichś legionów, zaprawić się w rzemiośle wojennym” [283]. Znane to wówczas pragnienia niejednego młodego Polaka. Stanisław Witkiewicz popierał te plany. Obawiając się, że rodzice nie wyrażą zgody, w tajemnicy gromadzili środki na podróż, sprzedając orzeszki cedrowe i papierosy. Sekret się wydał, ale rodzice -- wbrew obawom -- poparli ich projekt. Trzeba było chłopcom rwącym się do świata pomóc i wydać nawet ostatnie grosze (Konrad otrzymał 80 rubli). Po wielu staraniach uzyskali paszporty i -- z nadzieją w sercu -- wyjechali w maju 1867 roku. Planowali podjęcie jakiejś pracy dla dobra narodu. Listy Konrada, pisane z podróży do rodziców, wyrażały rozbieżne uczucia4. „Jak z jednej strony miota mną tęsknota za Wami, tak z drugiej panuje radość, że wracam do kraju. Dotąd nie mogę oswoić się z myślą, że ujrzę miejsca rodzinne, zdaje mi się, że to sen. [...] Między Ekaterynburgiem i Kurganem przepływaliśmy główne pasmo Uralu, które nam wcale inne jak dawniej, bo wynioślejsze i wspanialsze się wydało. Westchnąłem i niejedna łza spadła do serca. Kiedyż, Rodzice moi, nie będę musiał rozmawiać z Wami listownie, kiedyż z Wami się zobaczę? Da Bóg, niedługo. Ale za ile dni? Nie wiadomo. [...] Jestem już w Petersburgu, coraz się przybliżam do kraju, ale też coraz się od Was oddalam. Tęskno mi za Wami ogromnie. [...] Odwykłem od gwaru miasta Europy tak, że on mi już jest przykry. Chciałoby się ciszy, w której ubiegłe chwile swobodniej i żywiej dają się rozpamiętywać. [...] W ciągu bytności w Petersburgu miałem ochotę zwiedzać publiczne miejsca, jak Ermitaż, muzea i inne, ale na lato (lipiec 19) zawsze je zamykają. Miałem raz zafundowany przez nowych znajomych studentów bilet na letni teatr. Użyłem przyjemności podróżowania 30 wiorst morzem do Peterhofu, słynnego swoim parkiem. Rzeczywiście ogromny ogród rozciąga się ponad morzem. Wspaniale jest on przyozdobiony sztuką. [...] Spóźniwszy się nieco na parostatek musiałem, nie chcąc drożej płacić na kolei żelaznej, nocować w parku. Zapobiegając, aby mnie kto nie zauważył, z miejsca wynalazłem uboczną ławeczkę i na niej noc przespałem. [...] Do Petersburga przybyliśmy we wtorek wieczorem. Może to Was dziwi, że tu tak długo mieszkamy. Staramy się o pozwolenie wyjazdu dla mnie do Mińska, a Stasiowi do Rygi”. Tu drogi przyjaciół się rozeszły, ale umówili się na spotkanie w Warszawie.

Nareszcie Mińsk. „We środę z rana ujrzałem z dala znajome wieżyce, znajome mury. Jakaż to była moja radość! Próżno opisywać. Możecie ją sobie sami wyobrazić [...]. Z bijącym sercem wbiegłem do mieszkania Babuni” [43]. Było to pod koniec lipca.

Wraz z babką i ciotką pojechał do Warszawy z głową pełną marzeń i projektów. Dopiero jednak po miesiącu wysłał list do rodziców, w którym niewiele pisał o Warszawie i przyjęciu, jakiego tam doznał. Po przyjeździe bowiem do Warszawy jego złudzenia się rozwiały. Wśród młodzieży warszawskiej trudno się było doszukać zapału i entuzjazmu, jakim płonął młody Konrad. Przeważało nastawienie materialistyczne, chęć zdobycia pieniędzy, zrobienia kariery, nawet artyści rzadko tworzyli na potrzeby narodu.

Prószyński, mimo rozpaczliwych poszukiwań, nie umiał znaleźć dla siebie pracy. Zamieszkał u swego dziadka, Antoniego Prószyńskiego, który, podobnie jak Stanisław Antoni, był zesłańcem, ale wcześniej uzyskał zezwolenie na wyjazd z Syberii, choć bez prawa powrotu do miejsca zamieszkania. Obaj, dziadek i ojciec, choć mieli odmienne poglądy polityczne, znaleźli się w kręgu działań powstańczych i zostali skazani „na zsyłkę”. W Warszawie przebywał także młodszy brat dziadka -- Cezary. Żaden z nich nie był jednak w stanie pomagać Konradowi, który początkowo utrzymywał się z resztek pieniędzy zabranych ze sobą i skromnych przesyłek od rodziny.

Przygnębienie i smutek Konrada pogłębiła wiadomość z Tomska o śmierci jego młodszego brata, Seweryna. Inaczej sobie to wszystko obaj z Witkiewiczem wyobrażali, gdy jechali przepełnieni miłością do kraju i nadzieją, że wraz ze wszystkimi będą pracować dla wyzwolenia ojczyzny z haniebnej niewoli. „Znaleźli naród w uśpieniu, chłód, jaki zapanował po wybuchu entuzjazmu i poświęcenia, zamroził ich dusze” [318].

Witkiewicz wyjechał kształcić się dalej w malarstwie na zagranicznej uczelni. Pozbawiony przyjaciela Konrad coraz lepiej pojmował ponurą rzeczywistość i coraz dotkliwiej odczuwał samotność, zwłaszcza że nikt nie zwracał uwagi na młodzieńca z ogorzałą twarzą, ubranego w samodziałowe sukienne palto i stukającego po bruku ciężkimi, podkutymi syberyjskimi butami. Kilku spotkanych rówieśników, znajomych jeszcze z Mińska, nie dotrzymywało mu towarzystwa. Byli bardziej zaawansowani w nauce: albo rozpoczęli studia, albo w najbliższym czasie mieli zdawać maturę.

W liście do Tomska z 20 stycznia pisał: „Wspomnienia i nadzieja jest to jedyne pożywienie mojej duszy, ale nieraz pomieszane jadem czarnych myśli, których przyczyną jest może teraźniejszość” [43].

* * *

Na początku roku 1869, pod wpływem wieści o bliskiej wojnie Austrii z Rosją lub Turcją, bez paszportu i zapasu pieniędzy przedostał się Konrad do Krakowa. Z bliska sytuacja przedstawiała się jednak inaczej, o wojnie tu nie myślano. Tymczasem policja zaczęła deptać mu po piętach, a w kieszeni zostało ledwie 5 reńskich (około 4 rubli). Błądził bez celu po ulicach starego Krakowa. W swoich wspomnieniach pisał: „Bijąc się z myślami, co począć, napotkałem gdzieś pismo dla kobiet: «Kalinę»”5. Przypomniał sobie wówczas ułożony w Tomsku wiersz Piosenka matki nad kolebką syna. Napisał go zaraz z pamięci na kawałku papieru i udał się do redakcji „Kaliny” przy ulicy Szewskiej. „Tam wysoki, młody dość jeszcze, ale z dużą brodą blondyn wziął ode mnie świstek, czyta [...]. Wypowiedział mi po chwili parę pochwał, obiecał stanowczo piosenkę oddać do druku i zadał mi kilka pytań” [11]. Musiała to być rozmowa serdeczna, a z postaci Konradowego rozmówcy przebijała radość i chęć pomocy. Młody Prószyński, wyzbywając się nieufności, w zamian za dobre słowa i życzliwe przyjęcie, wyjawił cel swojej podróży, opisał też pokrótce swe położenie i przeszłość: „Rozgadałem się jednak trochę. Wtedy redaktor (nie wiem właściwie, kto to był, a radbym kiedyś dojść i podziękować mu za ciepłe słowo [...], jakim mnie wspomógł) wydobył i pokazał dyplom doktorski, opowiedział, że jest też emigrantem. Studia wyższe ukończył w Niemczech i w Paryżu, jest doktorem (nie zauważyłem jednak czego), przybył do Krakowa i tu zaznał wielkiej nędzy, także już próbował pracować jako robotnik (zdaje się u kowala), zanim jakiś punkt oparcia znalazł. Rozwiał do reszty moje złudzenia o położeniu politycznym, mówił, że nie należy bez konieczności emigrować, lecz powinienem pracować w kraju, który ludzi potrzebuje; zachęcał mnie do pisania i werbował na korespondenta do nowego dziennika, jaki ma wkrótce powstać w Krakowie pod nazwą «Kraj». Było to w lutym 1869 roku” [11]. Dzięki opisowi spotkania w redakcji „Kaliny” udało się ustalić, kim był rozmówca młodego Konrada, który samo spotkanie nazywał rozcięciem węzła gordyjskiego w swoim życiu. Jedyną informację na ten temat zawierają przypisy redakcyjne do ogłoszonych Wspomnień Prószyńskiego. Podobno -- według przypuszczeń autora Wspomnień -- miał to być poeta Adam Asnyk. Domniemania te okazały się prawdziwe w zestawieniu z życiorysem Adama Asnyka. Na studia wyższe uczęszczał on do Akademii Medyczno-Chirurgicznej w Warszawie, jednocześnie brał też udział w życiu konspiracyjnym. W obawie przed grożącym aresztowaniem dalsze studia odbywał we Wrocławiu, aby po roku wrócić do Warszawy, gdzie go aresztowano i po opuszczeniu więzienia zmuszono do wyjazdu za granicę. Początkowo studiował w Paryżu, później w Heidelbergu. W roku 1862 ponownie wrócił do Warszawy, aby wziąć czynny udział w powstaniu jako członek Rządu Narodowego, a po jego rozwiązaniu służył z bronią w ręku. Gdy oddział, w którym służył, rozbito, uszedł za granicę. Przebywał jakiś czas we Włoszech, następnie kontynuował studia w Heidelbergu, gdzie w roku 1866 otrzymał tytuł doktora filozofii. Następnie wrócił do kraju, przebywał kilka lat we Lwowie, a później przeniósł się na stałe do Krakowa.

Z tekstów źródłowych przytoczonych w ciekawej pracy Marii Szypowskiej [303] wynika, że w tym czasie Asnyk żył nędznie, co również pasuje do wzmianki o podejmowaniu przezeń jakiejkolwiek pracy, choćby kowala. Zabiegał też o współpracę z „Kaliną” i właśnie w pierwszych miesiącach 1869 roku bywał w tej redakcji. Kwadrans spędzony w lokalu „Kaliny” na rozmowie z przypadkowo spotkanym Asnykiem wskazał młodemu Prószyńskiemu możliwość obrania nowej drogi życiowej, zwłaszcza że dotychczasowe próby, łudzące sławą i nadzieją szybkich osiągnięć, zakończyły się fiaskiem. Inspiracja Asnyka sprawiła, że Prószyński rozpoczął działalność oświatową, dzięki której zdobył miano „człowieka-instytucji”.

Po tym epizodzie pospiesznie wrócił do Warszawy, szczęśliwie przekraczając granicę.

W liście do rodziców swoją krakowską podróż Konrad skwitował krótko, głównie ze względów cenzuralnych. Po radosnym i dziękczynnym potwierdzeniu przesłanych w liście 25 rubli tak pisał: „Kilka miesięcy pobytu mego w Warszawie ubiegło daremnie. W jednym moim przedsięwzięciu doznałem tymczasem niewielkiego zawodu” [43].

Te suche doniesienia nie są zbyt ścisłe, bo kilka miesięcy pobytu w Warszawie nie minęło daremnie, natomiast „niewielki zawód”, jakiego doznał w Krakowie, przyczynił się do „pęknięcia skorupy bojowca” oraz porzucenia wymarzonej zbroi wodza przynoszącego ojczyźnie wolność i zdobywającego sławę. O wstąpieniu na nową drogę informował w tym samym liście: „Od niejakiego czasu umyśliłem tak zrobić: znaleźć jakieś zajęcie, które by mi dało jak najskromniejsze utrzymanie się, ale przy tym codziennie jakich parę wieczornych godzin na kształcenie się umysłowe”.

Swój plan, choć o wiele skromniejszy od wymarzonego, wykonał z konsekwencją i właściwym sobie uporem, ale nie bez pewnego wahania. Był to bardzo ważny w życiu młodego człowieka okres samowychowania. W tym czasie zaczynał być skryty, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z potrzeby towarzystwa. Zwierzał się z tych stanów rodzicom: „Najważniejszą rzeczą dla młodego człowieka jest zapał. Ja zaś z bojaźnią czuję, że mi go braknąć zaczyna. Dla podtrzymania jego konieczne jest towarzystwo -- stosowne co do pojęć i uczuć, a ja jestem jeden. Mam i wady niemałe. Ganią je we mnie, jak zwykle i sprawiedliwie, lecz widzę też w sobie i uczucia najszlachetniejsze, będące moją zaletą. Tymczasem gromią mnie za nie i szydzą z nich tak, że w końcu postanowiłem być skrytym więcej niż otwartym [...]. Przyjąłem już niektóre zasady, których stale zacząłem się trzymać [...]. Nie być chciwym mamony i nie poświęcać dla niej szlachetności. Nie wdawać się w gry hazardowe, pijatykę i w inne, jeszcze większe lub mniejsze łajdactwa. Nie być skąpym, lecz oszczędnym, oszczędniejszym dla siebie niż dla drugich. Nie być pochlebcą. Więcej robić niż mówić. Danego słowa dotrzymać święcie. Nie chwalić się, nie być zarozumiałym. Jak na tych zasadach wyjdę, nie wiem. Mogę być złamanym, ale nie zgiętym” [43].

Początek nowej drogi życiowej Konrada -- okres do chwili otrzymania matury -- był niesłychanie trudny, nie tylko ze względu na ciężkie warunki bytowe, ale również osamotnienie, którego w tym czasie doświadczał. Poleceni przez ojca koledzy po fachu, fotografowie, w niczym mu nie pomogli. Nie potrafił znaleźć sobie odpowiedniego towarzystwa ani stworzyć domu. Dość powiedzieć, że w tym czasie zmienił mieszkanie jedenaście razy, szukał współlokatorów pośród rówieśników, nieraz nawet dość szczęśliwie, jednak nie nawiązał żadnych przyjaźni.

Jesienią 1869 roku znalazł wreszcie dorywczą pracę: trzy godziny lekcji dziennie za wyżywienie i „mieszkanie”, które było kątem za parawanem w przechodnim pokoju. Stopniowo dawał coraz więcej lekcji, za które uzyskiwał nawet kilkanaście rubli miesięcznie. To wszystko stanowiło dlań podstawę utrzymania, ale nie posuwało naprzód realizacji jego planów. Mimo usilnych starań nie przyjęto go w charakterze wolnego słuchacza do Szkoły Głównej, gdzie zamierzał studiować historię. Szkołę zamknięto, a nowo założony rosyjski Uniwersytet Warszawski również odmówił, ponieważ Konrad nie miał matury.

To niepowodzenie omal nie doprowadziło go do ponownego załamania. Modlił się do Boga o nowy przypływ energii. W liście do rodziców pisał: „[...] o jedną rzecz tylko najbardziej lękam się, aby krew nie stygła. Zapału, zapału pragnę!” [43]. Równocześnie zaczął się skłaniać ku chwilowej rezygnacji z kroczenia prostą drogą, z podniesionym czołem. „Trzeba przedsiębrać cośkolwiek! [...]. Żeby znaleźć miejsce dla siebie -- trzeba wejść na ścieżkę. Ale przejść prosto nie można, trzeba przepełznąć. Pełznąć więc należy?” [43]. Owo „pełzanie” polegało na zdecydowanych staraniach o maturę i uzyskanie wstępu na uczelnię w charakterze zwykłego studenta. Tylko w skrajnych przypadkach, bardzo rzadko, zdobywał się Prószyński na sposoby, które można by z pełzaniem porównać. Przedstawił później w swym kalendarzu swoistą apoteozę „węża-zwycięzcy” [114].

W dalszym ciągu niestrudzenie poszukiwał zajęcia. Dostał się do redakcji tygodnika „Opiekun Domowy”6, który był mało znaczącym organem prasy pozytywistycznej obok „Przeglądu Tygodniowego”, „Nowin” i „Niwy”. W „Opiekunie Domowym” opisał w roku 1870 Tomsk oraz w dwu innych artykułach krajoznawczych Laponię i życie Kałmuków. Wraz ze zmianą składu redakcji i te skromne możliwości pisania zamknęły się przed nim. Dobrowolnie podjął się niedzielnych dyżurów w wypożyczalniach książek Towarzystwa Dobroczynności. Przy tym zajęciu mógł przynajmniej stykać się z ludźmi i rozglądać za pożądanymi towarzyszami pracy. Trafiał „[...] albo na głąby, albo na takich, których tylko powszednie sprawy i drobiazgi życiowe zajmowały [...], nadętych pyszałków, z którymi po paru próbach nie warto było i gadać” [43].

W tym samym roku 1870 zaczęły opadać go wątpliwości, czy obrał słuszną drogę, znów zapachniała mu wojenka, co tak później wspominał: „Nie mogłem jednak rozstać się jeszcze z żądzą wojowania. Ale nastała wojna. Chciałem jechać do Francji na ochotnika, lecz zbyt szybkie wiadomości o pokpieniu sprawy przez Francuzów, o zwycięstwach Prusaków sprawiły we mnie przełom ostateczny”. Teraz droga stała się lepiej widoczna, choć jej cel -- jeszcze niezbyt dojrzały i skrystalizowany. „Postanowiłem wydobyć się najpierw ze stanowiska pariasa, a zrównać się w prawach z innymi, aby łatwiej było zmierzać do celu i innych ciągnąć lub pobudzić [...]. Postanowiłem też uzupełnić ogromne braki w swym wykształceniu naukowym. Obliczywszy się z siłami spostrzegłem, że nie zdałbym ezgaminu z pierwszej do drugiej klasy gimnazjum. A przecież muszę wstąpić do uniwersytetu, więc najpierw zdobyć maturę. Rozczytałem się tedy w programie gimnazjalnym, nakupowałem starych książek, rozłożyłem sobie cały kurs na dwa lata i dopiero uczyłem się systematycznie, choć bez szkoły i bez żadnego nauczyciela, ucząc wieczorami dzieci, a żyjąc dalej, jak się pokazało najzdrowszym, chlebem i wodą ciepłą” [43]. Miesięczne wydatki Konrada razem z opłatą za mieszkanie, wyżywieniem i zakupem książek wynosiły 20--25 rubli. Większą część tej sumy zdobywał udzielając lekcji. W listach do rodziców opisywał rozkład swego dnia. „Z rana do wpół do trzeciej (po południu), nie wychodząc z domu, uczę się. Następnie wychodzę na chlebodajną wędrówkę. Przechodząc z lekcji na lekcję będę miał przeszło ośmiowiorstową7 drogę. Przed dziesiątą już wolny wracam do mieszkania i znowu coś pompuję do głowy” [43]. Takich warunków nie mógł wytrzymać nawet silny organizm, a tym bardziej słabo odżywiony. Mimo osłabienia Prószyński już w czerwcu 1871 roku zdecydował się na egzamin przed komisją eksternów. Dwa posiedzenia komisji przebył szczęśliwie, ale na trzecie nie mógł się już stawić z powodu silnego wycieńczenia. Odcierpiał tę próbę dłuższą chorobą.

W maju i czerwcu 1872 roku Konrad zdał wreszcie egzaminy i uzyskał upragnione świadectwo dojrzałości, co bardzo poprawiło jego samopoczucie: w dwudziestym drugim roku życia poczuł się wreszcie dojrzałym człowiekiem.

Jeszcze na kilka miesięcy przed ostatecznym egzaminem pisał: „Dwa pierwsze lata w Warszawie były czasem mego odrętwienia. Wpadłem w stan zupełnej apatii, zwątpienia, zniechęcenia i rozpaczy; byłem trupem chodzącym i sądziłem, że pozostanę nim zawsze. Starałem się ukryć to w sobie, bo jakieś uczucie nie pozwalało mi przyznać się do tego, że jestem trupem, kiedy krew we mnie płynie. Aż oto [...] nastąpiła we mnie zmiana. Czuję, że jakaś nowa siła mię wsparła i ożywia; jakbym się na nowo odrodził [...]. Czuję w sobie jakąś nową rześkość [...]. Zacząłem patrzeć na życie jako na twardą drogę obowiązków, zawaloną wprawdzie przeszkodami, żebym jednak miał prawo do nazwy człowieka, powinienem zawsze postępować po niej naprzód, z podniesionym czołem i kłaść za zadanie pracę i pracę. Tak jestem przekonany i tak czuję” [293].

* * *

W pracy widział Prószyński główną siłę postępu oraz lekarstwo na słabość. W takim usposobieniu jesienią 1872 roku, po nowych egzaminach wstępnych, zasiadł po raz pierwszy na wykładach na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Pisał we wspomnieniach: „Nauka prawa była dla mnie rzeczą uboczną. Za główną uważałem stosunki z kolegami i inną młodzieżą i przyciągnięcie wielu do wspólnej a podzielonej pracy. Szło jednak bardzo ciężko, wybór był trudny, a i brak czasu stawał na przeszkodzie, bo praca na chleb, przy bardzo skromnym wynagrodzeniu, pochłaniała mi zwykle całe poobiedzie, do późnego wieczora. Przy tym przyszło mi do głowy opracować podręczniki dla ułatwienia nauki dzieciom. Ułożyłem pierwszy podręcznik do geografii. Gdy jednak o nakładcę było trudno, w cenzurze napotkałem przeszkody, a zaczął się ukazywać systematyczny kurs nauk Jeskego, wstrzymałem się z pracą nad podręcznikami” [11].

W czasie studiów uniwersyteckich Prószyński spostrzegł niedostatek swego dotychczasowego wykształcenia, miał trudności w zapisywaniu wykładów. Można było te braki wyrównać wrodzoną pracowitością i systematycznością, ale na to znów trzeba było czasu. A tu już na pierwszym roku studiów przysporzył sobie dodatkowych obowiązków. Jeszcze z Mińska znał rodzinę Puciatów. Odnalazłszy ich w Warszawie, gdzie zdążyli się już nieźle zagospodarować, zachodził niekiedy do nich i zaprzyjaźnił się z najstarszym synem. Wpadła mu też w oko jedna z trzech córek -- Cecylia. Nie czuł się zbytnio zakochany, choć dziewczyna mogła się podobać. Celcia traktowała znajomość poważnie, darząc Konrada coraz głębszym uczuciem. Jak to często z młodymi bywa, w pewnym momencie ślub stał się koniecznością i trudno go było odkładać8. Prószyński wynajął przy Chmielnej 20 izdebkę na poddaszu, kupił podstawowe meble i urządził życie we dwoje za 25 rubli miesięcznie. Żona nie otrzymała posagu, ale jej rodzice zaofiarowali na początek młodym małżonkom bezpłatne obiady, z których korzystali przez dwa lata. O godzinie ósmej rano Konrad wychodził na uniwersytet, po południu biegł na lekcje, wracał do domu o ósmej wieczorem i pracował jeszcze do północy. Taki styl życia nie wróżył dobrej przyszłości nowemu stadłu. Trzeba było wielkiej siły woli, patriotyzmu i wiary w słuszność przedsięwzięcia, aby w tych warunkach znajdować jeszcze czas na pracę społeczną, której był inicjatorem i czynnym przywódcą.

Data wstąpienia Prószyńskiego na uniwersytet zbiegła się z zakazem używania języka polskiego w murach szkolnych. Uczelnia warszawska miała zająć czołowe miejsce wśród instytucji wynaradawiających. Młodzież, rozumiejąc niebezpieczeństwo, zaczęła w zamkniętych kółkach zastanawiać się nad podjęciem środków zaradczych. Kółka te, bez wyraźnych form organizacyjnych, przekształciły się w koła samokształceniowe młodzieży warszawskiej, odgrywające wielką rolę w następnych dwu dziesiątkach lat. W tworzeniu podstaw tego ruchu Prószyński brał udział prawie od pierwszych miesięcy studiów. Najliczniejsze i najaktywniejsze było Studenckie Koło Biblioteczne, do którego oprócz Prószyńskiego należeli: Józef Pławiński, Arkadiusz Puławski, Lucjan Kreczmar, Adam Szymański, Maksymilian Heilpern, Edward Korniłowicz, Bronisław Pawlewski, Jan Kazimierz Król, Władysław Dębicki.

Młodzież niechętnie poddawała się wpływom kolegi używającego w swych przemówieniach tonu misjonarskiego. Młody działacz zdawał sobie z tego sprawę. Sam ocenił wyniki pierwszych poczynań: „Głównych mych starań wynik był ten, że: 1) zebrał się wśród kolegów fundusik jubileuszowy Kopernika, który większość głosowała przeznaczyć na wydawnictwa naukowe tłumaczone; 2) powstało pierwsze kółko wioślarskie; 3) urządziliśmy pierwszą, jak się zdaje, pieszą wakacyjną wędrówkę po kraju (pierwszą przynajmniej studentów warszawskich z nowszej epoki); 4) zebrano 100 rubli na wydanie książek o Staszicu; 5) z wybranych najlepszych i ściśle skrępowanych słowem na milczenie jednostek utworzyliśmy kółko szerzenia oświaty” [11]. Aby lepiej zrozumieć znaczenie tego „kółka”, warto zwrócić uwagę na historyczne tło działania młodych entuzjastów.

Reforma rolna z roku 1864 oraz ustawa o samorządzie gminnym w Królestwie Polskim spowodowały rozszerzenie działalności szkoły ludowej. Główny strateg reformy rolnej w cesarstwie Nikołaj A. Milutin podkreślał, że przejęcie przez rząd carski inicjatywy reformy stosunków włościańskich oraz likwidacja zależności pańszczyźnianej w Królestwie stworzyły dogodną możliwość związania z rządem carskim ludu polskiego, „wdzięcznego” za uwłaszczenie9. Dlatego po przeprowadzeniu reformy rolnej starano się rozwinąć szkolnictwo elementarne, które miało stanowić ośrodek oddziaływania administracji carskiej na chłopstwo. W latach popowstaniowych pewnym rezultatem tej polityki była rozbudowa szkół ludowych. Wkrótce jednak zaczęła się budzić wśród chłopów nieufność spowodowana nasilaniem walki z kulturą polską, powoływaniem na stanowiska nauczycieli osobników lojalnych wobec władzy, choć nie przygotowanych do wykonywania zawodu i nie mających autorytetu na wsi.

Społeczeństwo polskie stopniowo otrząsnęło się z klęski roku 1863. Wzmożono wysiłki nad znalezieniem pola do pracy patriotycznej w „ograniczonych warunkach działania”. Popularny wśród młodych Aleksander Świętochowski potępił postawę „absenteizmu”, bierności i marazmu, nawoływał do pracy organicznej i pracy u podstaw. Oświata ludu stawała się zatem szczególnie atrakcyjnym rodzajem działalności, gdyż wobec wzrastającej niechęci chłopów do carskiej władzy tworzyły się sprzyjające warunki do rozwijania inicjatyw społecznych o charakterze nieoficjalnym lub tajnym. Była to też właściwa pora do stworzenia głęboko zakonspirowanej grupy -- Towarzystwa Oświaty Narodowej. Jego akt założycielski podpisali 1 maja 1875 roku trzej studenci: Konrad Prószyński, Józef Pławiński i Edward Korniłowicz.

Statut Towarzystwa mówił o szerzeniu oświaty w różnorodny sposób: poprzez oddziaływanie członków dzięki wpływom osobistym, służenie przykładem czy radą, rozmowy, poprzez naukę, rozpowszechnianie czytelnictwa i wydawnictw popularnych, a także zakładanie ochronek, szkółek, księgarń, wygłaszanie odczytów. Pilnie strzeżono tajemnicy, bardzo ostrożnie przyjmowano nowych członków. Po roku oprócz założycieli do organizacji tej należeli jeszcze: Bolesław Hirszfeld, Mieczysław Brzeziński, Maksymilian Heilpern, Kazimierz Hildt, Kazimierz Pławiński, Arkadiusz Puławski, Paweł Sosnowski, Lucjan Kreczmar10. Próbowano też nawiązać kontakt i pozyskać zwolenników wśród młodzieży akademickiej w Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach, obok Uniwersytetu Warszawskiego jedynej wyższej uczelni w Królestwie. Towarzystwo, choć nieliczne (nie przekroczyło prawdopodobnie 18 rzeczywistych członków), było w połowie lat siedemdziesiątych jedyną organizacją tego rodzaju w Królestwie. Zebrania odbywały się początkowo w mieszkaniu Prószyńskich lub Hieronimostwa Pławińskich. Obowiązki gospodarza i klucznika przyjął na siebie Konrad. Kolportaż wydawnictw popieranych przez towarzystwo organizował Bolesław Hirszfeld, dający przykład innym swoją pracowitością i bezinteresownością. W roku 1876 większość zebrań odbywała się w Domu pod Dzwonnicą (przy kościele św. Anny). Sprawozdanie zarządu dotyczące roku 1875 wykazywało, że organizacja zebrała 350 rubli, założyła 7 czytelni oraz 4 biblioteki wiejskie. Udzielono też pomocy finansowej Prószyńskiemu na wydanie jego Elementarza ściennego. Rozesłano 103 podręczniki do księży, aby rozpowszechniali je wśród chłopów, sami zaś członkowie rozprowadzili w wioskach podwarszawskich 9 egzemplarzy Elementarza ściennego, oklejonego płótnem.

Mieczysław Brzeziński, wspominając te czasy, pisał: „Promyk mistrzem i niedościgłym wzorem był dla wielu, którzyśmy jego śladem do pracy oświatowej się zabrali. Dawne to czasy, a nigdy nie mogę wspominać o nich bez rozrzewnienia [...] najlepszych z nas już nie ma między żywymi, ale wy, inni towarzysze pierwszych po 64 roku kroków nad odrodzeniem naszego społeczeństwa drogą oświaty ludu, pamiętacie te czasy niezapomniane? Pamiętacie te wędrówki nasze z książkami Promyka po chatach wieśniaczych, po straganach jarmarcznych, po norach stróżów warszawskich?” [12].

W końcu roku 1875 rozwinęli w Warszawie działalność socjaliści, wskazując skuteczniejszą, ich zdaniem, drogę do wolności niż sama tylko działalność oświatowa, mniej efektywna i żmudna.

Towarzystwo Oświaty Narodowej stopniowo traciło wpływy wśród młodzieży akademickiej. Do organizacji socjalistycznych odeszli bliscy towarzysze Prószyńskiego: bracia Pławińscy i Kazimierz Hildt, na którego Promyk bardzo liczył.

W roku 1878 nastąpił pogrom wszystkich organizacji socjalistycznych i niepodległościowych w Warszawie. Aresztowano współpracowników Promyka -- Mieczysława Brzezińskiego i Bolesława Hirszfelda. Uniknęło aresztowań kilku członków towarzystwa, wśród nich również Prószyński, jedynie dzięki temu, że jeszcze przed rewizją zdołał zniszczyć adresy i różne ważniejsze dokumenty. Koniec Towarzystwa Oświaty Narodowej został ostatecznie przesądzony. Przyczyn jego upadku należy szukać również w postępującej zmianie charakteru Promyka, który stawał się coraz gorliwszym fanatykiem pracy oświatowej. Dość wcześnie wprawdzie udało mu się zgromadzić wokół siebie grono młodzieży, ale było ono nieliczne i słabo skonsolidowane. W tej sytuacji Promykowi brakowało trwałego poparcia dla obranego kierunku, który w końcu nie został odrzucony przez większość „promykowiczów”.

Mimo wszystko Towarzystwo Oświaty Narodowej odegrało pewną rolę jako pierwsza po powstaniu styczniowym i jedyna w tym czasie tajna polska organizacja.

Jerzy Targalski, krytycznie oceniający działalność Promyka, tak pisał: „Wydaje się więc, że ten niedojrzały pod względem społecznym, nie pogłębiony ideowo i mało krytyczny patriotyzm ówczesnej młodzieży studenckiej w Warszawie należy w sumie ocenić pozytywnie jako zjawisko postępowe, wciągające tę młodzież do życia ideowo-politycznego, do pracy społecznej i oświatowej wśród ludu [...]. Już wkrótce część tej młodzieży z Prószyńskim i Szymańskim na czele zapoczątkuje tak zwany narodowy kierunek ideowy w polskim ruchu młodzieżowym [...]. Jednakże z tego samego środowiska, na tym samym podglebiu rozpalonego do białości patriotyzmu zrodzi się nurt ideowy i kierunek organizacyjny radykalnego i socjalistycznego ruchu młodzieżowego” [308].

Helena Radlińska11, działaczka oświatowa i polityczna, napisała, że mimo wielu poświęconych Promykowi monografii „[...] siła i znaczenie ruchu, który Promyk ośmielił i wyzwolił, nie znalazły dotychczas właściwej oceny. Nie podniesiono niewątpliwego faktu, że gdy Promyk zaczynał swoją działalność jako walkę z analfabetyzmem, dostarczając sposobów zdobywania umiejętności czytania, to, do czego się przyczynił, przekroczyło jego zamierzenia dydaktyczne i stało się zarzewiem do powstania potężnego ruchu” [292].

* * *

Można powiedzieć, że o kierunku pracy organicznej Prószyńskiego przesądziły dwie udane próby. W lecie 1874 roku wyjechał wraz z żoną i maleńkim synkiem na studenckie wakacje na Mazowsze do krewnych żony. Cieszył się bardzo, że bliżej pozna polską wieś. Odkrył też szybko, że polski lud jest ciemny, niewiele wie i nie bardzo rozumie, co dzieje się w kraju, a zwłaszcza na świecie. W całej wsi nikt nie umiał czytać. Najbliższa rosyjska szkoła elementarna była wprawdzie oddalona tylko o 5 wiorst, ale nauczycielem -- jak w większości owych szkół -- był Rosjanin, który mówił i uczył w języku rosyjskim, więc go dzieci nie rozumiały.

Wówczas w jego głowie zrodziła się myśl opracowania własnego elementarza. U dziedzica wyjednał zgodę na wykorzystanie szczytowej ściany dworskiej stodoły, przyległej do drogi. Jaskrawymi farbami wymalował na niej kilka prostych wyrazów, układów sylab i liter. Przed cudacznymi znakami, zwłaszcza w dni świąteczne, gromadzili się ludzie, pokazując je sobie i próbując wyjaśnić. Wtedy pojawiał się z tyczką w dłoni Prószyński i rozpoczynał tę jedyną w swoim rodzaju lekcję. Pokazywał ludziom, jak się wymawia głoski, a potem jak litery powiązane ze sobą łączą się w wyrazy. Tak powstało pierwsze ogniwo wielkiej pracy Konrada Prószyńskiego nad elementarzem. Po powrocie z wakacji miał już gotowy plan. Postanowił rozpowszechnić wypróbowaną metodę nauczania, zachęcając do czynu kolegów. Gdy nie udawało się malowanie elementarzy na ścianach, ułożył Elementarz ścienny i wydał go drukiem na początku 1875 roku [105].

Pierwszy nakład Elementarza ściennego rozszedł się w 5 tysiącach egzemplarzy. Mimo trudności Prószyński nie zrezygnował z upowszechniania czytelnictwa. Postanowił wydać drugi nakład z częścią egzemplarzy podklejonych płótnem. Było to przedsięwzięcie dość kosztowne, dlatego przedtem opracował elementarz w tradycyjnej formie książkowej. Ukazał się on w grudniu 1875 roku pod zachęcającym tytułem Elementarz, na którym nauczysz czytać w 5 albo 8 tygodni [104].

Po elementarzu książkowym drugą udaną próbą było wydanie popularnej książeczki przeznaczonej przede wszystkim dla ludu wiejskiego, a poświęconej nieprzypadkowo Stanisławowi Staszicowi [179]. Ukazała się ona w 1875 roku w 5 tysiącach egzemplarzy i sprzedawana była po 5 kopiejek (co stanowiło wartość kilograma chleba). W ciągu miesiąca cały nakład został wyczerpany. Drugie wydanie, liczące 15 tysięcy egzemplarzy, również nie na długo starczyło. Było to oczywistym dowodem, że lud sięgał po książkę i że trud nie poszedł na marne.

Studenci na wycieczce, zorganizowanej latem 1875 roku, wędrując przez Czersk, Puławy, Zawichost, Opatów, Kielce i Miechów do Częstochowy, sprzedawali po drodze książeczki z życiorysem Staszica i zbierali adresy chętnych do kupienia Elementarza ściennego. Rozchodził się on jednak powoli. Prasa nie zwróciła nań uwagi, na płatne ogłoszenia autor nie miał pieniędzy. Ten pierwszy elementarz okazał się niepraktyczny, duże arkusze źle znosiły transport, przybite na ścianie szybko się darły. Celem przyświecającym Prószyńskiemu było wprowadzenie elementarza do chłopskiej izby. Naklejony na ścianie, na widocznym miejscu, miał przypominać o potrzebie czytania i oświaty.

Książeczka O księdzu Stanisławie Staszicu, podobnie jak wydany nieco wcześniej Elementarz ścienny, ukazała się pod pseudonimem Kazimierz Promyk. Prószyński widział w Staszicu patrona pracy organicznej, dobroczyńcę ludu. Chciał pójść w ślady tego wielkiego Polaka. Był to jednocześnie początek samotnej drogi, która nadspodziewanie szybko wiodła go do pozycji człowieka-instytucji. Twarda rzeczywistość polityczna wzbudziła w Promyku już na samym początku pewne wątpliwości. Kierunek przesądziły dotychczasowe niepowodzenia „wspólnej a podzielonej pracy” w konspiracji.

Pierwszy, próbny nakład książkowego elementarza, też w liczbie 5 tysięcy egzemplarzy, rozszedł się w ciągu trzech miesięcy. Trzeba było dodrukować 20 tysięcy egzemplarzy, lecz brakowało pieniędzy. Z pomocą pospieszył Ignacy Baranowski, pożyczając 264 ruble, co Promyk wspominał wdzięcznie do końca życia. Miało to poparcie sens symbolu nawiązującego do pracy millenerów12, gdyż Baranowski był ostatnim ocalałym towarzyszem ich przywódcy, Edwarda Jurgensa, który przygotował program pracy organicznej jeszcze na kilka lat przed powstaniem styczniowym.

Ze względu na nową metodę nauczania Elementarz był w owym czasie ciekawostką wydawniczą i w następnych latach przewyższył nakładem inne podręczniki do nauki czytania w Królestwie Polskim. W ciągu dwunastu lat ukazało się czternaście wydań Elementarza, o łącznym nakładzie 285 tysięcy egzemplarzy. Wszystkie natomiast wydania razem przekroczyły 1,5 mln egzemplarzy. Było to drugie mocne ogniwo w pracy nad elementarzami. Autor stwierdzał, że proponowana w podręczniku metoda tak się różni od dawniejszych, jak kolej od wozu konnego. Niezwykle niska cena książki, wynosząca tylko 7 groszy, sprawiła, że była ona dostępna nawet dla biednych.

Dzisiaj, gdy mamy do dyspozycji nowoczesne podręczniki, opracowanie elementarza może nie wydawać się wielkim osiągnięciem; podobnie zresztą sądziło wielu współczesnych Promykowi. Postęp w tej podstawowej dziedzinie był jednak ogromny, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że metody nauki czytania i pisania w nie zmienionej formie przetrwały od starożytności niemal do końca XIX wieku.

Pod wpływem poglądów filozofa Blaise'a Pascala starano się zastąpić mozolne sylabizowanie metodą dźwiękową. Oznaczanie liter niewłaściwym dźwiękiem było -- według Pascala -- niedorzecznością. Litery należało wymawiać zgodnie z ich właściwym brzmieniem, a naukę czytania zaczynać od łączenia liter w dźwięki proste. Metoda ta znalazła dość szerokie zastosowanie, szczególnie w Niemczech; powszechnego jednak uznania nie zdobyła. W Polsce przyjęła się w okresie pracy Izby Edukacyjnej Księstwa Warszawskiego. Elementarz, opracowany zgodnie z opisaną metodą przez Konstantego Wolskiego, ukazał się drukiem w roku 1811. Filozof Bronisław Trentowski13 krytycznie odniósł się do metod dźwiękowych, czyli „głosowania” lub też -- jak mówiono później w Krakowie -- „wybrzmiewania”.

W tym też czasie, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, Promyk usiłował nawiązać kontakt z ludźmi bliskimi i znanymi mu jeszcze z lat wczesnej młodości, aby zorganizować kolportaż swych elementarzy i innych wydawnictw na Litwie i Białorusi. Drugim celem tych zabiegów było zdobycie ciekawych wiadomości do zamieszczenia w nowym wydawnictwie kalendarzowym14.

W roku 1876, podczas wakacyjnej wycieczki po ziemiach polskich leżących w zaborze pruskim i austriackim, za kordony -- jak mówiło się wówczas -- Prószyński mógł obejrzeć elementarz śląski, wydany w Wiedniu dwa lata wcześniej, oraz Krótki elementarz do samouctwa w pisaniu, czytaniu i liczbowaniu, wydany w Krakowie w roku 1872 roku przez Zygmunta Miłkowskiego. Na Promyku, który miał egzemplarz tej książki, duże wrażenie wywarła zawarta w niej idea samouctwa i wpłynęła na dalszą jego działalność.

* * *

Latem 1876 roku Konrad Prószyński nie udał się na wędrówkę po Królestwie Polskim, lecz ze swymi elementarzami wyprawił kilka grup studenckich. Jak już wspomniano, sam postanowił rozejrzeć się w innych stronach ziem polskich, poza kordonem. Objechał Kraków, Lwów, Cieszyn, Bytom, Poznań, Chełmno i Toruń. Był wówczas na Kopcu Kościuszki, wziął udział przy sypaniu kopca na Wysokim Zamku we Lwowie. Nigdzie w swych podróżach nie zaniedbywał kontaktów z włościanami, chciwie słuchał ich mowy, śledził przejawy germanizacji, obserwował strój i zachowanie. Odwiedzał też dziennikarzy, pisarzy ludowych oraz księgarzy. Widział się z Władysławem Anczycem15, Józefem Supińskim16, Agatonem Gillerem17. Był naocznym świadkiem walki o język polski prowadzonej przez działacza narodowego, pastora ewangelickiego Pawła Stalmacha18, czytał jego „Gwiazdkę Cieszyńską”. Konsultował się z Karolem Miarką19, zainteresowany przede wszystkim jego działalnością wydawniczą. W Poznaniu i Chełmnie przekonał się, jak wielkie znaczenie dla polskiego życia naukowego może mieć księgarnia nakładowa. Dzięki takim wydawcom jak Jan Żupański20 czy Józef Chociszewski21 nabierał zapału i gromadził wiadomości niezbędne do założenia własnej księgarni.

W tym czasie na Bałkanach zanosiło się na nową wojnę. Prawdopodobnie od Gillera we Lwowie dowiedział się o organizacji spiskowej -- Konfederacji Narodu Polskiego, której celem było przygotowanie kraju do powstania przeciw Rosji w chwili wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej. Prószyński nie chciał słuchać o spisku, w żadnym wypadku nie zamierzał angażować się w walkę zbrojną. Konfederacja Narodu Polskiego starała się nawiązać łączność również z ludźmi z jego otoczenia, ale tylko jeden przyjaciel Promyka, Adam Szymański, dał się wciągnąć do tej organizacji, co przypłacił długoletnim zesłaniem na Syberię.

Po tej podróży oświatowej dość krytycznie ocenił swój elementarz i umocnił się w postanowieniu opracowania lepszego. Owocem wytężonej pracy badawczej i twórczej Promyka była Obrazkowa nauka czytania i pisania. Nawiązywał w niej już nie tylko do Trentowskiego i twórców Elementarza Komisji Edukacji Narodowej, lecz także do prac i poglądów wielkiego czeskiego pedagoga, Jana Amosa Komenskiego22. Promyk wykorzystał również wszystkie dotychczasowe osiągnięcia techniczne innych twórców elementarzy z obrazkami, wydanych wcześniej. Zdaniem niektórych biografów trudno dociec, dlaczego Promyk nie przyznawał się, że pozostawał pod wpływem Komenskiego. Niektóre ryciny jednak żywo przypominały ilustracje do dzieła Orbis sensualium pictus (Svet v obrazich), wydanego po raz pierwszy w roku 1658. Wspólna była tym rycinom prostota ich wykonania i niewielkie wymiary, ograniczające niestety ich czytelność i wartość poglądową.

Pełne urzeczywistnienie idei nowego elementarza nastąpiło już w roku 1879, kiedy ukazała się po raz pierwszy Obrazkowa nauka czytania i pisania. Mimo wielu zastrzeżeń była najbardziej oryginalnym i twórczym osiągnięciem Promyka i stanowiła śmiały krok w przyszłość. W tym podręczniku autor podkreślał znaczenie nauki pisania, stawiając ją niejako przed czytaniem. Dzięki bowiem pierwszemu elementarzowi Promyka setki tysięcy dzieci i dorosłych nauczyły się czytać, a nie umiały pisać. Należało zatem dać im taki podręcznik, z którego mogliby uczyć się poprawnego i kaligraficznego pisania. Promyk uprościł pierwsze pismo dla wprawek w pisaniu, upodabniając je do pisma drukowanego.

* * *

Po rozwiązaniu Towarzystwa Oświaty Narodowej zerwał Prószyński ostatecznie z konspiracją i zajął się pracą legalną, zbliżając się ideowo do grup inteligencji głoszących hasła pracy organicznej.

Prace organiczne miały w Polsce porozbiorowej dłuższą tradycję, począwszy od działalności Karola Marcinkowskiego, a skończywszy na millenerach, czyli kółku Jurgensa. Wszystkie te przedsięwzięcia załamały się na skutek niestabilności sytuacji politycznej, której zawdzięczały swój żywot. Rodziły się w atmosferze nastrojów rewolucyjnych, zmuszających klasy posiadające do większej aktywności i zajęcia się sprawami publicznymi. Każda jednak akcja kończyła się wybuchem powstania, a następnie represjami, które niweczyły ledwie zapoczątkowane prace.

Po upadku powstania styczniowego nastąpiła zasadnicza zmiana stosunków politycznych; nastał długi, czterdziestoletni okres stabilizacji, zaistniały odpowiednie warunki do podjęcia pracy organicznej. Pewien wpływ wywarły również słowa Staszica, że „w zgodzie z obcym rządem”, legalnie, jawnie można pozostać „wiernym narodowi”, pracując dla jego dobra: właściciele ziemscy -- przez rozwijanie rolnictwa, przemysłu i handlu, młodzież -- dzięki zdobywaniu wiedzy. Można nie tylko pielęgnować tradycje, jak to czyniła Izabela Czartoryska23, ale także budować naród nowoczesny. Naród bowiem, który jest „gospodarczo silny i kulturalnie twórczy, może upaść, ale nie przestanie istnieć”; hasła takie przeciwstawiał Staszic zarówno zaprzaństwu narodowemu, jak i lekkomyślnemu trwonieniu ojcowizny oraz jałowej -- jego zdaniem -- konspiracji.

Konrad Prószyński należał do tych młodych ludzi, którzy starali się szybko realizować swoje pomysły. Skoro więc zarysowała się możliwość wydawania elementarzy i broszur, Promyk zarzucił nieoficjalną i sporadyczną działalność na rzecz legalnego przedsiębiorstwa, jakim była Księgarnia Krajowa.

Promyka pochłaniała głównie praca nad elementarzem. Pierwszy elementarz książkowy był tani i łatwy w stosowaniu, co przesądziło o jego niebywałym powodzeniu. Mimo to autor zdawał sobie sprawę z niedoskonałości tej książeczki. Rezultatem dalszych studiów i wytężonej pracy była Obrazkowa nauka czytania i pisania, która ułatwiała samokształcenie, a jednocześnie rozszerzała jego zakres.

Zarzucano Promykowi, że i w tym elementarzu pozostawił jeszcze sylaby. Podstawowym jednak elementem odczytywania doraźnie za pomocą obrazków były wyrazy, a sylaby spełniały jedynie uzupełniającą rolę. Pozostawił je Promyk ze względu na tradycję, ale z czołowego miejsca odsunął na ostatnie w jednostce metodycznej, którą była strona „obrazkowej nauki”.

Konrad Prószyński tak pisał o swojej metodzie: „Starałem się więc wyzyskać wszystko, co było można, aby rozpoznawanie głosek i liter jak najbardziej ustopniować i wprowadzać kolejno do nauki tylko po jednej nowej, nie znanej uczniowi literze-głosce i to w ten sposób, aby niewiadoma dała się rozpoznać za pomocą już wiadomych, znanych. W tym celu musiałem wybrać z zapasów naszej mowy szereg stosownych wyrazów do rozkładania i ustawić je w takim porządku, aby przy nauce czytania jedno z drugiego wypływało. Do owego szeregu wyrazów wybierałem przede wszystkim takie, które odpowiadały pewnym pojęciom zmysłowym i dały się nakreślić nie tylko literami, ale i obrazami, a to dla tym łatwiejszego odczytywania i rozpoznawania w nich głosek. Uczący się według tej metody nie powtarza wszystkiego niewolniczo za nauczycielem, nie chwyta nauki mechanicznie, samą tylko pamięcią, ale jest w stanie dochodzić nowych, niewiadomych mu rzeczy samodzielnie, pracą własnej myśli [...], uczeń właściwie staje się tu samoukiem, nauczyciel nie prowadzić i zniewalać go, ale tylko kierować nim winien” [185]. W swych zapiskach Promyk, podobnie jak Estkowski, wspomina trudną naukę sylabizowania, którą przeszedł w swym dzieciństwie. Dobrze prowadzona nauka czytania należy -- według niego -- do najlepszych środków rozwijania umysłu.

Mimo swej wartości Obrazkowa nauka czytania i pisania nie cieszyła się zbyt wielkim powodzeniem. Była to obszerna, ale droga książka, kosztowała 1 zł i 20 gr, o wiele więcej niż Elementarz, na którym nauczysz czytać w 5 albo 8 tygodni (7 gr).

Dopiero po 8 latach, w 1887 roku, wyszedł nowy, udoskonalony podręcznik Obrazkowa nauka czytania i pisania. Na wystawie elementarzy w Londynie uznano go za najlepszy na świecie24. W tym wydawnictwie ograniczono naukę pisania i przywrócono równowagę w traktowaniu dwu elementarnych umiejętności. Był to już normalny, pełny elementarz, nadający się również do użytku w szkołach. W tym układzie i pod tym tytułem ukazywały się jego liczne wydania aż do roku 1920. Dopiero po roku 1905 książka ta, pod nieco zmienionym tytułem Obrazowa nauka czytania i pisania, stała się podręcznikiem szkolnym.

W praktyce zwyciężyła nie lepsza i większa Obrazowa nauka (17 wydań), lecz krótki i bardzo tani Elementarz (62 wydania).

We wszystkich elementarzach Promyka nauczanie czytania i pisania zamienione zostało na „uczenie się pod kierunkiem”, z wielką korzyścią dla uczniów. Na tym tle słuszna wydaje się uwaga Janiny i Antoniego Maćkowiaków: „Jeżeli Promyk nie obawiał się dać rzeszom niepiśmiennych włościan swojej nowej metody i za pomocą kilku lapidarnych zaleceń nauczył ich, jak uczyć się, to obecnie tym bardziej i tym łatwiej moglibyśmy się ubiegać o powszechne znawstwo metody elementarnej nauki czytania i pisania wśród rodziców i domowników, i nie eliminować ich pomocy, ale włączyć ją, jak potężną siłę wspomagającą nauczanie szkolne” [54].

Carskie Ministerium Oświecenia uznało, że elementarz Konrada Prószyńskiego nadaje się dla szkół w Królestwie Polskim, ale kurator warszawski podręcznika nie zalecał. W poszczególnych guberniach zostały rozesłane polecenia do nauczycieli szkół podstawowych, aby nie używali w szkołach żadnych wydawnictw Promyka. Nie wszyscy jednak nauczyciele stosowali się do tego zakazu.

* * *

Konrad Prószyński podjął również inną bardzo ciekawą działalność -- wśród młodzieży uniwersyteckiej założył pierwsze kółko wioślarskie [42]. Były to -- przypuszczalnie -- lata 1873--187425. Ze składek zbudowano łódź, którą nazwano „Wanda”. Jej współwłaścicielami, a jednocześnie pionierami wioślarstwa sportowego na Wiśle -- poza Prószyńskim -- byli: jego przyjaciel z pobytu na Syberii malarz Stanisław Witkiewicz, malarz-archeolog Tadeusz Dowgird, malarz i późniejszy założyciel zakonu albertynów Adam Chmielowski, Adam Szymański, Józef i Kazimierz Pławińscy, Leon Bobrowski, Lucjan Kreczmar, Arkadiusz Puławski oraz Piotr Konstanty Kopczyński. Prószyński bowiem zaraz po powrocie do kraju zwrócił uwagę na brak ruchu na Wiśle. Daleko więcej statków widywał na wielkich żeglownych rzekach Rosji europejskiej i Syberii, które znał z lat młodości. Mając wówczas sposobność i odpowiednie towarzystwo, uprawiał wioślarstwo, pływanie, jazdę konną, szermierkę i osiągnął w tych wszystkich dyscyplinach znaczną biegłość. Zorganizowane w Warszawie kółko urządzało przejazdy i dłuższe wycieczki po Wiśle.

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych przybywało amatorów sportu wioślarskiego. W roku 1879 Promyk wydał broszurę: Projekt pewnego przedsiębiorstwa (o potrzebie ćwiczeń fizycznych dla młodzieży i projekt sportu wioślarskiego), w której pisał, że „[...] już znajduje się pewna liczba zwolenników zabawy rzecznej” [224].

W tym czasie po Wiśle pływała druga łódź, „Nimfa”, której współwłaścicielami byli między innymi Deniszczuk i Chojnacki. Jednak o zalegalizowaniu towarzystwa wioślarskiego nie można było nawet marzyć, chociaż w roku 1877 Niemcy mieszkający w Warszawie otrzymali zgodę władz na otwarcie swego jachtklubu. Organizatorzy próbowali za radą Prószyńskiego zalegalizować towarzystwo jako spółkę rejentalną. Na tej podstawie ugruntowała się luźna dotychczas, nieformalna organizacja, którą władze oficjalne zatwierdziły jako towarzystwo wioślarskie dopiero w roku 1882.

Fakt ten opisał Prószyński w „Gazecie Świątecznej”: „Dosyć dobrą nowiną dzielimy się z czytelnikami naszymi, choć ona głównie mieszkańców samej Warszawy obchodzi. Warszawianie zaczynają powoli przyuczać się do zabaw, które nie tylko przyjemność, ale i pożytek przynoszą, zwłaszcza dla młodzieży. Niedawno zawiązało się w Warszawie Towarzystwo Wioślarskie, którego członkowie mają wspólne łodzie na Wiśle, uczą się dobrze pływać po wodzie i wiosłować, a za pomocą tej przyjemnej zabawy nabierają siły, zręczności i odwagi. W tych dniach właśnie towarzystwo to zostało zatwierdzone przez władzę wyższą, a w niedzielę, dnia 16 lipca, odbędzie się uroczystość jego poświęcenia i otwarcia. Podczas tej uroczystości mają się odbyć gonitwy na łodziach i różne inne widowiska. Towarzystwo Wioślarskie ma już około 300 członków, piękny budynek na Wiśle urządzony, a służący za przystań, i kilkanaście zbudowanych łódek. Jedna rzecz jest niedobra, że prawie wszystkie te łódki musiały być sprowadzane aż z zagranicy, bo w kraju nie mamy dotąd zdatnych majstrów szkutników, którzy by lekkie i zarazem piękne dla oka statki budować potrafili. Teraz jednak, kiedy już mamy w Warszawie Towarzystwo Wioślarskie i wzory dobrych łódek, trzeba się spodziewać, że i szkutnicy u nas się wydoskonalą. Zawód to bardzo popłatny, więc znajdą się pewnie wśród nas zdolni ludzie, którzy obiorą go sobie za środek do życia i postarają się o to, aby pieniądze, które za granicę iść mają, zatrzymały się w kraju” [247]. Z tego artykułu wynika również, że w momencie legalizacji Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie było dość liczne i nieźle wyposażone, co musiało być owocem kilkuletniej pracy.

Gdy wiosną roku 1885 zalegalizowano Towarzystwo Wioślarskie w Płocku, Promyk powitał je pięknym artykułem na cześć wioślarstwa26, w roku 1889 zaś informował, że na wzór tych, które istnieją już w Warszawie, Płocku i Włocławku, mieszkańcy Sandomierza również zamierzają zawiązać swoje stowarzyszenie wioślarskie. W następnych latach Prószyński, pochłonięty ciężką pracą, musiał ograniczyć, a z czasem zupełnie zarzucić uprawianie ulubionego sportu. Przy okazji obchodów dwudziestolecia Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego w roku 1902 nie ma już w „Sporcie” żadnej wzmianki o Prószyńskim, choć jeszcze wtedy otrzymał zaproszenie do wzięcia udziału w uroczystościach jubileuszowych.

* * *

Po założeniu własnej księgarni i doprowadzeniu elementarza do odpowiedniego poziomu dydaktycznego mógł Promyk zabrać się do głównego zadania, którym było założenie własnej gazety, czytanej przez wszystkich z zainteresowaniem. Niejako na marginesie tej wielkiej pracy przygotowywał już uzupełnienie gazety w formie kalendarza. Nie zapominał przy tym o wydawaniu popularnych książeczek dla rozszerzenia horyzontów myślowych samouków i całego czytającego prostego ludu. Włożył wiele trudu w uzyskanie koncesji, czyli pozwolenia na uruchomienie wydawnictwa. Starania, które pochłonęły wiele czasu i pieniędzy, podejmował nie tylko w Warszawie, ale i w Petersburgu. Wszędzie trzeba było się kłaniać, zabiegać o względy. Dla Promyka, który nikogo o nic nie lubił prosić, była to prawdziwa męka, a przy tym zdawało się, że na próżno, gdyż wszystko rozbijało się o opór władz. Z pomocą przyszedł niezawodny Włodzimierz Spasowicz. Prawdopodobnie za jego to radą o koncesję na gazetę wystąpił Herman Benni, lektor języka angielskiego na Uniwersytecie Warszawskim, pochodzący z rodziny ówczesnych „relistów” warszawskich.

Z początkiem roku 1881 ukazały się równocześnie „Gość” i „Gazeta Świąteczna” (druk „Gościa” rozpoczęto już jesienią 1880 roku). Dramatyczne perypetie z koncesją opóźniły zapowiedź gazety, ale pierwszy numer ukazał się bez opóźnienia. Było to wielkie osiągnięcie i jakby ukoronowanie zabiegów młodego Konrada, który nie ukończył wtedy jeszcze trzydziestu lat.

W roku 1905, na dwudziestopięciolecie pracy dziennikarskiej, udzielając wywiadu Konradowi Górskiemu, publicyście z „Tygodnika Ilustrowanego”, tak mówił o początkach „Gazety Świątecznej”: „Trudno mi odmalować te wszystkie trudności, jakie wiązały się z otwarciem «Gazety». Zdobycie koncesji zdawało się czymś niemożliwym. Ostatnie pisma ludowe w Warszawie: «Kmiotek», a później «Zorza» i «Opiekun Domowy» wygasły. Nie opłacały się i upadły. Nowych pozwoleń wydawać nie chciano. Na prośby odpowiadano odmownie. Z konieczności zabrałem się więc do innej pracy. Przygotowywałem broszurki, założyłem księgarnię ludową, tą drogą zrobiłem pierwsze kroki naprzód, wchodziłem w kontakt ze wsią i ludem. Elementarze przygotowały czytelnika, wciągały ludzi do druku. Koncesję «Gazety» nie na swoje, ale na imię lektora języka angielskiego otrzymałem zaledwie w roku 1880. Wydawnictwo rozpoczęte zostało natychmiast. Pierwszy numer wyszedł w roku 1881, od razu z dość licznym zastępem prenumeratorów” [36].

Prószyński zawczasu, w okresie przygotowań, przemyślał koncepcję programu „Gazety Świątecznej”. Postanowił stworzyć z niej pismo „do łatwego czytania”, przeznaczone dla szerokiego kręgu odbiorców. Pierwszy rok redagowania gazety wykazał, że założenia zostały spełnione. Nie podpisany, sumienny krytyk z postępowego pisma pozytywistów warszawskich „Przeglądu Tygodniowego” już w początkowym okresie korzystnie oceniał wydawnictwo Prószyńskiego. Nie obyło się jednak bez wyliczenia potknięć. Autor szczególnie ostro skrytykował ukłony w kierunku dworu (powodowane chęcią uzyskania z tej strony poparcia dla pracy oświatowej).

Po próbach współpracy z dworami i klerem Promyk szybko nabrał przeświadczenia, że najlepszymi jego pomocnikami, zarówno w rozpowszechnianiu pisma, jak i redagowaniu, będą chłopi. Zwrócił się do nich, aby nadsyłali korespondencje do „Gazety Świątecznej”. W odpowiedzi na to wezwanie do redakcji zaczęły napływać listy ze wszystkich stron kraju, a nawet od Polaków z zagranicy. Znaczna część tych listów, po poprawkach stylu i pisowni, ale przy zachowaniu ich istotnej treści, została opublikowana jako artykuły, nierzadko na pierwszej stronie. Większości listów nadawał Prószyński formę notatek, często bez podawania nazwiska korespondenta. W tym początkowym okresie korespondentem „Gazety Świątecznej” został Maksymilian Miłguj (Malinowski), nauczyciel z Dobrzynia.

Kierownictwo redakcji „Gazety Świątecznej” sprawował Prószyński od początku jej istnienia aż do swojej śmierci. Jego artykuły i notatki stanowiły średnio w ciągu całej jego redaktorskiej pracy ponad 40% zawartości kolumn tygodnika.

W latach 1881--1893 wydał ogółem 12 roczników kalendarza pod nazwą „Gość”, wyróżniającego się bogactwem informacji i jasnością stylu wśród innych tego rodzaju wydawnictw. Prace związane z prowadzeniem księgarni i opracowaniem roczników „Gościa” były właściwie zajęciem ubocznym, odkąd zaczął wydawać „Gazetę Świąteczną”. Pochłaniała bowiem ona coraz więcej czasu, zwłaszcza że sam opracowywał materiały i robił korektę, przykładając wielką uwagę do poprawności języka według praktykowanych przez siebie zasad.

W pierwszych latach ukazywania się tygodnika Konrad Prószyński umiał pozyskiwać sobie współpracowników. Niektóre czynności pomocnicze wykonywał Julian Laskowski, podpisujący swoje artykuły pseudonimem Korabicz. Rychło jednak wyjechał do Łomży, gdzie zaczął wydawać „Echo Łomżyńskie”. Współpracowała z „Gazetą Świąteczną” Celina Gładkowska, podpisująca się pseudonimem Julian Morosz. Do stałych korespondentów należeli Jan Skotnicki oraz utalentowany samouk, chłopski korespondent Michał Mosiołek27.

Wraz z upływem czasu Prószyński był coraz bardziej osamotniony. Z konieczności zaniedbał sprawy rozpowszechniania „Gazety Świątecznej” i jednania sobie czytelników tam, gdzie nie znano tego pisma. Ustawiczna praca w redakcji stopniowo wyłączała go ze sportowych zajęć, tak potrzebnych dla zdrowia i świeżości umysłu.

Nie było też czasu na życie rodzinne, choć Konrad kochał swe dzieci. Stosunkowo dużo uwagi poświęcił najstarszemu synowi Tadeuszowi, który urodził się jeszcze w okresie studenckim Konrada. W jego kalendarzyku z roku 1874 znajdowała się notatka z soboty, 18 kwietnia: „Tadzio ma wysokość, stojąc na podłodze, 68 centymetrów. Podeszew 11 centymetrów”. W tymże kalendarzyku o kilka kartek dalej zachowały się zasuszone ziółka z „Kopca w Krępie pod Maciejowicami” [34]28. W pierwszych latach małżeństwa mógł sobie jeszcze pozwolić na wyjazdy z żoną i dziećmi na wieś, choć podstawą bytu rodziny nadal były korepetycje.

Księgarnia zamiast oczekiwanego zysku przynosiła straty. Zadłużenie w pewnym momencie przekroczyło 5 tysięcy rubli. Prószyński narzekał na nieuczciwych lub nieudolnych pracowników, lecz główną przyczyną była niska cena sprzedawanych książek. Duże obroty dała masowa sprzedaż elementarzy, ale ich cena wynosiła ledwie 3,5 kopiejki, chociaż śmiało można było ją podnieść. Promyk cenę stanowczo zaniżył, nie przewidując różnych kosztów związanych z rozprowadzaniem elementarza do wszystkich zapadłych kątów Królestwa Polskiego oraz ze staranną korektą. Rodzina Cecylii natomiast wyobrażała sobie księgarnię jako dobry interes, nie wierząc, że nie przynosi spodziewanego dochodu. Zażądano od Prószyńskiego rozliczenia i na tym tle zaczęło dochodzić do zadrażnień.

Dzieci przychodziły na świat z dużą regularnością: w roku 1873 -- Tadeusz, 1875 -- Kazimierz, 1877 -- Jadwiga, a w 1879 -- Stefan. Kłopoty wychowawcze przerastały siły i umiejętności Cecylii. Szczególnie ostatni syn Stefan był trudny do wychowania. Kapryśny, niejadek nie miał łask u rodziców, starsi zaś bracia często zabierali mu śniadanie, mimo że zazwyczaj nie było zbyt apetyczne: składało się ze słabo omaszczonej lub suchej bułki i herbaty z mlekiem. Dopiero powodzenie „Gazety Świątecznej” na początku lat osiemdziesiątych pozwoliło zwiększyć wydatki na dom. Gazeta zabierała jednak rodzinie to, co najcenniejsze: czas męża i ojca, któremu brakowało cierpliwości i zrozumienia dla najbliższych.

Konrad koncentrował wszystkie swe siły na wytężonej działalności oświatowo-wydawniczej. Jego praca po pierwszych dziesięciu latach od zawarcia małżeństwa dała nadzwyczajne rezultaty i szczytowe osiągnięcia w życiu. Zdobył uznanie wielu ludzi ze świata kultury i nauki -- 15 września 1883 roku wziął udział w zjeździe literatów i artystów polskich, zorganizowanym w Krakowie przez miejscowe koło artystyczno-literackie. Zjazd zgromadził około 150 osób: literatów, dziennikarzy, wydawców, aktorów, malarzy przybyłych ze wszystkich zaborów. Szczupłe salony krakowskiego koła artystyczno-literackiego z trudem pomieściły zgromadzonych przy skromnej przekąsce29: „Pierwszy toast za zdrowie przybyłych wzniósł prezes koła Julian Kossak. Pan Danielewski z Prus Zachodnich w świetnym przemówieniu odpowiedział, iż od morza płyną gorące łzy Polski, które Pomorzanie sercem odczuwają, tych gorących serc polskich wychylił więc zdrowie [...]. Pan Danielewski humorystycznie twierdzi, iż jak Sobieski Wiednia, tak on musi bronić dam od niepamięci artystów i literatów i wznosi zdrowie Polek, a dr Barczewski zdrowie Promyka w nader zręcznym obrazowaniu. Różni mówcy piją zdrowie Reszkówny, Wołyńskiego, Glogera, a pan Wołyński -- Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr German zdrowie Asnyka, przyjęte gromkim wiwatem i uściskami od wielu zebranych” [320]. Nie wiadomo, czy przy tej okazji Promyk rozmawiał z Asnykiem, ówczesnym wiceprezesem koła i jednym z gospodarzy zjazdu, mającym liczne obowiązki, czy przypomniał go sobie ze spotkania w roku 1869. Nie starczyło też czasu i sposobności na przedstawienie elementarzy30. Bardzo ważny był patriotyczny nastrój i gorąca atmosfera zjazdu, które dodawały sił i zagrzewały do samotnej pracy.

Na początku lat osiemdziesiątych Promyk zaczął wreszcie odczuwać zadowolenie z pracy oświatowej i redaktorskiej. Wkrótce jednak spotkały go przykre niespodzianki. Wiele udręki przyniosły mu ostre ataki zarówno na „Gazetę Świąteczną”, jak i na niego osobiście, prowadzone przez Jana Jeleńskiego, redaktora antysemickiej i pseudoludowej gazety -- „Roli”. Pewne powody do tych animozji dał sam Promyk, krytykując książeczkę Jana Jeleńskiego Pogadanki w karczmie (Podsłuchał Janek Mrówka), która wchodziła w skład „Tanich wydawnictw czytelni Jana Jeleńskiego”. Głównym jej tematem była walka gospodarcza z Żydami. Po stwierdzeniu, że książka pisana jest językiem jasnym i nienużącym, Prószyński oceniał dalej: „[...] autor mówi o wszystkich sprawach zbyt pobieżnie [...]. Od książki należy wymagać gruntownego obrobienia każdego przedmiotu. Tego należy wymagać od książek ludowych może więcej niż od dzieł z innym przeznaczeniem [...]. A teraz przechodzimy do potrącenia sprawy bardzo ważnej. Z całej książeczki wieje duch, jak dziś nazywają, antysemityzmu. Zdradzanie osobistych antypatii tego rodzaju w książeczce przeznaczonej do takiego użytku jak Pogadanki w karczmie jest niewłaściwe i szkodę tylko społeczeństwu, będącemu w takich warunkach jak nasze, przynieść może. W stosunkach między ludnością chrześcijańską a Żydami jest dużo złego, ale chcąc jakoś temu zaradzić, należy postępować bardzo oględnie, aby zamiast lekarstwa nie podawać trucizny. Wypowiadanie choćby nieznaczne antypatii i utrwalanie, a nawet podżeganie do zastanych od dawna wśród ciemnoty zarodków nienawiści nie prowadzi do dobrego celu [...]. Podobne postępowanie wobec organizmu społecznego wybacza się jeszcze ludziom nie uświadomionym, nie umiejącym patrzeć w przeszłość i przyszłość, ale nie powinno być praktykowane przez tych, którzy dla ogólnej oświaty i dobrobytu swoją cegiełkę chcą dołożyć [...]. Jeśli ostrzegamy kogoś przed złem, przed nadużyciami pewnych jednostek, to nie powinniśmy tego robić tak, że przyczyniamy się do naprężenia stosunków i podsycania nieprzyjaźni między całymi warstwami ludności jednego kraju, bo skutki tego mogłyby w przyszłości wiele szkody przynieść ogółowi” [11]31.

W szkalowaniu Promyka rodzina żony, po jej śmierci, znalazła w Jeleńskim usłużnego sprzymierzeńca, który (jak wspominał Promyk) „[...] już przedtem, mszcząc się za uwagi poczynione z powodu jednej broszurki nad jego tendencją przeciwżydowską, wciąż i w przeróżnych chytrze obmyślonych zwrotach oskarżał pisarza «Gazety» o zakapturzony liberalizm, o należenie do kół liberalno-żydowskich” [11]. Jeleński wykazał podstępność w działaniu wrogim Promykowi, wykorzystując jego zatarg z Malinowskim.

* * *

Wytężona praca odsunęła Promyka od rodziny. Rzadko znajdował dla niej czas, do cukierni chodził najchętniej sam. Rozmowy z żoną ograniczały się przeważnie do drobiazgowej kontroli wydatków na utrzymanie domu. Zachował też Prószyński tradycyjny zwyczaj karania dzieci i utrzymywania żony w stałym posłuszeństwie. Warto przytoczyć treść pewnego osobliwego układu, który został zawarty na początku lutego 1880 roku między Konradem a Cecylią: „Jeżeli mnie żona co powie złego, to ja mam też łagodnie odpowiedzieć i skierować do rozsądku. A jeżeli to nie pomoże, to nadal ona mnie upoważnia wymierzać sprawiedliwość tak, jak mi się podoba. Drugi warunek, że ja mam obowiązek wskazywać jej nadal drogę, którą ma iść, a ona jest obowiązana być temu posłuszna. To są warunki przez nią samą dziś podane. Ona też sama zastrzega, że w razie wymiaru sprawiedliwości nikt o tym wiedzieć od żadnej strony nigdy nie będzie”. Potwierdzenie własnoręcznym dopiskiem Cecylii w kalendarzyku: „Prawda to wszystko, ale jeżeli on tak będzie postępował, jakie tu dałam warunki -- Cecylia” [34]. Ta osobliwa umowa o wychowaniu żony skutecznie funkcjonowała przez kilka lat.

Jak wynika z „książki wydatków codziennych” z roku 1883, pozycje: „żonie na koszty utrzymania domu” wynosiły łącznie 1532 ruble 32 kopiejki, co dawało średnio 127 rubli 70 kopiejek miesięcznie. Mając na uwadze poprzednie ubóstwo, wynikające z korepetytorskich zarobków, można tę sumę uznać za sporą. Już wówczas Prószyński na swym koncie w Banku Handlowym rozporządzał kwotą ponad 5 tysięcy rubli [291]. Młoda gospodyni, jaką była Cecylia, nie wyniosła z domu umiejętności oszczędnego gospodarowania. To było prawdopodobnie powodem, że mąż dawał jej na wydatki najczęściej po rublu lub dwa, a tylko niekiedy większe kwoty na poważniejsze zakupy, na przykład ubranek dla dzieci. Zdarzało się, że żona przychodziła do Konrada po rublowe zasiłki dla domowej kasy dwa razy w ciągu dnia. Wśród członków rodziny panowała opinia, że Prószyński gotów był sprzedać w potrzebie nawet fortepian, jedyny wartościowy przedmiot z posagu Cecylii, na którym gra była jedną z bardzo nielicznych jej rozrywek. Opinię tę potwierdziły zapiski z „książki wydatków codziennych”.

W miarę dorastania dzieci na barki żony spadał coraz większy trud wychowawczy. Na Konrada, pochłoniętego pracą w „Gazecie Świątecznej”, trudno było liczyć. Cecylia, nie znalazłszy też moralnego oparcia we własnej rodzinie, załamała się. W nocy z 7 na 8 października 1884 roku popełniła samobójstwo.

W Konrada uderzyło to jak grom z jasnego nieba. Spadły na niego ciężkie oskarżenia, pomówienia i oszczerstwa ze strony rodziny Puciatów. Z pomocą wdowcowi pospieszył ojciec (powrócił z Syberii w 1874 r.), troszczący się w równej mierze o los wnucząt, jak i o dzieło swego syna. Po śmierci Cecylii ojciec przeniósł się do mieszkania Konrada, przy pomocy służącej prowadził opuszczone gospodarstwo i zastępował osieroconym dzieciom nie tylko matkę, ale i ojca. Pozwoliło to Promykowi, bez przerw i uchybień, wydawać „Gazetę Świąteczną”. Nie zdołał natomiast przygotować wydania kalendarza „Gość” na rok 1886. To były ciężkie czasy. „W ciągu tych dwóch lat doczekaliśmy się różnych nowin i zmian smutnych dla duszy, a przykrych dla ciała” [114, rocznik 1887].

Nie tylko tragedia rodzinna napawała Prószyńskiego smutkiem. Po zabójstwie cara Aleksandra II32 stopniowo nasilał się kurs antypolski. Niekorzystna była zmiana na stanowisku generała-gubernatora warszawskiego. Po śmierci liberalnego i sprawiedliwego Piotra Albedyńskiego33 przyszedł na jego miejsce Josip Hurko, gorliwy rusyfikator i wróg wszystkiego co polskie. Za pośrednictwem cenzury prześladował też bardziej niż inne pisma „Gazetę Świąteczną” [284].

W niespełna dwa lata po śmierci żony Prószyński ożenił się powtórnie, z Wandą, córką historyka Tadeusza Korzona, młodszą od siebie o 12 lat. Korzonów znał Promyk już wcześniej, jako bardzo czynny uczestnik cotygodniowych spotkań, organizowanych dla inteligencji warszawskiej w ich domu.

Ślub Konrada z Wandą odbył się w Krakowie w czerwcu 1886 roku. Promykowi udało się pozyskać nie tylko kochającą towarzyszkę życia, dobrą wychowawczynię licznych dzieci, ale również współpracownika. W okresie narzeczeństwa Prószyński zobowiązał się do osobistego wychowania synów z pierwszego małżeństwa, dziesięcioletnia zaś Jadwinia, która była dzieckiem posłusznym i dobrze ułożonym, wychowywała się pod kierunkiem macochy razem z dziećmi z nowego małżeństwa. Uregulowanie sytuacji rodzinnej dało Promykowi możność spokojnej i wydajnej pracy. Mimo bezwzględnego stosowania „zasady koncentracji” musiał jednak odrywać się od pracy redakcyjnej. Już w czasie podróży poślubnej dowiedział się o możliwościach wydania swego elementarza w zaborze pruskim: na Śląsku i w Poznańskiem. Tej ważnej sprawie poświęcił wiele zachodu.

Po dwóch latach zabiegów i starań w sprawie wydania elementarza dla zaboru pruskiego Promyk niewiele wskórał. O swoich kłopotach informował żonę w liście: „[...] Aż do ostatniego poniedziałku bawiłem w Poznaniu i Wrocławiu. Zatrzymałem się też w Gnieźnie i Wrześni, w tej ostatniej dla przyłapania księdza Stablewskiego34, który -- jak wnosić już od dawna mogłaś -- bodaj rad był ręce od całej sprawy umyć [...], wszystko tak wyglądało, jak byśmy przed dwoma laty nic nie obgadywali, a nawet nie dotykali kwestii. Tym dziwniej mi się to przedstawia, że sam powiedział, iż dziś elementarz będzie potrzebny nie tylko dla Śląska, ale i dla Poznańskiego, bo wykład polski nawet religii został ze szkół tamtejszych wyrugowany. Przed kilku miesiącami mania elementarna zapanowała w Poznańskiem. Wszystkie prawie redakcje i wszyscy wydawcy wystąpili z elementarzami, których wyszło prawie jednocześnie siedem, a wszystkie nowo ułożone. Pracowali nad nimi nauczyciele z zawodu i literaci. Cała ta jednak siódemka jest świadectwem ubóstwa umysłowego, niestety, niczym więcej. Trzeba wiedzieć, że Poznańskie [...] wyprzedziło inne nasze dzielnice pod względem metody nauki czytania i miało już od dawna kilka niezłych elementarzy, a po szkołach odwieczne ABC i sylabizowanie było nawet zakazane. Tymczasem połowa nowych elementarzy wróciła do owej głupiej na dziś i szkodliwej metody [...]. Radbym choćby darmo oddać swe elementarze na użytek Poznańskiego, ale bodaj względy spekulacji miejscowej nie pozwalają na to [...]. Na Śląsku drogę do wydawnictwa zamierzonego utorowałem w połowie, ale muszę rozpocząć nową robotę -- katechizm. Rzecz to bardzo dla mnie trudna, bo muszę pisać to i owo nie tak, jak wiara i przekonania mi mówią, a chcę katechizm opracować pedagogiczniej niż wszystkie mi znane podręczniki jego [...]. Nie wiem więc, jak z tych sprzeczności wybrnąć [...]. Uspokoiłem się o Was. Ale z Warszawy nie ma dotąd ani słowa, nawet odpowiedzi na pytania moje Maks35 nie przysyła. Czekam niecierpliwie, co mi doniesie [...]. Pierwszy krok w robocie katechizmowej już uczyniłem, ale próbka już Stepnowskiej36 nie zadowolniła i spowodowała godzinną dziś sprzeczkę. Jeśli tak będzie z księżmi, tym gorzej” [51].

Niefortunny koniec przedsięwzięcia nastąpił w dwa lata później: „[...] pokazuje się, że z dotychczasowych zabiegów nic nie ma i nie będzie; trzeba podjąć starania na nowo. Doprawdy rozpacz mnie ogarnia na myśl, ba, nie na myśl tylko, lecz pod naciskiem dotykalnych i tłukących mnie obuchem w łeb faktów obojętności w gruncie rzeczy dla spraw podstawowych, braku dobrej woli, a przeszkód na każdym kroku. Coraz bardziej utwierdzam się w przypuszczeniu, że mam jakąś nieszczęśliwą rękę czy coś gorszego jeszcze. Cóż, usunąłbym się od wszystkiego, ale niechże kto inny bierze się do pracy, a szczerze i dobrze. Ostatniego wieczoru w Warszawie miałem pewną niemiłą rozmowę, która mnie rozczarowuje ostatecznie co do niektórych bliższych mi nieco od lat kilkunastu osób. Ach, ludzi, ludzi trzeba, bo zginiemy” [51].

Niepowodzenie w wydaniu elementarza w zaborze pruskim, niemożność przezwyciężenia partykularyzmu i konserwatyzmu miejscowych dydaktyków, a także handlowego nastawienia księgarzy, trudności w pozyskaniu współpracowników -- to wszystko szło w parze z kłopotami domowymi i wychowawczymi. Nie mogąc wyjechać z powodu nawału zajęć na letnisko do żony i dzieci, tłumaczył się w liście: „I tak «Gazeta» mnie jeszcze pochłania, tym bardziej że chcę i zapasy dla niej przygotować. Nic nie ma gotowego. Choć oczekują swojej kolei różne artykuły, ale wcześniej przetrawić je potrzeba, braki w nich uzupełnić, a to bardzo dużo czasu zajmuje. Innymi zaległościami jestem wprost przyduszony. Mam ich około 20, a każda od tygodnia do miesiąca wolnego czasu wymaga. Nie wiadomo, do czego i kiedy się zabrać, bo wszystko równie pilne, a dorywkami się nic nie zrobi. Robota z wanną itd. jeszcze nie ukończona, od kilku dni stoi, bo rzemieślnicy rury kuchenne w całym domu zmienili [...]” [51].

Wychowanie synów z pierwszego małżeństwa przebiegało raczej pomyślnie. Prószyński nie skąpił grosza na naukę dzieci, opłacał korepetytorów, skierował synów do dobrych szkół. Tadeusza, gdy ukończył szkołę średnią, skierował na studia do Instytutu Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach, a Kazimierza do Wyższej Szkoły Technicznej w Lie`ge w Belgii. Większe kłopoty łączyły się z wychowaniem najmłodszego z trójki -- Stefana, który był dość samodzielny. Jako kilkunastoletni chłopak samowolnie wybrał się konno na wycieczkę z Warszawy do Łodzi. Prószyński, podróżując z synem do Krakowa, zdawał relacje żonie: „Z Warszawy wyruszyłem wczoraj o godz. 3. Nocowaliśmy w Częstochowie. Stefan był dziś rano na nabożeństwie beze mnie i ze mną, na spowiedź się jednak nie potrafił zdobyć, choć wczoraj przed położeniem się spać zaczął się do niej przygotowywać, a dziś rano uważał się za przygotowanego. Ja go do spowiedzi namawiałem, ale potem ostrzegałem, aby spowiedź była prawdziwa, a nie pozorna. O co mi szło, rozumie i może to było powodem wstrzymania się, ale moralnego swego obowiązku -- mimo to -- nie spełnił. Chcę, aby odbył przede wszystkim rekolekcje, ale prawdziwe, nie formalne, tylko czy znajdę jednak kapłana? Jest ich wielu w Krakowie, ale tym trudniejszy będzie chyba wybór. Będę też szukał zakładu stosownego, przede wszystkim w Galicji, choć wątpię, aby istniał jakikolwiek. Ano, zobaczę, co jutrzejszy dzień mi zwiastuje. Jeśli poszukiwania będą bezowocne, pojadę dalej. Na moim miejscu nie tylko w redakcji, ale i w domu pozostała p. Amelia37. Tadzio wysyła podanie o przyjęcie go na wydział rolniczy do Puław” [51]. Konrad Prószyński zdecydował się ostatecznie na oddanie syna do zakładu wychowawczego w Miejscu Piastowym w Galicji. Wychowanie w tym zakładzie okazało się skuteczne; Stefan zasmakował w nauce i później, w Wiedniu, ukończył aż trzy fakultety.

* * *

Do współpracowników Promyk nie miał niestety szczęścia. Wielu kłopotów przysporzyły mu kontakty z korespondentem „Gazety Świątecznej”, początkującym publicystą i nauczycielem Maksymilianem Miłgujem, który przybrał sobie nazwisko Malinowski. Dla zabezpieczenia się w razie zamknięcia „Gazety Świątecznej” Prószyński zakupił w listopadzie 1886 roku, wspólnie z Malinowskim, tygodnik przeznaczony dla chłopów -- „Zorzę”. Finansował to przedsięwzięcie Promyk, a Malinowski złożył jedynie weksel na 500 rubli. Cała sprawa miała być zachowana w tajemnicy. Malinowski jako redaktor „Zorzy” liczył na konkurencyjność swego pisma wobec „Gazety Świątecznej”. Był też niezbyt skrupulatny w rozliczeniach pieniężnych i nielojalny w stosunku do Prószyńskiego.

Z propozycją kupna „Zorzy” wystąpiła sekcja wydawnicza Koła Oświaty Ludowej38. Prószyńskiemu nie bardzo to odpowiadało; twierdził, że zamierza sprzedać swój udział na licytacji publicznej. Gdy znalazł się jeszcze inny chętny do kupna „Zorzy” -- redaktor „Roli”, pisma zwalczającego „Gazetę Świąteczną”, Prószyński zgodził się na odsprzedanie udziału Kołu Oświaty Ludowej. Należy dodać, że transakcję tę wymuszono na Promyku w okresie zaostrzenia wymagań cenzury w stosunku do jego wydawnictw. Podejrzewał, nie bez podstaw, że Malinowski donosił o jego różnych tajnych sprawach do cenzury warszawskiej. Groźba zamknięcia „Gazety Świątecznej” w roku 1892 stała się całkiem realna. Promyk zmuszony był w tym czasie wykazać wielką ostrożność w jej redagowaniu, łącznie z ogłoszeniami. Musiał też uciekać się do pomocy swego przyjaciela Włodzimierza Spasowicza. Kiedy w roku 1893 groźba zamknięcia gazety została oddalona, Prószyński zamieścił ogłoszenie o Pismach Włodzimierza Spasowicza wydanych wówczas w sześciu tomach, dziękując w ten sposób za skuteczną pomoc. Nie obyło się bez pośrednictwa Elizy Orzeszkowej, która była stałym „przedpłatnikiem” „Gazety Świątecznej” i wiernym jej czytelnikiem. Nie trzeba wyjaśniać, że ogłoszenie o Pismach miało nikłe znaczenie dla większości pozostałych czytelników. Ostatecznie po pewnym czasie cenzura wydała zgodę na opublikowanie „Gościa” w roku 1893. Został on jednak okrojony do rozmiarów szczątkowych, co przesądziło o końcu tego wydawnictwa, ukazującego się po raz ostatni jako „Gość-Dodatek”. W tych ciężkich czasach gorzko musiał żałować Prószyński nieudanej spółki z Malinowskim, tym bardziej że nieraz dał mu się on jeszcze we znaki.

W roku 1889 Konrad Prószyński, nie mogąc podołać wszystkim obowiązkom, powierzył założoną przez siebie i prowadzoną przez dwanaście lat Księgarnię Krajową Stanisławowi Maciejowskiemu, byłemu współpracownikowi znanych od dawna firm księgarskich, wnukowi zasłużonego w piśmiennictwie naukowym Aleksandra Wacława Maciejowskiego. Miał przy tym nadzieję, że „[...] i publiczność będzie z tego zarządu zadowolona, darząc w dalszym ciągu księgarnię moją tymiż łaskawymi względami, z jakich ona dotychczas miała zaszczyt korzystać”. Już jednak w październiku 1890 roku Prószyński ogłosił, że Stanisław Maciejowski, któremu powierzył zarząd Księgarni Krajowej na warunkach dzierżawnych, to znaczy przekazawszy bezpośrednią odpowiedzialność za wszelkie zobowiązania, z końcem września z „rzeczonej księgarni” ustąpił. „Z tego powodu upraszam wszystkich, aby zamówienia, należności dla księgarni przypadające i wszelką korespondencję wprost pod adresem firmy mojej przysyłano, za żadne bowiem czynności i zobowiązania pana Stanisława Maciejowskiego nie odpowiadam”.

Na przedwiośniu 1889 roku Prószyński miał możliwość zatrudnienia w redakcji „Gazety Świątecznej” Stanisława Michalskiego, który po skończeniu studiów trafił w poszukiwaniu pracy do Warszawy aż z Wołynia i tak opisał spotkanie z redaktorem: „Byłem także, mając list polecający, u Promyka Prószyńskiego, byłego powstańca [Konrad Prószyński był tylko synem powstańca -- przyp. S.L.], redaktora «Gazety Świątecznej», autora słynnego wówczas, podobno za granicą wyróżnionego, elementarza. W południowych dopiero godzinach mogłem go zobaczyć, gdyż pracował nocami. W dzień bardzo późno wstawał. Trafiłem na dobrą chwilę, gdyż właśnie projektował on zaangażować sobie pomocnika redakcyjnego (z pensją 30 rubli miesięcznie). «Gazeta Świąteczna», z talentem redagowana, miała wielkie powodzenie; rozchodziła się wśród ludu wiejskiego w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Prószyński poznał dobrze lud nasz, wędrując po kraju, i umiał swym słowem trafić do niego. Powiedział mi o swym zamiarze, ale zauważyłem, że waha się mnie zaproponować, nie będąc widać pewnym, czy zadaniu podołam, nie mając doświadczenia i wyrobienia literackiego. Ja zaś nie chciałem mu narzucać swojej kandydatury, bo sam nie byłem siebie bardzo pewny, choć miałem chętkę. Skończyło się na niczym. Może źle Promyk zrobił dla mnie i dla sprawy, że nie zaryzykował, nie wziął mnie choćby na próbę. Oddałbym się z zapałem tak ważnej w Polsce sprawie ludowej z moimi siłami świeżymi [...]. Odszedłem więc, aby dalej błąkać się po manowcach szarego życia codziennego. Aż do skutku” [320].

Wkrótce Michalski zasłynął jako konstruktor, a także jako inicjator pionierskiego na owe czasy Poradnika dla samouków, Promyk zaś musiał nadal bezskutecznie poszukiwać zastępcy. Po Prószyńskim i Brzezińskim Michalski stworzył trzeci ośrodek działalności oświatowej na przełomie stuleci, stając się głównym jego działaczem. Podobnie jak Promyk starczał za instytucję. Później od jego decyzji zależała działalność instytucji powołanych do wspomagania nauki: Kasy im. Mianowskiego i Funduszu Kultury Narodowej. Helena Radlińska stwierdziła, że nieśmiałość powstrzymała Michalskiego od polecenia siebie Promykowi, uchroniła go jednak przed prawdopodobnym niepowodzeniem, gdyż z Promykiem mogli na ogół pracować tylko ci, którzy poddawali się jego inicjatywie [292]. Michalski był silną indywidualnością i miał wiele cech charakteru, których brak dotkliwie odczuwał Promyk. Był dobrym organizatorem, cechowała go znajomość psychiki ludzkiej i przedziwny dar wciągania innych do pracy. Daleki od dyktowania czegokolwiek pracownikom naukowym, z którymi współpracował, delikatnie podsuwał swoje pomysły i propozycje. Czy możliwa była współpraca między tymi ludźmi?

Potrzeba pozyskania właściwych ludzi do pracy w „Gazecie Świątecznej” była paląca. Ich brak przesądzał o zahamowaniu rozwoju pisma i zmniejszeniu jego zasięgu społecznego. Prószyński nie był w stanie realizować niektórych swych pomysłów, na przykład praktycznej nauki wspólnego korzystania ze środków służących do prowadzenia gospodarstwa rolnego. W zamierzeniach Promyka leżało utworzenie szkoły pszczelarskiej, a z czasem i rolniczej. Myślał również o zorganizowaniu specjalnego kursu dla dziennikarzy ludowych39. Kończyło się na projektach, ledwie zapoczątkowanych przygotowaniach lub nieudanych próbach40. Te wszystkie ważne zamierzenia przerastały możliwości zapracowanego redaktora „Gazety Świątecznej”.

Przy tym nawale zajęć miał jeszcze w sobie dość siły, aby w roku 1889 podjąć reformę pisowni polskiej. Zamiast używanych dotychczas 25 liter alfabetu łacińskiego proponował aż 47 oznaczeń, aby objąć wszystkie „głosy i brzmienia występujące w mowie polskiej”. Gwałtowne i zasadnicze zmiany uznał wprawdzie za zbyt trudne do wprowadzenia, gdyż ci, którzy umieją czytać, musieliby nauczyć się nowych liter, a ponadto kolejne pokolenia nie mogłyby czytać napisanych dotychczas książek. Uparcie jednak twierdził, że pismo i pisownia polska powinny być choć trochę udoskonalone, tak by każde brzmienie mowy wyrażała osobna litera. Takie abecadło powinno -- według niego -- być wprowadzone we wszystkich wydawnictwach polskich, ponieważ jest zgodne z „wyrobionym poczuciem i przyjętą już pisownią”, a także logiką, która „[...] każe każde pojedyncze brzmienie mowy osobnym znakiem na piśmie oznaczać”, ułatwia naukę czytania i upraszcza zapis wszystkich wyrazów, a przede wszystkim nazwisk, ułatwia także pracę drukarzom.

Od 2 kwietnia 1889 roku stopniowo zaczął wprowadzać w „Gazecie Świątecznej” nowe litery. Wywołało to ostry sprzeciw Aleksandra Świętochowskiego i Mieczysława Brzezińskiego. Stefan Żeromski, choć wielki entuzjasta Promyka, tę jego „reformę” skrytykował i uznał za zbędną41. Żadne wydawnictwo nie miało zamiaru stosować ulepszonego pisma. Uparty i nie zrażony tym Promyk zaczął przenosić swój nowy alfabet do Obrazowej nauki czytania. Alfabet ten wydrukował w wydaniu czwartym z roku 1892. Nowa pisownia znalazła zastosowanie tylko w świeżo wprowadzonych Radach i objaśnieniach dla uczących, uwagach dla nauczycieli szkolnych oraz w ustępie poświęconym metodzie stosowanej w tym elementarzu.

W 31. wydaniu Elementarza, na którym nauczysz czytać w 5 albo 8 tygodni z roku 1898 teksty lekcyjne pisane były dawnym alfabetem, natomiast podane na końcu książeczki abecadło składało się z 45 liter (bez spółgłosek gi, ki).

W wydaniu pośmiertnym Obrazowej nauki czytania i pisania z roku 1916 zastosowano już nowy alfabet. Przesądziło to o ostatecznym upadku elementarza Promyka na rzecz elementarza Mariana Falskiego42, opracowanego nowocześnie i zgodnie z obowiązującą ortografią w roku 1910.

Nadmierne zaabsorbowanie różnymi zajęciami ograniczało kontakt redaktora „Gazety Świątecznej” z czytelnikami i uniemożliwiało odpowiadanie na coraz liczniejsze listy, a Promyk tak sobie cenił tę pracę, że wykonywał ją wyłącznie sam. Zaczęły się mnożyć pretensje zbyt długo oczekujących na odpowiedź. Na natarczywe nagabywania czytelników musiał wreszcie Promyk udzielić dłuższej odpowiedzi: „Pragniemy i staramy się odpowiedzieć na pytania czytelników naszych. Ale od czasu do czasu tyle nagromadza się listów i pytań, że przy innych obowiązkowych zajęciach siły ludzkie, niestety, nie wystarczają na załatwienie wszystkiego. Aby każdemu zawsze dać odpowiedź, musielibyśmy nic innego nie robić, tylko listy odczytywać, suszyć głowę nad zadanymi pytaniami i chodzić za sprawami pytających [...]. Trzeba by chyba przerwać wydawanie gazety, a założyć biuro do odpowiadania. Dla paruset osób pytających nie można krzywdzić tysięcy czytelników [...]. Piszcie do nas, drodzy czytelnicy i nadal listy, jak dotąd, zwracajcie się ze swymi pytaniami. Żadne pytanie, byle tylko uczciwe, nie będzie u nas lekceważone ani rzucone do kosza bez głębszego zastanowienia. Ale zawsze miejcie w pamięci, że robimy tylko to, co możemy, że jest miara i granice naszego czasu i sił, że jeśli komu trafi się długo na odpowiedź czekać albo jeśli kto wcale jej nie otrzyma, to nie z braku w nas dobrej woli, ale dla jakiejś ważnej przyczyny, na którą rady nie ma” [171].

Kłopoty Promyka wynikały z jego błędnego przekonania, że znajdzie do współpracy ludzi, którzy gotowi będą przyjąć jego plan i metody. Zajęty sprawami o drugorzędnym znaczeniu lub wręcz drobiazgami, nigdy nie znajdował czasu na przyuczenie czy przekonanie choćby kilku pracowników. Nie umiał też pozyskiwać sobie ludzi.

Potwierdzeniem tego był ogłoszony w 1897 roku konkurs na zastępcę redaktora „Gazety Świątecznej”. Kandydat na to stanowisko musiał wykazać się gruntownym wykształceniem ogólnym, łatwo i poprawnie posługiwać się językiem polskim, orientować się w stosunkach społeczno-ekonomicznych w Królestwie, odznaczać się zdolnościami popularyzatorskimi, aby czytelnicy dobrze go rozumieli, wykazywać zamiłowanie do pracy oświatowej dla dobra i przyszłości narodu, a nie dla chleba. Wymagania postawione przez Prószyńskiego swemu zastępcy były tak wielkie, że niektóre pisma warszawskie nazwały tę imprezę „konkursem na wołu roboczego”. Ustalone przez Promyka warunki i płaca nie ułatwiały komisji kwalifikacyjnej znalezienia takiego wyjątkowego człowieka.

Promyk znów pozostał sam przy ciężkiej pracy. Nie dopisywało mu już zdrowie. W liście do swego przyjaciela Adama Szymańskiego z 15 marca 1899 roku skarżył się na coraz gorsze samopoczucie. „Od lat trzydziestu nie miałem ani jednego tygodnia zupełnego wypoczynku. Praca i niepokój nieustanne. Od lat zaś dziewiętnastu życie pędzę gorączkowe, sypiam 5--6 razy na tydzień, a często bardzo 24--48 godzin bez przerwy czynny i przytomny być muszę. Bliscy i lekarze nazywali me zdrowie żelaznym, grożąc jednak, że dopóty dzban wodę nosi... Prawdę mówili. Od pewnego czasu mocno na zdrowiu szwankuję. Lekarze każą leczyć się, a jako pierwsze lekarstwo zalecają oderwanie się od zajęć na czas dłuższy, na wypoczynek. W przeciwnym razie zapowiadają szybki i zupełny rozstrój nerwowy, ślepotę, a może i śmierć rychłą. I sam wiem instynktownie, że to wszystko wisi nade mną, lecz nie mam czasu chorować i leczyć się” [44].

W tej sytuacji chciał przekazać redakcję „Gazety Świątecznej” komuś „[...] pewnemu, kto dalszymi jej losami przejmie się, zainteresuje bezpośrednio, kto ważność jej ocenić potrafi” [36]. Nie mógł jednak znaleźć godnego następcy. Nadal nie chciał czy nie umiał ograniczyć swojej pracy w redakcji.

W roku 1901 poważnie się rozchorował, lekarze stwierdzili uporczywą malarię i zalecili dłuższy wypoczynek. Spędził trzy miesiące w Abacji nad Adriatykiem43. Po powrocie z uzdrowiska ograniczył swą pracę, przekazując część czynności wydawniczych i redakcyjnych synowi Tadeuszowi. Dzięki kilkumiesięcznemu oderwaniu się od „Gazety Świątecznej” wrócił do zdrowia, aby znów bardzo intensywnie zacząć pracować.

W tym czasie snuł plany sprzedaży „Gazety Świątecznej”. W roku 1905 rozpoczął pertraktacje z Antonim Osuchowskim44, jednak do porozumienia nie doszło i Promyk do końca życia kierował wydawnictwem. Wojna japońska, a później rewolucja 1905 roku przysporzyły pismu licznych czytelników. Jego nakład przekroczył 30 tysięcy egzemplarzy. Wciąż rosły obowiązki wydawcy, ale zwiększały się także dochody.

Nowe czasy, zmienione warunki dawały pewną swobodę działania. Budziły zarazem w Promyku refleksje. Minęło ponad trzydzieści lat, odkąd zaczął wydawać swe elementarze. W Królestwie Polskim w tamtych czasach umiała czytać mniej niż czwarta część dorastającej młodzieży i starszych, ale nadal około 6 milionów Polaków zamieszkałych w Królestwie było analfabetami. Promyk krytycznie oceniał swoje działanie jako zbyt powolne, mało skuteczne. Wpadł na pomysł, żeby nie umiejących czytać zachęcić do samouctwa. Tak zrodziła się idea obrazowej metody nauki czytania i pisania.

W niedzielę, 7 stycznia 1906 roku, odbył się w sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa pierwszy publiczny pokaz obrazowej nauki czytania i pisania, który odniósł zamierzony skutek. „Czytelność i czytelnictwo w kraju naszym bardzo wzrosły, ale -- mimo to -- większa część narodu czytać jeszcze nie umie. Do miejscowości, gdzie lud jest najbardziej ciemny, należy Warszawa z pobliskimi okolicami. Dopiero w ostatnich miesiącach, z powodu pozyskania swobód obywatelskich i prawa głosowania przy wyborach posłów do sejmu, musiało wielu głębiej zastanowić się nad tym, jacy to mogą być obywatele i jakich ludzi mogą oni obierać, jeśli oświata nie ma do ich głów przystępu, bo czytać nie umieją. Otóż zaczęto mówić i pisać po gazetach, że trzeba wszystkich uczyć czytać, a ludzie dobrej woli postanowili się wziąć do pracy około uczenia. Pomyśleli też o wyborze elementarzy do nauki i sposobów. Niektórzy zażądali ode mnie, żebym wytłumaczył, jak uczyć na mojej Obrazowej nauce. Zamiast obrazków w książce pokazywałem kolejno na tej lekcji podobne obrazy duże i barwne. Naukę prowadziłem, nie mówiąc ani razu, jak się która litera czyta. Jak się wymawia i czyta, odgadywali sami widzowie” [45].

Ciekawe relacje z tego pokazu podało kilka gazet warszawskich. Do Promyka zaczęły napływać listy z prośbą o urządzanie pokazów. Sam nie mógł już jednak wiele zrobić.

W lutym 1906 roku pojawiły się nieprzewidziane przeszkody. Władze rosyjskie zawiesiły wydawanie „Gazety Świątecznej” i druk kolejnego, 1310 numeru trzeba było wstrzymać. Aby nie dopuścić do dalszej pracy, policja zniszczyła czcionki. Była to kara za podanie w gazecie uchwał podjętych na dorocznym zebraniu gminy Radziejowice w Mszczonowie. Żądano w nich między innymi przestrzegania postanowień Manifestu Najwyższego z 30 października 1905 roku: nietykalności osobistej, wolności sumienia, zebrań i stowarzyszeń, domagano się utworzenia w Królestwie Polskim samorządu z sejmem w Warszawie, uwolnienia wszystkich więźniów politycznych od sądu i kary oraz niezmieniania nazwy Królestwa Polskiego na inną. Generał-gubernator warszawski Gieorgij Skałon skazał redaktora i wydawcę „Gazety Świątecznej” na zapłacenie 300 rubli kary [276].

Dopiero w końcu marca mógł Promyk wydrukować numery zastępcze z okresu przerwy. Przykre przeżycia przyczyniły się do nawrotu choroby. Powstał osobliwy wyścig między atakującymi przepracowany organizm dolegliwościami a przemożną wolą opracowania jeszcze jednej metody walki z ciemnotą ludu. Mimo cierpień silna wola Promyka utrzymała go przy pracy.

Wiosną 1906 roku wywiązało się zapalenie oskrzeli, kasłał i trochę gorączkował. Ta słabość, łatwa do zwalczenia dla silnego organizmu, przepracowanego Promyka nękała uporczywie. W końcu dołączyło się zapalenie płuc i lekarz poradził mu wyjazd na wieś. W lipcu 1906 roku udał się wraz z rodziną do Otwocka, pozostawiwszy „Gazetę Świąteczną” synowi i innym współpracownikom. Podobnie jak przy poprzednich wyjazdach wyraźnie nie chciał, aby inni go zastępowali i ogłosił: „Do czasu powrotu mego, jeśli mi Pan Bóg pozwoli zdrowie odzyskać, albo innych jakich zmian nieprzewidzianych zamiast Nowin drukowane będą Wieści ze znakami piszących je” [95].

W Otwocku zdrowie Promyka się poprawiło. Były już takie chwile, że jego życie wisiało na włosku. Zachorował na zapalenie „worka sercowego”, w którym zebrała się woda. Prószyński jednak, choć bardzo cierpiał, pracował nad układaniem, oddawaniem do druku i sprawdzaniem dużych obrazów. Za ich pomocą podczas jednego pokazu można było w kilka godzin nauczyć początków czytania i pisania sporą grupę osób. Skoro tylko polepszył się stan jego zdrowia, przewieziono go specjalnym powozem dla chorych do mieszkania w Warszawie, gdzie lekarze przystąpili do dalszego leczenia, ponieważ we krwi chorego znaleźli zarazek gronkowca. Wybrano lekarstwo i stopniowo Promyk zaczął wracać do zdrowia. Powrócił do pokazów nauki czytania za pomocą wielkich, barwnych tablic. Wygłosił wykład o swojej nowej metodzie dla zainteresowanych słuchaczy spośród inteligencji. Opisał to Bolesław Prus w „Tygodniku Ilustrowanym”, poświęcając sprawom rozwoju czytelnictwa dłuższą Kronikę tygodniową i charakteryzując przy tej okazji sylwetkę autora elementarzy. Według niego Prószyński wiedział, jak uczyć czytać i pisać, a przy tym był człowiekiem „wiarygodnym”, o szlachetnym charakterze, ogromnej wytrwałości i uporze, całym sercem oddanym sprawie zlikwidowania analfabetyzmu na ziemiach polskich.

Upowszechnienie metody najgorliwiej popierał „Kurier Polski”45, którego współpracownik M. Roman wystąpił z projektem, aby utworzyć stowarzyszenie nauki czytania i pisania sposobem Promyka. Projekt i metoda zwróciły uwagę społeczeństwa. Płynęły ofiary na ten cel. Pierwszy dał 9 rubli doktor Chybczyński z Józefówki, dr Ignacy Baranowski zaś z rodziną i domownikami ofiarowali 120 rubli.

Artykuły „Kuriera Polskiego” o metodzie Promyka dotarły do Ameryki. A. A. Paryski, redaktor i wydawca polskiego tygodnika „Ameryka-Echo”, przeznaczył na stowarzyszenie tysiąc dwieście rubli.

Powodzenie nowej metody wymagało ustawicznej osobistej pieczy Promyka. Pomagał mu najstarszy syn, ale nie był w stanie zastąpić ojca, którego znów zaczęła nękać choroba. Najwyższym wysiłkiem udało się lekarzom poprawić stan zdrowia chorego, którego życie było już bardzo poważnie zagrożone. Lekarze ponownie zalecili zmianę klimatu i w kwietniu 1907 roku Prószyński wyjechał na Lido46 w pobliżu Wenecji. Przebywał tam przeszło miesięc, ale zamiast poprawy pojawiły się duszności i gorączka. Żona przewiozła go do górskiego uzdrowiska w Reichenhallu47, gdzie wprawdzie poczuł się znacznie lepiej, ale na krótko. W uzdrowisku tym leczył Promyka między innymi dr Henryk Goldszmit48. Widząc zupełne wyczerpanie swojego pacjenta nadmierną pracą i stałym niedosypianiem, powiedział wówczas: „Zdrowie nadszarpnięte, ale za to jest zadowolenie, jest zasługa; a jednak lepiej być nieszczęśliwym człowiekiem niż szczęśliwą świnią” [42]. Zrozpaczona Wanda przyjechała z mężem do Zakopanego, gdzie zatrzymali się u jego siostry. Lekarze po zbadaniu krwi znów znaleźli gronkowca. Sprowadzono więc z Hamburga szczepionkę, po której zastosowaniu gorączka znikła i zaczął ustępować kaszel. Choroba spowodowała jednak zapalenie nerek, pojawiła się wodna puchlina nóg, brzucha, obrzęk twarzy. W tym ciężkim czasie Promyk opracowywał odezwę do dobrych ludzi, którzy zechcieliby się nauczyć, jak pokazywać owe obrazy służące do upowszechniania umiejętności czytania i pisania.

W czasie pobytu Prószyńskiego w Zakopanem zmarła jego ukochana siostra, co stanowiło dlań wielki cios. Zarządzono opiekę nad osieroconymi córkami, ojciec ich bowiem zmarł kilka miesięcy wcześniej.

Na początku grudnia 1907 roku żona przywiozła Konrada do Warszawy. Przed wyjazdem mieszkał przy placu Trzech Krzyży, gdzie mieściła się również redakcja „Gazety Świątecznej”. Cały dom został jednak wynajęty zarządowi Kolei Nadwiślańskiej, trzeba było więc zmienić mieszkanie i przenieść redakcję. Przenosiny odbyły się, gdy Promyka nie było w Warszawie.

Z najwyższym trudem wysiadł z pociągu o siódmej rano po całonocnej podróży z Krakowa. Zamiast udać się do dzieci, których nie widział kilka miesięcy, wbrew przestrogom lekarzy i towarzyszących mu kilku osób z rodziny polecił się zawieźć przede wszystkim na plac Trzech Krzyży, aby na własne oczy się przekonać, czy umieszczone na budynku ogłoszenie o przeniesieniu redakcji na inną ulicę jest widoczne i czytelne. Potem kazał pojechać na skrzyżowanie Nowego Światu ze Świętokrzyską, żeby osobiście sprawdzić, jak to nowe miejsce wygląda, czy łatwo tam będzie trafić czytelnikom i czy dobrze umieszczono odpowiednie znaki „Gazety Świątecznej”. Dopiero później pojechał do domu przy Kopernika, gdzie na rękach wniesiono go do mieszkania na II piętrze. Stamtąd już nie wychodził. Ogromnym wysiłkiem lekarze utrzymywali go przy życiu. Jednym z lekarzy stale opiekującym się Prószyńskim był Tadeusz Korzon -- syn historyka Tadeusza Korzona, a brat Wandy, żony Promyka. (Prawdopodobnie on był autorem szczegółowego opisu przebiegu choroby Promyka, zamieszczonego w „Gazecie Świątecznej” [29]). Prószyński jednak nawet wtedy myślał o uszczęśliwianiu innych. Nie zważając na cierpienia, układał statut stowarzyszenia, które zajęłoby się szerzeniem umiejętności czytania i pisania. Ostatecznie pozostał przy nazwie Towarzystwo Pokazów Obrazowej Metody49. Dążyło ono do zwalczania przeważającego dotychczas niejako mechanicznego sposobu nauczania pisma i zastępowania go sposobem obrazowym polegającym na należytym stopniowaniu trudności. W tym celu towarzystwo miało organizować w miastach i wsiach odczyty lub pogadanki o sposobach używania i nauczania pisma od czasów najdawniejszych, urządzać pokazy obrazów, czyli tablic pt. Pierwszy wykład czytania i pisania obrazowym sposobem Promyka, oraz udzielać wskazówek, jak należy posługiwać się nimi na wykładzie. Osobom, które chciały podjąć takie działania, udzielano by wskazówek i udostępniano sprzęt, chodziło bowiem o to, aby „[...] nie brakło ludzi umiejących takie odczyty, pogadanki i pokazy dobrze wykonywać”. Towarzystwo miało też popierać i zakładać wydawnictwa obrazów, tablic, książek i czasopism zapoznających z obrazową metodą, jej postępami i związanymi z nią sprawami.

Dążąc do założenia towarzystwa, Promyk liczył na grono wytrwałych entuzjastów szybkiej nauki czytania i pisania. Gdyby miał na to siłę i czas, niezawodnie potrafiłby jeszcze wiele dla rozwoju czytelnictwa zrobić. Męczyły go jednak nawroty choroby. Na początku czerwca poczuł się bardzo źle. Serce coraz bardziej słabło i lekarze wiedzieli, że dni Promyka są policzone. Tylko żona i dzieci żywili jeszcze nadzieję, że wyzdrowieje.

W środę 8 lipca 1908 roku o godzinie 11 wieczorem, w kilka chwil po wyjściu lekarzy, w obecności żony i dwu córek, Promyk zakończył swój pracowity żywot.

PRZYPISY DO ROZDZIAŁU PIERWSZEGO

1 Prószyński we wrześniu 1895 roku, w czasie podróży konnej z Warszawy do majątku Bobra nad Biebrzą, gdzie jego żona Wanda wraz z dziećmi przebywała na letnisku, odwiedził na przedmieściu Brańska, zwanym Bindugą, biedaka Prószyńskiego, który wraz z matką mieszkał jako komornik u „wdowy Konstantowej”. Oboje niedawno wrócili z Syberii do rodzinnych stron. Udał się też do Proszanki Starej: „Dwadzieścia kilka gospodarstw drobnych, sami Prószyńscy, szlachta pono nawet legitymowana, ale prosta, mało czytać umie. Najzamożniejsi -- Jan Markowski-Prószyński i Wojciech Prószyński, który był na wygnaniu w Tobolsku i wrócił. W ubogiej chałupie Tomasza Prószyńskiego, nieczytelnego, mieszka komornem 85-letni Klemens Prószyński, z przydomkiem Kołek, który był w ciężkich robotach na Syberii w Ussolu, skazany na lat 10. Starzec małego wzrostu, ale rześki, czyta chętnie, chodzi żwawo, gawędzi zdrowo. Nastawił samowar i częstował mnie w swej izdebce ciasnej herbatką. Żyje ze wsparcia od braci Sybiraków, urodzonych na Syberii, którzy tam wrócili i trudnią się rzemiosłem. Klemens pochodzi z Proszanki-Baranków, z gałęzi Kołków, którą uważa za najstarszą między Prószyńskimi. Mówił, że szlachectwo otrzymali za królowej Bony. O wiorstę na południowy zachód leży Proszanka-Baranki. Tu były dwie rodziny Wojnów (zdaje się najzamożniejsi) i Prószyńscy, w ogóle wszystkich 23 gospodarzy. Ocalało gospodarstwo tylko Franciszka Prószyńskiego, który w roku 1863 był gdzieś w Kongresówce na robocie (ciesielskiej?). Pozostało też gospodarstwo smutnej pamięci Jana Zębiaka-Prószyńskiego, który w więzieniu wydał czterech skazanych do ciężkich robót (w tej liczbie Klemensa), a po uwolnieniu, obity na wsi swojej, stał się przyczyną wywiezienia wszystkich [...] do guberni Tomskiej [...]. Rosjanie sprzedali grunt okolicznym mieszkańcom i wrócili do Rosji. Nabywcy są niepokojeni groźbą wywłaszczenia [...]. Franciszka Prószyńskiego nie zastałem. Obiecałem przysłać «Gazetę» na imię syna Stanisława, toż obiecałem Klemensowi” [19].

Notatki i wspomnienia Promyka wymagają uzupełnienia. Rosjanie, którzy osiedli na gruntach we wsi Baranki, byli również zesłańcami za różne przewinienia, a głównie za pijaństwo. Nie mogli znaleźć wspólnego języka z mieszkańcami Proszanki Starej. Wśród Rosjan zamieszkał zdrajca Zębiak-Prószyński wraz z synem. Obaj uprzykrzali życie innym Polakom zamieszkałym w Proszance Starej. Po kilku latach, gdy upłynął czas zesłania, Rosjanie wrócili do swych domostw w ojczyźnie. Tylko niektórym udało się sprzedać grunty, większość musiała je pozostawić wobec braku nabywców. Notatkę Promyka uzupełnił dla mnie Franciszek Prószyński, syn Stanisława, zamieszkały w Białymstoku przy ul. Niedźwiedziej 22. Oto jego relacja: „Po powstaniu styczniowym Feliks Prószyński [pradziad mego rozmówcy -- S.L.] został wraz z dwoma synami wywieziony na Sybir. Najmłodszy z synów Feliksa -- Franciszek, w tym ciężkim czasie z mistrzem Niemcem, który nazywał się Kluge (pochodził z Ciechanowca), zajmował się wyporządzaniem kościoła w Winnie Kościelnej. W ten sposób, nie biorąc udziału w powstaniu, uniknął dramatycznych jego następstw. Ożenił się z organiścianką Józefą Górską i przeniósł się do Koców Basiów; wrócił do rodzinnej wsi pod koniec XIX wieku, po złagodzeniu kursu wobec Polaków. Gospodarował z synem Stanisławem. W marcu 1921 roku przyjechał do Proszanki najstarszy syn Promyka -- Tadeusz, naczelny redaktor «Gazety Świątecznej» i kandydat na posła z listy Chrześcijańsko-Narodowej. Powitanie było serdeczne. Tadeusz z okrzykiem: «Bracie!» przyciska do siebie Stanisława. Nie obyło się bez rodzinnego poczęstunku w ciasnym, prowizorycznym budynku, gdyż Proszanka w czasie pierwszej wojny światowej uległa spaleniu”. Scenę powitania mój rozmówca obserwował i dobrze zapamiętał.

Trzeba tu sprostować panującą w rodzinie opinię, że Prószyńscy przyjęli nazwisko od nazwy wsi. Nazwisko to pochodziło od założyciela rodu -- Chwalisława (z łacińska Falisława) Proszeńskiego. Sprawa pochodzenia nazwy wsi została wiarygodnie przedstawiona w pracy naukowej Ireny Halickiej [26]. Genealogię rodu i niektóre osiągnięcia rodziny na przestrzeni z górą pięciu stuleci zamieszczono w Aneksie II.

Warto w tym miejscu odnotować, że pamięć o Konradzie Prószyńskim-Promyku w rodzinnych okolicach nie wygasła do dziś. Oto 16 listopada 1993 roku Rada Miejska w Brańsku podjęła uchwałę o nazwaniu jednej z ulic miasta jego imieniem.

2 Wojna zwana krymską lub wschodnią (1853--1856), prowadzona z inicjatywy Rosji o całkowitą supremację nad Turcją, odsłoniła wewnętrzną słabość Rosji, pokazała całej Europie, że carat nie jest tak potężny, jak przedtem powszechnie sądzono [5].


3 Tomsk, jedno z najstarszych miast Syberii, został założony w roku 1604 jako twierdza. W okresie pobytu Prószyńskiego (1864--1868) Tomsk liczył ponad 20 tysięcy mieszkańców, głównie Rosjan. Na owe czasy było to już duże miasto i rozciągało się prawie na 4 wiorsty (wiorsta -- dawna rosyjska jednostka miary długości równa 1066,8 m, używana w Królestwie Polskim od roku 1849) wzdłuż rzeki Tomu, która była wówczas ważną arterią komunikacyjną. Stolicą zachodniej Syberii był wprawdzie Tobolsk, ale w Tomsku przecinały się wszelkie szlaki komunikacyjne w olbrzymim kraju syberyjskim. Tomsk swój rozwój zawdzięczał również zwiększeniu wydobycia złota w Górach Ałtajskich. Uwagę przykuwała wspaniała barokowa cerkiew Woskriesieńska z XVIII wieku. Gubernia Tomska liczyła wówczas około 700 tysięcy mieszkańców. W roku 1888 założono w Tomsku pierwszy na Syberii uniwersytet [282].


4 Ciekawa korespondencja Konrada Prószyńskiego z rodzicami, szczególnie ważna dla lepszego poznania kształtowania się osobowości Konrada Prószyńskiego, nie została dotychczas należycie wykorzystana przez biografów i socjologów. Drobne, słabo czytelne pismo utrudnia badanie jego rękopisów, ale ten zbiorek został przepisany bardziej czytelnym pismem żony Wandy.


5 „Kalina” była pismem służącym dokształcaniu kobiet (dodatek „Mody i kroje” starannie ilustrowany kolorowymi planszami), założonym w październiku 1866 roku. Głównymi współpracownikami byli: Alfred Szczepański (wydawca), Tadeusz Wojciechowski (redaktor) oraz Michał Bałucki. W roku 1867 redaktorem naczelnym został Michał Bałucki. W tym czasie pismo prezentowało wysoki poziom, ale mimo to z trudem pozyskiwało czytelników. W roku 1868 przeszło w inne ręce. Więcej miejsca poświęcano sprawom politycznym. Na początku roku 1869 redaktorem naczelnym i wydawcą został Stanisław Gralichowski. Miał ambitne zamiary nakłonienia do współpracy znakomitych ludzi pióra, wśród nich także Adama Asnyka. W tym właśnie czasie trafił do redakcji Konrad Prószyński. Jego wiersza nigdy nie wydrukowano, mimo obietnic Asnyka, który się nie doczekał poważniejszej współpracy z „Kaliną” i Gralichowskim. Poziom pisma znacznie się obniżył. Od lipca 1869 roku „Kalina” stała się dwutygodnikiem wychodzącym z przerwami. W roku 1871 już się nie ukazywała.


6 „Opiekun Domowy”, pismo tygodniowe, poświęcone polskim rodzinom, o kierunku pozytywistycznym, wychodziło w latach 1865--1876. Pierwszym redaktorem był Adam Mieczykowski. Miało zasięg ogólnopolski i w tym celu zatrudniało kolporterów w Krakowie, Lwowie, Poznaniu i Wilnie. Poziom pisma stopniowo się podnosił; redakcja zaczęła zamieszczać ilustracje. Poruszano sprawy wychowania, problemy społeczne, zagadnienia z zakresu literatury, nauki i sztuki. Pisywali do tygodnika tacy znakomici pisarze, jak Bolesław Prus i Piotr Chmielowski. Ostatnim redaktorem i wydawcą był Henryk Perzyński. W redakcji „Opiekuna Domowego” zetknął się Prószyński po raz pierwszy ze swym przyszłym przeciwnikiem, Janem Jeleńskim, używającym pseudonimu Janek Mrówka. O znajomości z tym początkującym jeszcze ludowym pisarzem pisał później w liście do Józefa Ignacego Kraszewskiego, gdy napomykał o chęci napisania życiorysu słynnego już wówczas powieściopisarza. W tym zamiarze ubiegł go Mrówka, Prószyński zaś wrócił do życiorysu Kraszewskiego w kilka lat po jubileuszu. Trudno stwierdzić, czy Mrówka przyczynił się też do pozbawienia go pracy w „Opiekunie Domowym”.


7 „Przeszło ośmiowiorstowa droga” wynosiła nie więcej niż 9 kilometrów, najbardziej zatem męczące musiało być wielogodzinne ślęczenie nad książkami oraz wpajanie wiedzy nieukom lub leniom, przy bardzo skromnych posiłkach.


8 We wspomnieniach napisanych pod koniec ubiegłego stulecia Prószyński uznał za obelgę taką przyczynę pospiesznego zawarcia małżeństwa. O domysłach, które snuto na ten temat, dowiedział się od kolegi w kilka lat po ślubie. Z listów Promyka do rodziców wyraźnie jednak wynika, że termin ślubu przyspieszono. Są również inne na to dowody. Zaprzeczenie po latach było zrozumiałe, prestiż bowiem lidera zależy od tego, jak go widzą inni. Autorytetem nie jest jednostka ze względu na swe indywidualne cechy, lecz jej wizerunek stworzony przez opinię publiczną. W kilku wypadkach ujawnia się ta dwoistość charakteru Prószyńskiego. Uważny czytelnik sam to spostrzeże.


9 Konrad Prószyński w dziennikach wędrówek po kraju odnotował w roku 1875 opis pomnika chłopskiej wdzięczności dla cara w Sułoszowej, wsi położonej na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej: „Sułoszowa. Obelisk kamienny otoczony barierą żelazną. Na szczycie korona złota cesarska. Niżej krzyż ze Zbawicielem i podpis: Na pamiątkę uwłaszczenia włościan dnia 19 lutego 1864. Jeszcze niżej litera A otoczona wieńcem. Na podstawie: Najwyższemu Bogu i Najjaśniejszemu Aleksandrowi II, królowi i dobroczyńcy ludu polskiego wdzięczni włościanie części Skałskiej dnia 19 lutego 1866 roku wystawili w Sułoszowej” [19].


10 Należy również wymienić osoby związane z Towarzystwem Oświaty Narodowej będące członkami-kandydatami, których nie dopuszczono do tajemnicy. Byli to: Adam Szymański, Bronisław Pawlewski, Jan Kazimierz Król, Władysław Dębicki, Stanisław Witkiewicz, Edward Gajsler, Stanisław Pryfer, Stanisław Królikowski, Władysław Rąbalski, Leon Popławski [293, 308].

Założeniu towarzystwa patronował profesor medycyny Ignacy Baranowski. Musiała to być pamiętna chwila, skoro Promyk wspominał ją po latach: „Sz. P. Więcej już niż pół kopy lat minęło (dokładniej określić dziś nawet nie potrafię), jakem się z Nim zapoznać miał zaszczyt, wprowadzony do Niego, wtedy już lekarza, jako student jeszcze, przez kolegę z wyższego nieco ode mnie kursu, śp. Kazimierza Hildta. Znajdowałem się po raz pierwszy w kółku poważnej młodzieży, która się gromadziła na pogawędkę w sprawie oświaty ludu. Było to jedno z pierwszych, jeśli nie najpierwsze po latach snu długiego grono tym przedmiotem zajmować się poczynające. Dziś, snując przebieg życia swojego i wydarzeń, których byłem uczestnikiem lub świadkiem, nie chciałbym i tego wspomnienia pominąć. Mając pewne wątpliwości co do ścisłości czasu, jak i co do osób, a przy tym i co do pewnych faktów realnej natury, pragnę i czuję potrzebę bezpośredniego porozumienia się z Szan. Dr., toteż wybrałbym się do Niego z największą przyjemnością, aby Mu się przypomnieć i Jego pamięcią własną podeprzeć i poprawić, ale niestety od dwóch lat już jestem więziony w pokoju i przeważnie w łóżku” [44]. O losach tego listu i ewentualnym spotkaniu chorego Promyka z doktorem Baranowskim brak jest informacji. Wiadomo jednak, że jemu właśnie podarował Promyk oprawny rocznik „Gazety Świątecznej” z roku 1881, wraz z całym kompletem innych roczników (prawdopodobnie z okazji 25-lecia) z taką dedykacją: „Czcigodnemu Popieraczowi Rzeczy poświęconych sprawie Oświaty ludu i Dobra Kraju, Profesorowi Doktorowi Ignacemu Baranowskiemu składa niniejsze roczniki w skromnym, lecz serdecznym upominku wdzięczny Pisarz Gazety Świątecznej”.


11 Helena Radlińska (1876--1954) jako osiemnastoletnia absolwentka szkoły Heleny Czarnockiej napisała swoją pierwszą popularną książeczkę pt. Kto to był Mickiewicz? Ukryła się pod pseudonimem H. Orsza. Książeczka, drukowana dla uczczenia setnej rocznicy urodzin wielkiego poety (okrojona mocno przez cenzurę), stała się narzędziem oświatowej „akcji mickiewiczowskiej” z okazji odsłonięcia w roku 1898 pomnika Mickiewicza w Warszawie. Radlińska do Koła Oświaty Ludowej została wprowadzona przez Bolesława Hirszfelda, a po jego śmierci wstąpiła do Kobiecego Koła Oświaty Ludowej i rozwijała twórczo plan wydawniczy tej organizacji. W latach 1898--1903 ukazało się kilka jej książeczek pod różnymi, usypiającymi czujność cenzury tytułami: Nasza dziatwa, Pieśniarz Teofil Lenartowicz, Z życia królowej Jadwigi (kilka wydań), O naszych pierwszych książkach, dawnych szkołach i Uniwersytecie Krakowskim, Św. Jan Kanty i jego czasy. Dzięki związkowi małżeńskiemu z Zygmuntem Radlińskim, lekarzem i działaczem Organizacji Bojowej PPS, zbliżyła się do grupy postępowych radykalnych lekarzy warszawskich. W roli zawodowej nauczycielki i ochotniczej pielęgniarki stanęła do walki po stronie rewolucji w 1905 roku. Współpracowała też przy zakładaniu pierwszych chłopskich stronnictw politycznych w Królestwie Polskim, prowadziła wykłady z historii i organizacji oświaty pozaszkolnej w Wolnej Wszechnicy Polskiej, działała w Związku Nauczycielstwa Polskiego i Związku Bibliotekarzy Polskich, była twórczynią tzw. szkoły warszawskiej w bibliotekarstwie. Jej najważniejsze prace naukowe to: Książka wśród ludzi (1929), Zagadnienia bibliotekarstwa i czytelnictwa (1961), Z dziejów pracy społecznej i oświatowej (1964). Promyka nazywała „najsławniejszym i najukochańszym nauczycielem wsi polskiej”.


12 Millenerzy -- ugrupowanie, do którego należała postępowa inteligencja i mieszczaństwo warszawskie. Millenerzy działali w latach 1858--1863. Byli zwolennikami pracy organicznej i legalnych akcji politycznych, dążyli do rozszerzenia autonomii Królestwa Polskiego, domagali się praw politycznych dla mieszczan i uwłaszczenia chłopów. Nie uznawali rewolucyjnych metod walki i spisków, sprzeciwiali się szybkiemu wybuchowi powstania narodowego, dlatego przeciwnicy oskarżali ich, że odkładają wyzwolenie Polski na 1000 lat -- stąd nazwa, złośliwa, ale ogólnie przyjęta.

Organizatorem i przywódcą millenerów był Edward Jurgens; urodzony w Płocku (1824), kształcił się na uniwersytecie dorpackim (prawo, administracja i ekonomia). W pracy społeczno-politycznej wzorował się na Karolu Marcinkowskim, od którego przejął pomysł założenia Towarzystwa Naukowej Pomocy. Organizacja ta miała koordynować całą działalność oświatowo-kulturalną w kraju. W praktyce zwolennicy Jurgensa nie osiągnęli jednak zamierzonych celów. [35]

Wbrew głoszonym teoriom prawie wszyscy bardziej aktywni millenerzy znaleźli się wśród organizatorów powstania styczniowego w obozie białych. Jurgens został aresztowany i osadzony w X Pawilonie Cytadeli, gdzie zmarł. Liczni spośród jego towarzyszy pracy weszli w skład tajnego rządu w Warszawie, zajmując w nim stanowiska wysokich urzędników konspiracji. Byli to między innymi: Roman Żuliński, Rafał i Henryk Krajewscy, Władysław Gołemberski, Jan Karłowicz, Henryk Wohl. Roman Żuliński i Rafał Krajewski zginęli na szubienicy wraz z Romualdem Trauguttem 5 sierpnia 1864 roku. Innych zesłano na Syberię. Nieliczni tylko zdołali się uratować, zacierając za sobą ślady. Wśród nich był doktor Ignacy Baranowski.

Konrad Prószyński w roku 1879 w swoim kalendarzyku odnotował list Rafała Krajewskiego (pisany prawdopodobnie już z więzienia), którego fragment warto zacytować: „Myśl o kraju drąży mnie, kiedy pomyślę, że po nas tylko pustkowie zostało, żeśmy tylko niesfornie grunt zburzyli, a nie uprawili i nie posiali [...]. Kto tylko nie działał wszystkimi siłami, żeby wstrzymać kraj na pochyłości -- winien [...]. A czy są tam ludzie przyszłości? [...]. Szczęśliwy, kto może nauczać dzieci -- trzeba nowego pokolenia dla nowej idei” [34].


13 Trentowski twierdził, że „[...] wszystkie te metody są niedostateczne i nienaturalne, bo wymagają rzeczy niepodobnej”. W swej książce pt. Chowanna, czyli system pedagogiki narodowej tak pisał: „Jakim sposobem wymówić b, c, d, f, h itd. tak, żeby żadnej samogłoski przy niej nie słyszeć? Wyjąwszy s, sz, f, w, żadnej spółgłoski należycie oddać nie można. Spółgłoska jest właśnie dlatego spółgłoską, że jej bez innej głoski, tj. bez samogłoski, wymówić nie można. Ponieważ tedy spółgłoski wymawiać czy głosować wcale się nie dają, więc ich nie głosuj! To filozoficzna metoda nauczania czytać [...]. Połóż przed oczy uczniów nasamprzód samogłoski a, e, i, o, u, y. Nazwij każdą z nich wyraźnie i głośno [...], w pół godziny nauczą się tych liter wszystkie dzieci. Teraz składasz te samogłoski, np. ae, ai, ao, au, ay i każesz je czytać. Czytanie łatwe, bo polega na naturalnym wymówieniu każdej samogłoski z osobna, daje jednak prawdziwy obraz dalszego czytania [...]. Przystępujesz do spółgłosek i wyjaśniasz dzieciom, że liter tych bez pomocy samogłosek wymówić niepodobna [...], stawiać je trzeba obok samogłosek i wprost czytać. Bierzesz tedy b, stawiasz je przed samogłoskami po kolei, a później po samogłoskach, czytając: ba, be, bo, bu, by, a potem zaś: ab, eb, ib, ob, yb. Bierzesz znowu c, stawiasz przed a i wymawiasz ca. Ledwieś to wymówił i dzieci powtórzyły, czytać same dalej będą, skoro po c inne im samogłoski postawisz: ce, ci, co, cu, cy oraz ac, ec, ic, oc, uc, yc. Tak postępować będziesz przez wszystkie spółgłoski [...], a dalej przez sylaby więcej złożone, jak bra, bar, arb itp. i przez krótkie wyrazy, np.: ser, nóż, nos, do coraz dłuższych słów, a wreszcie do zdań. Że podwójne głoski nasze sz, cz, itp. za jeden głos uważać będziesz, o tym dość na wspomnieniu” [311, t. 2].

Nauka pisania -- według Trentowskiego -- powinna następować po nauce czytania. Był on przeciwnikiem „głosowania” nie tylko z racji trudności w „czystem wybrzmiewaniu” spółgłosek, ale także dlatego, że przez dłuższy czas metoda ta wykorzystywała wyłącznie słuch dziecka. Trentowski zwracał uwagę, że zmysł wzroku jest u dziecka w tym wieku bardziej rozwinięty niż słuch, naukę czytania zatem należy zaczynać od wzroku, co jest zgodne ze współczesnymi poglądami. Ogłaszając tę metodę, pragnął, aby „[...] się znalazł jaki nauczyciel, co by myśl moją uchwycił, udoskonalił i w szkółce swej zaprowadził”. Jak czas pokazał, nauczyciel taki się pojawił, a jego „szkółka” objęła miliony uczniów i promieniowała swą sławą daleko poza granice Królestwa Polskiego.

Przed Promykiem metodą Trentowskiego zainteresowali się między innymi pedagodzy poznańscy i dali temu wyraz w swych elementarzach oraz pismach pedagogicznych. Najsłynniejszy z nich Ewaryst Estkowski nie doceniał jednak wartości metody doraźnego czytania. Zasługą jego było to, że w ogóle podjął czynności metodyczne zalecane przez Trentowskiego i próbował je, choć ostrożnie, przekazać nauczycielom. Elementarzyk Estkowskiego, opracowany na zlecenie Towarzystwa Pedagogicznego w Poznaniu, nie odzwierciedlał wiedzy autora o elementarzu, nie spełniał oczekiwań. Niewątpliwie zaważyło na tym kilkuletnie przymusowe odsunięcie Estkowskiego od pracy w szkole przez Niemców.

Wydany w grudniu 1875 roku Elementarz, na którym nauczysz czytać w 5 albo 8 tygodni był rozwinięciem pomysłu Trentowskiego. Promyk wyraźnie zaznaczał, że nie należy się uczyć całego abecadła, ale rozpoczynać naukę czytania od samogłosek: a, ą, e, ę, i, o, u, y; w następnym wydaniu ograniczył ich liczbę do pięciu podstawowych: a, e, i, o, u. W pierwszym wydaniu zamieścił tylko pięć rysunków przedstawiających zwierzęta domowe. Od trzeciej edycji elementarza wprowadzał coraz więcej ilustracji, które urozmaicały i ożywiały naukę czytania. Pominął naukę pojedynczych spółgłosek, nie zalecając ich wymawiania ani przyjętymi nazwami, ani brzmieniem, lecz dając możność poznawania ich od razu przez odczytywanie sylab i wybranych słów. Metoda Trentowskiego, aby zaczynać naukę od czytania, jako szybsza bardzo odpowiadała Promykowi. Opanowanie umiejętności czytania, poprzedzone nauką pisania, musiałoby trwać dłużej i dla wielu zapracowanych chłopów byłoby trudem nie do przezwyciężenia.


14 Wymownym tego świadectwem jest list przyjaciela podpisującego się Leon B. List nosi datę 4 sierpnia (23 lipca według starego czasu) 1877 roku. Oryginał listu znajduje się w rodzinnych pamiątkach żyjącego do dziś najmłodszego syna Promyka, Marka [8].


15 Władysław Ludwik Anczyc (1811--1883) -- pisarz ludowy, działacz polityczny i założyciel drukarni. Brał udział w powstaniu krakowskim w roku 1846. Był współzałożycielem i pierwszym redaktorem tygodnika artystyczno-literackiego, a później krajoznawczego „Wędrowiec”, który zyskał wielki rozgłos. Od roku 1875 Anczyc miał własną drukarnię w Krakowie. Pisał popularne sztuki ludowo-patriotyczne: Chłopi arystokraci (1850), Emigracja chłopska (1876), Kościuszko pod Racławicami (1881), oraz utwory poetyckie dla młodzieży.


16 Józef Supiński (1804--1893) -- ekonomista i socjolog, prekursor pozytywizmu warszawskiego, ideolog pracy organicznej i solidaryzmu narodowego. Od roku 1872 był członkiem Akademii Umiejętności w Krakowie. Jego praca Szkoła polska gospodarstwa społecznego (1862--1865) weszła na stałe do literatury ekonomicznej, oparta zaś na koncepcjach Augusta Comte'a Myśl ogólna filologii powszechnej -- do socjologicznej.


17 Agaton Giller (1831--1887) -- działacz polityczny, historyk, członek Rządu Narodowego w powstaniu styczniowym. Należał do skrajnie prawicowego ugrupowania „czerwonych”, a po wybuchu powstania styczniowego nawiązał kontakt z „białymi” i przyczynił się do wprowadzenia dyktatury generała Mariana Langiewicza. Usunięty, wyjechał do Drezna, gdzie wydawał dziennik polski „Ojczyzna”. Od roku 1870 współpracował w Galicji z „Gazetą Narodową” i redagował „Ruch Literacki”, przeciwstawiając się stańczykom. Po wydaleniu z Galicji współdziałał w założeniu Muzeum w Raperswilu. Napisał prace: O serwilizmie i serwilistach (1879), Historia powstania narodu polskiego w 1861--1864 roku (1867--1871).


18 Pastor Paweł Stalmach (1824--1918) -- założyciel pisma ludowego „Gwiazdka Cieszyńska”. Działał głównie na Śląsku Cieszyńskim, występował w obronie praw języka polskiego. Założył Macierz Szkolną Księstwa Cieszyńskiego, Czytelnię Ludową oraz Towarzystwo Naukowej Pomocy dla Śląska Cieszyńskiego. Pisywał artykuły do prasy, za które kilkakrotnie był więziony.


19 Karol Miarka (1825--1882) -- nauczyciel, publicysta, pisarz i wydawca prowadzący działalność na Górnym Śląsku. Był przywódcą ludu polskiego w walce z germanizacją. Współpracował z „Gwiazdką Cieszyńską” i „Zwiastunem Górnośląskim”. Miał też własne pismo -- „Katolik” oraz księgarnię w Królewskiej Hucie. Organizował różne stowarzyszenia społeczne i gospodarcze, między innymi tzw. Komitet Głodowy w czasie nieurodzaju na Górnym Śląsku w latach 1879--1880. Po całym kraju rozprowadzał wydawane przez siebie w masowych nakładach kalendarze, śpiewniki itp., przeznaczone dla ludu.


20 Jan Konstanty Żupański (ur. między 1801 a 1808, zm. 1883) -- księgarz-wydawca. W roku 1838 założył w Poznaniu księgarnię nakładową, która była ogniskiem polskiego życia naukowego i literackiego. Wydawał podręczniki szkolne, czasopisma, ale przede wszystkim dzieła naukowe i literaturę piękną.


21 Józef Chociszewski (1837--1914) -- publicysta i wydawca. Prowadził w Chełmnie księgarnię wydawniczą. Współpracował z wieloma pismami, ogranizował polskie stowarzyszenia kulturalno-oświatowe. Prześladowany przez władze pruskie, był wielokrotnie karany i więziony. Autor wielu popularnych publikacji i utworów teatralnych.


22 Jan Amos Komensky (1592--1670) -- pedagog czeski, reformator szkolnictwa i twórca nowożytnej pedagogiki, działacz społeczny i religijny, duchowny i nauczyciel „braci czeskich”. Prześladowany przez kościół katolicki, przebywał w Polsce w Lesznie (1628-1655). Resztę życia spędził w Amsterdamie. Głosił zasadę upowszechnienia oświaty, był zwolennikiem metody poglądowej. Naukę czytania łączył z nauką o rzeczach. Sformułował zadanie pedagogiki jako nauki o warunkach i metodach skutecznego nauczania. Jego podręcznik czytania Orbis sensualium pictus (Svet v obrazich), wydany w roku 1658 w Norymberdze w układzie trójjęzycznym (czeski, łaciński, niemiecki), był książką trudną, rozpoczynającą się od takich pojęć jak Bóg, świat, niebo, ogień, powietrze, woda, ziemia. Choć zamieszczono małe i bardzo uproszczone ryciny, ważny i oryginalny był sam pomysł obrazkowej metody, w której czytanie łączyło się z nauką o rzeczach. Konrad Prószyński -- jak wynika z zapisków w jego kalendarzyku -- posiadał tę książkę. Nie przyznawał się do wpływów Komenskiego, gdyż nie przysporzyłoby to popularności jego elementarzom w katolickiej społeczności. Komensky w czasie najazdu szwedzkiego liczył na poparcie króla Karola Gustawa i jego opiekę nad „braćmi czeskimi”. Umizgi do króla-najeźdźcy nie świadczyły o lojalności czeskiego pedagoga wobec Polski. Zawiedziony w swych rachubach, przeniósł się do Amsterdamu.

Wpływ Komenskiego widoczny był również w zapatrywaniach dydaktycznych i ideałach wychowawczych Promyka. Dewiza Komenskiego: „z każdego człowieka może być człowiek” przyświecała także jego poczynaniom oświatowym. Czytając myśli Komenskiego z Wielkiej dydaktyki, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie napisał ich Konrad Prószyński. „Kto drugich uczy, sam siebie kształci [...], ponieważ ma sposobność głębszego wglądu w daną rzecz [...]. Objaśnić materiał jak najprzystępniej, tak aby nie można było go nie zrozumieć [...]. Trzeba więc wybrać lub na nowo ułożyć podstawowe książki, takie które by podstawowy materiał stawiały przed oczy uczniów tak, jak on jest, w formie niewielu, lecz dobranych i łatwych do zrozumienia ujęć i reguł, na podstawie których wszystko inne samo udostępni się poznaniu. Powinno się zatem nauczyć i uczyć się słów jedynie w połączeniu z nauką o rzeczach, tak jak sprzedaje się, kupuje i przenosi wino wraz z naczyniem, miecz z pochwą, drzewo z korą, owoc z łupiną. Także ćwiczenia w czytaniu i pisaniu będą się zawsze łączyły ze sobą w zręcznym powiązaniu [...]. W człowieku jest wszystko jako w mikrokosmosie i nie trzeba nic dodawać prócz światła, a człowiek będzie wiedział”.


23 Księżna Izabela z Flemmingów Czartoryska (1746--1855) -- żona Adama Kazimierza, uczestniczka i organizatorka życia kulturalnego. Założona przez nią rezydencja w Puławach stała się po roku 1800 jednym z głównych ośrodków kulturalnych w Polsce. Czartoryska, broniąc tradycji narodowych i ulegając wpływom preromantyzmu, zajmowała się również działalnością oświatową wśród ludu. Spod jej pióra wyszły: Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów (1808) oraz Pielgrzym w Dobromilu, czyli nauki wiejskie (1818).


24 W roku 1892 Towarzystwo Pedagogiczne w Londynie urządziło w czasie swego zjazdu wystawę 500 elementarzy, nadesłanych z całego świata. Na wystawie tej elementarz Promyka Obrazowa nauka czytania i pisania uznano za najbardziej przystępny, a naukę na nim opartą -- za najłatwiejszą. Łączyła się z tym honorem nagroda w wysokości 1 tysiąca funtów, którą obdarowany powinien odebrać osobiście i zaprezentować swą metodę na posiedzeniu zarządu towarzystwa w Londynie. Konrad Prószyński przeżywał wówczas gorycz sporów z Maksymilianem Miłgujem (Malinowskim), był pod groźnym obstrzałem Warszawskiego Komitetu Cenzury. W tej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na wyjazd, gdyż zagrażałoby to istnieniu „Gazety Świątecznej”. Nagrody nigdy nie odebrał.


25 W notatniku Konrada Prószyńskiego z 1874 roku znalazła się kartka z ołówkowym zapisem następującej treści: „Dla Wincentego Keslera za pilnowanie łodzi otrzymałem od W-go Konrada Prószyńskiego r.s. trzy (r.s.3) + + + Dnia 1 listopada [bez podania roku -- przyp. S.L.]. Znak krzyża św. uczyniony ręką pana Józefa Kocza, świadczę -- J. Pławiński” [34].

Stulecie Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, obchodzone w roku 1982, dało okazję do wspominania wydarzeń i osób związanych z początkami istnienia organizacji i sportu polskiego. Nie udało się wówczas znaleźć wzmianki o Konradzie Prószyńskim, faktycznym organizatorze i założycielu pierwszego kółka wioślarskiego.


26 W artykule poinformowano czytelników, że minister spraw wewnętrznych w Petersburgu zatwierdził 23 marca ustawę Towarzystwa Wioślarskiego w Płocku, a 3 maja odbyło się zgromadzenie członków, których na początek zebrało się 56. Autor chwalił nie tylko wioślarstwo, ale masowy sport amatorski: „Czyż to nie miło spojrzeć, kiedy w dzień świąteczny rój dziarskiej młodzieży wsiądzie do zgrabnych lekkich łódek, ujmie wiosła w silne dłonie i puści się śmiało na wodę; wioślarze, siedząc jeden za drugim, poruszają się w takt zgodnie [...]. Gdy zaś zawieje wiatr dobry, żeglarze składają wiosła, rozpinają żagiel płócienny na wysokim maszcie, a żagiel party wiatrem i wydęty niesie łódkę jeszcze szybciej w tę stronę, gdzie siedzący z tyłu sternik iść jej każe [...]. Po takiej przejażdżce każdy się czuje weselszy, silniejszy i rzeźwiejszy niż był wprzódy, a miłe wspomnienie szlachetnej uciechy na długo pozostaje [...]. Czyż taka zabawa nie lepsza aniżeli włóczenie się z kąta w kąt bez celu albo siedzenie przy kartach, albo spędzanie czasu w jakiej knajpie wśród wstrętnego towarzystwa piwoszów lub gorszych jeszcze kompanów kieliszkowych? Bodajby to więc wszędzie towarzystwa wioślarskie powstały! [...] Towarzystwa wioślarskie powinny przygarniać ogół młodzieży pracującej, która nie ma wolnego czasu do zbytku ani grosza na zbytki, a szlachetnych rozrywek potrzebuje. Cel ich nie w próżnych popisach, ale w prawdziwej przyjemności i pożytku” [247].

27 Przy okazji wydania tysiącznego numeru „Gazety Świątecznej” z datą 4 marca 1900 roku Promyk wymienił wielu żyjących i zmarłych współpracowników. Szczególnie podkreślił działalność Michała Mosiołka „[...] włościanina-samouka, który rozpocząwszy naukę od elementarza i pierwszych książeczek, kiedy pilnował bydła na pastwisku, a potem czytając pilnie «Gazetę Świąteczną», nie tylko czytać, ale i pisać doskonale, a nawet wzorowo się nauczył, i stale od roku 1886 aż do samej prawie chwili śmierci w roku 1898, to jest lat 12, do tejże «Gazety» pisywał, a nadto był zapraszany na współpracownika trzech innych pism, w których podpisywał się jako Radomczyk” [248]. Maksymilian Miłguj (Malinowski), który skaptował go do redagowanej przez siebie „Zorzy”, mawiał o Mosiołku, że nie poprawiał i nie przepisywał swoich artykułów, lecz od razu pisał je „na czysto”. Jednym słowem, był to samorodny talent dziennikarski. Henryk Syska we wstępie do Nowel Mosiołka [65] dokładnie zarysował sylwetkę działacza chłopskiego ze wsi Wysoka. Najuboższy z całej wsi, musiał dorabiać ciesielką, a później pisaniem, które jednak niewielkie przynosiło dochody. Wiele zawdzięczał Antoniemu Błażewiczowi, dzierżawcy majątku z sąsiedniej szydłowieckiej parafii, który zachęcał go do dalszego samokształcenia, podsuwał „Gazetę Świąteczną”, kalendarze Promyka, wypożyczał książki ze swojej biblioteki, uczył nowoczesnego gospodarowania przy stosowaniu głębokich i pogłębionych orek, wczesnych podorywek, używaniu dobrego ziarna do siewu. We wprowadzaniu tych gospodarskich nowinek Mosiołek świecił przykładem, każda bowiem nowość przyjmowana była przez okolicznych chłopów z niedowierzaniem. Takich udanych doświadczeń musiał mieć Mosiołek wiele, bo doceniano go w stronach rodzinnych, co nieczęsto się zdarza. Przyjął też honorowy mandat ławnika sądowego, ucząc się przez cały czas i gromadząc ponad 60-tomową biblioteczkę. Umiał oprawiać książki według wskazówek „Gazety Świątecznej”, napisał nawet podręcznik wiejskiego introligatorstwa.


28 Maciejowice -- wieś w województwie siedleckim, w dolinie Wisły nad rzeczką Okrzejką, przy szosie Otwock-Dęblin; w latach 1507--1869 -- miasto. W październiku 1794 roku korpus polski pod wodzą Tadeusza Kościuszki stoczył tam bitwę z wojskami rosyjskimi generała Fersena, zakończoną klęską Polaków i wzięciem Kościuszki do niewoli. Według miejscowych podań rannego Kościuszkę opatrywano pod gruszą na polach sąsiadującej z Maciejowicami wsi Krępa. W miejscu tym wieśniacy usypali niewielki pamiątkowy kopiec.

29 Pisała o tym „Nowa Reforma” -- dziennik informacyjno-polityczny, wydawany w latach 1881--1928 w Krakowie, reprezentujący kierunek liberalno-demokratyczny. Jego redaktorami byli między innymi Adam Asnyk i Mieczysław Pawlikowski.


30 Promyk miał jeszcze kilka okazji do przedstawienia swoich elementarzy działaczom oświatowym w zaborze austriackim. Nie uzyskały one jednak aprobaty ani nauczycieli, ani władz oświatowych. Najlepszą prezentacją była dłuższa publikacja przyjaciela, Adama Szymańskiego, w galicyjskim periodyku oświatowym „Reforma Szkolna”. Wyraził on słuszny żal do tamtejszych działaczy, że zlekceważyli elementarze. Głównie z tego powodu w 1907 roku Promyk nie przyjął oferowanego mu członkostwa honorowego Towarzystwa Szkoły Ludowej.


31 Konrad Prószyński pisał w tej sprawie dość liczne listy wyjaśniające do poszczególnych czytelników, atakujących go za rzekomy filosemityzm. Niestety, nic się chyba z tej korespondencji nie zachowało, jej przechowywanie bowiem nie leżało w interesie niektórych członków zespołu redakcyjnego.


32 Aleksander II Romanow (1818--1881) -- syn Mikołaja I, car rosyjski od 1855 roku. Przeprowadził liberalne reformy, między innymi uwłaszczenie chłopów. W czasie jego panowania dwukrotnie doszło do wystąpień rewolucyjnych. Kilkakrotnie uchodził z życiem z licznych prób zamachu. Najgroźniejszy okazał się zamach przygotowany przez pałacowego stolarza 5 lutego 1880 roku. Wysadzono wówczas w powietrze skrzydło Pałacu Zimowego wraz z jadalnią carską, jednak Aleksander II spóźnił się -- zupełnie wyjątkowo -- na obiad. Zamach ten przeraził koła rządowe. Na ministra spraw wewnętrznych (był to, po monarsze, urząd najwyższy w kraju) powołano Lorisa Melikowa. Jego krótkotrwałe rządy zwane były „dyktaturą serca”. Złagodzono wówczas cenzurę, poprawiono warunki więzienne, zlikwidowano znienawidzony oddział III. W stosunku do rewolucjonistów władze nadal stosowały ostrą politykę „wilczej paszczy”, ale spokojnej części społeczeństwa można było pomachać „lisim ogonem”.

Dla Polaków był to również nieco swobodniejszy okres, który jednak rychło się skończył. Nastąpiło to po udanym zamachu na cara, który zginął 1 marca 1881 roku podczas niedzielnej przejażdżki wzdłuż kanału Jekatierińskiego w Petersburgu (cara zmasakrowała dopiero druga bomba, rzucona przez Ignacego Hryniewieckiego, przy czym ciężko ranny sprawca zmarł tego samego dnia). Na tron wstąpił syn Aleksandra II, Aleksander III, który po krótkim okresie wahania powierzył rządy reakcjonistom i starał się policyjnymi środkami (Ochrana, korpus żandarmów) umocnić samowładztwo carskie i pozycję szlachty.


33 Generał adiutant Piotr Albedyński -- były generał-gubernator wileński, wielkorządca Królestwa Polskiego od roku 1880. Jak żaden z popowstaniowych władców Królestwa miał odwagę wstawiać się za Polakami do cara. Borykał się z Apuchtinem i był to błąd chyba jedyny, że nie usunął warszawskiego kuratora po przyłapaniu go na nadużyciach. Przez cały czas jego rządów szanowane były prawa, a nawet interesy Kościoła. Wydawano zezwolenia na remonty kościołów również na Podlasiu, w guberni siedleckiej na pograniczu z gubernią chełmską. Cenzurę złagodzono, zgodnie zresztą z oficjalnym stanowiskiem Petersburga. To właśnie podczas rządów Albedyńskiego ukazała się „Gazeta Świąteczna”. Pośrednio właśnie jemu (a bezpośrednio prezesowi Warszawskiego Komitetu Cenzury) zawdzięczał Henryk Sienkiewicz druk Ogniem i mieczem w „Słowie” od 2 maja 1883 roku. Później Sienkiewicz był już tak sławny, że władze nie odważyły się zakazać drukowania dalszych jego powieści. Po śmierci Albedyńskiego 25 maja 1883 roku studenci warszawscy na złożonym na grobie wieńcu napisali „Uczciwemu Człowiekowi”.


34 Florian Stablewski (1841--1906) -- arcybiskup gnieźnieński i poznański od roku 1891. Pochodził ze społecznikowskiej rodziny poznańskiej.


35 Maksymilian Prószyński -- młodszy o dziesięć lat brat Promyka, organizator hurtowni dla polskich sklepikarzy, działającej z powodzeniem w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.


36 Wanda ze Stępowskich Stepnowska -- zamieszkała w Krakowie ciotka i wychowawczyni przyszłego słynnego aktora, Kazimierza Junoszy-Stępowskiego. Zaprzyjaźniona z Konradem Prószyńskim, była jego powiernicą [11].


37 Amelia Bortnowska (1856--1929) -- córka urzędnika gubernialnego w Kownie. Do „Gazety Świątecznej” trafiła jako protegowana żony Promyka Wandy w roku 1890 i pracowała przez lat niemal czterdzieści, dając się poznać jako pracowita, zdolna dziennikarka. Była bardzo przywiązana do rodziny Prószyńskich, stała się niezastąpiona zarówno w redakcji, jak i w domu. Nawet gdy podpisywała „Gazetę Świąteczną” jako jej redaktor w latach 1925--1929, starała się zachować dotychczasowe metody pracy i charakter pisma, a także różnorodną tematykę artykułów oraz poszanowanie dla korespondencji czytelników.


38 Koło Oświaty Ludowej (KOL) założył w 1882 roku Mieczysław Brzeziński. Prowadziło ono działalność oświatowo-wychowawczą w środowiskach chłopskich, podobnie jak Kobiece Koło Oświaty Ludowej założone w 1883 roku przez Faustynę Morzycką. Od roku 1894 oba koła współpracowały ze sobą, wspólnie zajmując się akcją wydawniczą i kolportażową, zakładaniem bibliotek i ośrodków tajnego nauczania. Szczególnie ożywioną działalność prowadziły pod koniec XIX stulecia.

Wydawnictwa Mieczysława Brzezińskiego były na dużo wyższym poziomie niż podstawowe czytanki i popularne utwory Promyka. Podporą i pomocą w tej kolportażowo-wydawniczej pracy był Bolesław Hirszfeld, już nie student, lecz dyplomowany chemik, bogaty przemysłowiec warszawski i właściciel Instytutu Wód Mineralnych w Ogrodzie Saskim. Dzięki jego środkom pieniężnym wydawano coraz to nowe książeczki. Finansował pisma periodyczne (w tym „Zorzę”), tworzył anonimowe spółki zajmujące się drukowaniem broszur, organizował kolportaż, czynił starania u władz, nawet w Petersburgu. Brzeziński dzięki swej umiejętności obcowania z ludźmi, dyskretnej, nie narzucającej się ofiarności sprawił, że zacieśniły się więzy między miastem a dźwigającą się kulturalnie wsią.


39 Konrad Prószyński stawiał przed dziennikarzami wielkie zadanie społeczno-oświatowe. Wymagał od nich patriotyzmu i wysokiego poziomu etycznego, przede wszystkim umiłowania prawdy i wytrwałości w jej dociekaniu. „Dziennikarstwo, zwane w potocznym żargonie brukowym prasą, jest niezmiernie ważnym czynnikiem w życiu społeczeństwa, umysłowym, moralnym i ekonomicznym. Jest ono, a przynajmniej być powinno, czynnikiem wciąż oświecającym i uświadamiającym jednostki; jedne kształci, innych wykształcenie uzupełnia, podtrzymuje, zniknąć mu nie daje, budzi członków społeczeństwa z ospalstwa, chroni od zagrzebania się w małostkowym, codziennym, egoistycznym lub co najwyżej domowym i rodzinnym życiu, w troskach o chleb, wygody i niskich, płaskich przyjemnostkach. Jest ono ważnym czynnikiem w sprawie łączenia, spajania jednostek i rodzin w społeczeństwo, a społeczeństwa w ludzkość. Ma się rozumieć jest takim czynnikiem wtedy, gdy dobrze i uczciwie rozumie i pełni swoje zadanie. W przeciwnym razie staje się czynnikiem niezmiernie szkodliwym [...]. Nie łączy ono wtedy, ale dzieli i rozprasza ludzi składających jedną rodzinę, naród lub społeczność”. Poziom społeczny i moralny dziennikarstwa polskiego w końcu XIX wieku pozostawiał wiele do życzenia. Stąd też płynęły kłopoty Promyka w doborze współpracowników w gazecie ludowej, której czytelnicy mieli wielkie zaufanie do słowa drukowanego.

Krytyczny pogląd na dziennikarstwo warszawskie przedstawił Henryk Sienkiewicz w liście do Stanisława Witkiewicza: „Lubiłbym prasę, gdyby wszyscy pracownicy byli wyrozumiali, dobrzy, poczciwi, rozumni, sprawiedliwi. Ale zdaje się, że to w tym podłym zajęciu jest niemożliwe i że każdy może żyć w infamii”. Sienkiewicz potępiał brak zainteresowania prasy tematyką rolniczą i wiejską oraz zagadnieniami i codziennymi kłopotami małych miast. Prasa -- jego zdaniem -- powinna się zająć nie tylko panującymi na wsi stosunkami, lecz również współdziałać w powstawaniu inicjatyw zmierzających do wielu reform społecznych.


40 Taką nieudaną próbą było na przykład oddanie chłopom do użytku siewnika, kupionego za 278 rubli przez Adama Szymańskiego, przyjaciela Konrada Prószyńskiego. Siewnik ten, skierowany do Kociołków, wsi pod Kozienicami, szybko znalazł się w żałosnym stanie. Koszty dwukrotnego remontu łącznie przekraczały połowę sumy, za którą urządzenie kupiono, naprawą zaś użytkownicy w ogóle nie byli zainteresowani. Historia ta świadczyła o zupełnym nieprzygotowaniu chłopów do posługiwania się maszynami, jak też o braku kultury technicznej na wsi. Los siewnika „Gazety Świątecznej” dzieliły później liczne siewniki „kółkowe”. Był to przejaw osobliwego i godnego ubolewania „toniemoizmu” [88, 194].


41 „O ile mi wiadomo, próbowano dwukrotnie w ostatnich czasach reformować naszą ortografię. Pierwszą próbę podejmował historyk Słowiańszczyzny Wilhelm Bogusławski przystosowując pisownię czeską do polskiej. Było to jakieś zamierzenie politycznej natury o pięć wieków spóźnione. Niegdyś Parkoszowic cofnął się przed naśladowaniem niewolniczym utrwalenia słowa polskiego przez czeskie znaki graficzne w obawie posądzenia go o husytyzm. Historyk polski nie wahał się proponować tego teraz, gdy trzeba by, wskutek podobnej reformy, wprowadzić potworne zamieszanie albo przedrukowywać na nowo całkowite połacie piśmiennictwa. Kazimierz Promyk, a właściwie Konrad Prószyński, zasłużony na niwie oświaty ludowej, którego imię będzie czcią otoczone, dopóki język polski trwać będzie, gdyż w dobie najcięższych prześladowań najusilniejszą podjął pracę dla przeciwdziałania za pomocą oświaty wynarodowieniu ludu w celu ułatwienia analfabetom sztuki czytania, proponował zastąpienie cz i rz jednym graficznym znakiem, jedną czcionką, mającą wyrażać jednostkowe brzmienie. Ani pomysł Wilhelma Bogusławskiego, ani pomysł drobnej reformy Kazimierza Promyka nie doznał w sferze piszących poparcia. Czy kiedykolwiek nastąpi reforma trudności wyrażania dźwięków naszej mowy w piśmie i w druku, trudności drobnych, minimalnych w stosunku do innych języków, na przykład angielskiego czy francuskiego -- niepodobna przesądzać. Może po wchłonięciu gwar przez język piśmienniczy dzisiejszy zajdzie jakaś potrzeba uproszczenia pisowni czy zastosowania jej do nowych potrzeb. O tym zadecydują świadomi rzeczy językoznawcy, ogół pisarski i szeroki plebiscyt ludzi oświeconych” [325]. Pisząc te słowa, Stefan Żeromski nie znał pełnych rozmiarów reformy Promyka, w którego zamierzeniu nie była ona wcale „drobna”.


42 Marian Falski (pseud. Rafał Praski) -- pedagog, profesor Polskiej Akademii Nauk. Był specjalistą w zakresie ustroju i organizacji szkolnictwa oraz statystyki szkolnej. W roku 1931 został ekspertem Ligi Narodów do spraw reorganizacji oświaty w Chinach. Ułożył najbardziej przystępny elementarz do nauki czytania i pisania. Ponadto był autorem takich prac, jak Dydaktyka nauki czytania i pisania (1936) oraz Aktualne zagadnienia ustrojowo-organizacyjne szkolnictwa polskiego (1957).


43 Abacja (Opatija) -- niewielkie miasto na półwyspie Istria w północno-zachodniej Jugosławii, nad Morzem Adriatyckim, zarazem kąpielisko i uzdrowisko klimatyczne o światowej sławie.


44 Antoni Osuchowski (1849--1928) -- adwokat przysięgły, działacz społeczny, niestrudzony w walce o umocnienie polskości na Śląsku, Warmii i Mazurach. W latach 1905--1907 był prezesem Zarządu Głównego Polskiej Macierzy Szkolnej. Organizacja ta powstała w Warszawie w roku 1905 z inicjatywy Henryka Sienkiewicza, Jana Gralewskiego, Antoniego Osuchowskiego i Ignacego Chrzanowskiego. Prowadziła szkoły średnie, elementarne, kursy dla analfabetów, poradnię dla samouków, wykłady oświatowe (również z przezroczami), biblioteki, świetlice, ochronki. Zamknięta w roku 1907, była reaktywowana w roku 1916. Polska Macierz Szkolna działała do wybuchu drugiej wojny światowej na terenach Polski centralnej i wschodniej, głównie jako instytucja oświaty pozaszkolnej. Prowadziła również małe szkoły podstawowe na Polesiu. W okresie międzywojennym cieszyła się poparciem młodzieży akademickiej w Warszawie.

45 „Kurier Polski” -- wydawany w latach 1898--1939 dziennik informacyjno-polityczny, założony przez Ludwika Straszewicza, Ludomira Grendyszyńskiego i Wincentego Kosiakiewicza. Od roku 1904 „Kurier” związany był z realistami (członkami Stronnictwa Polityki Realnej). W okresie międzywojennym reprezentował grupy wielkoprzemysłowe.


46 Lido -- Lido di Venezia, włoska wyspa między laguną wenecką a Morzem Adriatyckim, administracyjnie stanowiąca część Wenecji; luksusowe kąpielisko o światowej sławie.


47 Reichenhall -- miasto w Bawarii, w Alpach Salzburskich, położone na wysokości 470 m n.p.m., w pobliżu granicy z Austrią; znane uzdrowisko.


48 Henryk Goldszmit (1878--1942) -- działający pod pseudonimem Janusz Korczak pedagog, pisarz i lekarz. Promyk poznał go jako biorącego udział w konkursach „Gazety Świątecznej” dla pisarzy. Działalność Goldszmita-Korczaka (pisarsko-naukowa i beletrystyczna, opiekuńcza oraz pedagogiczna) dotyczyła niemal wyłącznie wychowywania dzieci. Współzałożyciel sierocińców w Warszawie, Pruszkowie i Wawrze, zamordowany ze swymi wychowankami w czasie likwidacji warszawskiego getta.


49 Odbitka powielaczowa projektu statutu Towarzystwa Pokazów Obrazowej Metody, opracowana przez Konrada Prószyńskiego, znajdowała się w posiadaniu jego najmłodszego syna, Marka Prószyńskiego. Projekt na 20 stronach zawierał 30 paragrafów, podzielonych na 7 rozdziałów.


Copyright © Szczepan Lewicki 1996

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996