Setna rocznica śmierci Promyka  –  8 lipca 2008 

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996

Prószyński i S-ka 1996

Szczepan Lewicki w 1996

Rozdział trzeci

„GAZETA ŚWIĄTECZNA” I JEJ WPŁYW NA PRZEOBRAŻENIE WSI

Stanisław Staszic pisał, że „[...] wagą szczęśliwości publicznej jest szczęśliwość rolnika”. Głoszenie takich poglądów przez wielu działaczy i uczonych doby oświecenia przyczyniło się, zwłaszcza w początkach istnienia Królestwa Kongresowego, do rozwoju filantropii opartej na pracy społeczno-oświatowej. Dążność ta przetrwała cały wiek XIX, po rewolucji zaś 1905 roku nawet się nasiliła. Przed rokiem 1863 pisma „dla ludu” nie cieszyły się zbyt wielką popularnością, głównie dlatego, że bardzo mała część społeczeństwa umiała czytać, a jeszcze mniejsza -- odczuwała potrzebę czytania. Oświata ludu zależała od pańskiej łaski. Jej cel trafnie określił w latach siedemdziesiątych Adam Asnyk. Chodziło o to, aby:

Moralność kwitła na dole

I niższa narodu warstwa

Kornie znosiła niewolę,

Szukając w modłach lekarstwa [304]

Pierwszym przejawem oświatowej pracy szlachty dla ludu był Pielgrzym w Dobromilu, napisany przez zdolną właścicielkę dóbr puławskich Izabelę Czartoryską, a wydany w roku 1818. W książce tej nauczyciel i dobroczyńca wyjaśniał chłopskiej dziatwie i dorosłym: „Wy, młodzi wieśniacy, nie szukajcie innego szczęścia nad to, które w waszym rodzimym siedlisku, pośród rodziców, przyjaciół i krewnych jest dla was z nieba przeznaczonym” [304].

Pod względem popularności nie ustępowała Pielgrzymowi praca Lucjana Siemieńskiego1 Wieczory pod lipą wydana w roku 1845 w Wielkim Księstwie Poznańskim. Napisana jasnym i barwnym stylem, doczekała się w krótkim czasie 10 wydań. Do objaśnianych przez dobrotliwego pedagoga faktów historycznych wtrącono uwagi na temat posłuszeństwa i szacunku dla pana. Niejako na marginesie autor starał się rozbudzać świadomość narodową oraz prymitywny humanitaryzm wobec poddanych i służby, a także przekazywał maluczkim i ciemnym pojęcia techniczne oraz wiedzę o otaczającym świecie. Przygotowanie odpowiedniej liczby rąk do pracy na wsi wiązało się z opóźnianiem rozwoju kapitalizmu. Tym zadaniom miały służyć wydawnictwa periodyczne dla ludu, „dobroczynne” i wydawane prawie wyłącznie za pieniądze zainteresowanej tym bogatej szlachty.

W pierwszych latach istnienia Królestwa Kongresowego, w okresie sporów na temat reformy włościańskiej, pojawił się nowy tygodnik, przeznaczony dla mieszkańców wsi -- wychodząca w Warszawie „Gazeta Wieyska, czyli Wiadomości Gospodarcze i Rolnicze”. Nie była ona jednak przeznaczona bezpośrednio dla ludu. Ze względu na wysoki poziom oraz zawiły sposób redagowania pismo nadawało się raczej dla osób wykształconych. Odpowiadało przede wszystkim potrzebom właścicieli ziemskich, proboszczów i ekonomów. Wśród wielu światłych ludzi na łamach tego tygodnika wypowiadał się również Stanisław Staszic. „Gazeta Wieyska” była pismem niewątpliwie postępowym, wywierającym wpływ zwłaszcza na upowszechnienie kultury rolnej i podnoszenie poziomu technicznego gospodarstw. Zespół redakcyjny rozumiał konieczność reformy rolnej, jednak zachowywał w tej mierze ostrożność. „Gazeta Wieyska” wychodziła w latach 1817--1819, dopóty otrzymywała subwencje z puławskiej kasy.

Kierownik biblioteki Czartoryskich w Puławach Karol Sienkiewicz, obejmujący tę funkcję w czasie wybuchu powstania listopadowego, nosił się z zamiarem wydawania pisma dla ludu. Warto przypomnieć niektóre ustalenia na ten temat. Według projektodawcy gazeta powinna zawierać cztery działy, na które miały się składać:

1) wiadomości krajowe, a niekiedy europejskie, oraz krótkie wykłady historyczne służące do ich objaśniania;

2) nauki moralne, polityczne, ekonomiczne i administracyjne, zależnie od okoliczności;

3) rozporządzenia rządowe wobec gmin (w skrócie);

4) rozmaitości, przykłady cnót wiejskich, powiastki i inne drobiazgi, jeżeli miejsce na to pozwoli.

„Gazeta dla ludu powinna być pisana sposobem najprostszym, tak co do stylu, jak co do wykładni”. Uwagi, doniesienia, spostrzeżenia wójtów gmin przesyłane redakcji przyniosłyby jej wielką pomoc, podnosząc zarazem wartość gazety. W trosce o należyte wykorzystanie gazety autor pisał: „Gazeta dla ludu powinna być jak najtańsza. Cena roczna 3 złp. Gdy liczba prenumeratorów przejdzie 2 tys., może się zniżyć do 1 zł. W każdej gminie łatwa może być składka po groszu stu osób na utrzymanie gazety. Gazeta może być czytana u wójta gminy, u plebana, w szkółce lub w karczmie, a umiejącym czytać będzie kolejno dawana do domów. Żeby gazeta dla ludu była istotnie przez lud czytana, nie obejdzie się, zdaje się, bez wpływu rządu. Niech nie nakazuje, niech tylko od siebie ogłosi i zachęci i wójtom gmin poleci” [304]. Niektóre z tych zaleceń wziął pod uwagę wydawca „Gazety Świątecznej”. Pojawiły się jednak i zasadnicze różnice.

Karol Sienkiewicz przygotowywał swą gazetę w nadziei zwycięstwa powstania styczniowego i chciał ją związać z polską administracją gminną. Upadek powstania przekreślił te plany.

Po powstaniu listopadowym warunki do rozwoju oświaty i piśmiennictwa najkorzystniejsze były w Poznańskiem, zwłaszcza po wstąpieniu na tron Fryderyka Wilhelma IV2, który podkreślał swoje liberalne przekonania. W istniejącej sytuacji międzynarodowej miał on ambicje zdobycia dla siebie polskiej korony. Te obiektywne czynniki zdecydowały o ożywieniu ruchu wydawniczego na ziemiach polskich pod zaborem pruskim.

Pierwszym periodykiem zapowiadającym ożywienie kulturalne był tygodnik historyczno-literacki „Przyjaciel Ludu”. Wbrew nazwie nie był dostępny dla włościan ze względu na wysoki stopień trudności i ciężkawy styl artykułów. Przeznaczony raczej dla wykształconych warstw średnich, poruszał głównie zagadnienia związane z historią Polski i naukowym jej naświetleniem, bez większego powiązania ze współczesnością. Wzywał do zbierania i chronienia pamiątek kultury ludowej, do wspomagania ubogich i lepszego traktowania chłopów. Była to „[...] jak gdyby zdawkowa moneta, na podstawie której trudno było przesądzić postępowy charakter tego wybornego w owym czasie pisma, choć były w nim tak godne uwagi artykuły, jak na przykład historyjka Jędrzeja Moraczewskiego w sprawie przeszłości chłopów polskich” [304]. Artykuł ten, choć nie nawiązywał do czasów współczesnych wydawnictwu, spowodował liczne protesty i cofnięcie prawa debitu pocztowego dla „Przyjaciela Ludu” na terenie Galicji. Pismo to było pierwszym periodykiem, który położył duże zasługi w zbieraniu narodowych pamiątek w latach 1834--1850. Dopiero w roku 1858 jego rolę przejął „Tygodnik Ilustrowany”, wydawany w Warszawie.

W tym też czasie, w latach 1838--1846, Julia z Molińskich Wojkowska wydawała „Tygodnik Literacki”, a później „Pismo dla Nauczycieli Ludu” wraz z dodatkiem pt. „Pismo dla Ludu Polskiego”. Oba te periodyki krótko się ukazywały: wydano 10 numerów pierwszego z nich, a drugiego -- zaledwie 5. Można je zaliczyć do zwiastunów politycznej, postępowej prasy dla wsi. Z kilku jeszcze przeważnie krótkotrwałych wydawnictw dla ludu w zaborze pruskim warto wymienić „Wielkopolanina”, tygodnik, który w roku 1848 założył ksiądz Aleksy Prusinowski, popularny kaznodzieja poznański. Tygodnik cieszył się dużą popularnością wśród ludu poznańskiego, ale wydawano go tylko przez niespełna dwa lata; w latach międzywojennych został wznowiony jako pismo Narodowej Demokracji.

Tygodnik „Kmiotek” -- „[...] pismo czasowe do czytania dla wiejskiego i miejskiego ludu przeznaczone” -- ukazał się w Warszawie z początkiem roku 1842. Jego pierwszym redaktorem był Paweł Leśniowski, nauczyciel, a jednocześnie autor wielu prac o gospodarstwie rolnym. Pod tym kierownictwem pozostawał „Kmiotek” aż do końca swego istnienia, to jest do roku 1849. Dzięki solidnej podstawie finansowej, którą zapewniali majętni wspólnicy, oraz oparciu w zamożnej i znanej firmie wydawniczej Samuela Orgelbranda3 wychodził bardzo regularnie i był sprawnie kolportowany. Pismo miało charakter zawodowo-rolniczy. Ze względu na przydługie artykuły bywało niekiedy monotonne. W sprawach gospodarki rolnej „Kmiotek” przypominał „Gazetę Wieyską” w popularnym wydaniu. Artykuły o treści społecznej pojawiały się w nim rzadko.

W upamiętnionym Wiosną Ludów roku 1848 rozpoczął się okres rozwoju prasy ludowej w zaborze austriackim i pruskim. Na Śląsku Paweł Stalmach, Józef Lompa, ksiądz biskup Bernard Bogedain oraz Karol Miarka i Andrzej Cienciała walnie wspierali szerzenie polskiej kultury przez wydawnictwa ludowe. Spośród wielu innych najpopularniejszym i najdłużej ukazującym się periodykiem była „Gwiazdka Cieszyńska”, pismo „[...] dla zabawy, nauki i przemysłu”.

Długoletnie i bezwzględne rządy księcia Iwana F. Paskiewicza, namiestnika Królestwa Polskiego, przyczyniły się do zastoju wydawniczego. Do roku 1850 przetrwał jedynie „Kmiotek”. Tę przymusową ciszę pierwsza przerwała „Czytelnia Niedzielna”, pismo odbijane w drukarni Józefa Ungra od roku 1856. Początkowo przeznaczone dla ludności miejskiej, rzemieślników i czeladzi, nie zajmowało się raczej sprawami wsi. Czasopismo wegetowało. Powstałe w roku 1858 z inicjatywy Andrzeja Zamoyskiego Towarzystwo Rolnicze postanowiło w roku 1860 podtrzymać materialny byt „Czytelni Niedzielnej” pod warunkiem wprowadzenia na jej łamy tematyki wiejskiej. Pomoc finansowa towarzystwa przedłużyła żywot pisma o pięć lat. Nie zdobyło ono jednak większego rozgłosu ani wśród ludu miejskiego, ani wśród włościan. W roku 1863 z braku czytelników nastąpił całkowity jego upadek.

Wydawanie „Kmiotka” wznowiono po blisko dziesięcioletnej przerwie 1 lipca 1860 roku. Pod względem graficznym pismo to przedstawiało się wspaniale, przyciągało ozdobną winietą tytułową i licznymi ilustracjami w tekście. Podobnie jak „Czytelnię Niedzielną” ożywiały je „spisy druków dla ludu”. Było już mniej moralizatorskie i bardziej praktyczne, zajmowało się bieżącymi przemianami gospodarczymi i związanymi z tym uchwałami Towarzystwa Rolniczego. Pierwszym redaktorem wznowionego pisma był zdolny i rzetelny pisarz ludowy Jan Kanty Gregorowicz. Rychło spostrzegł, że zgodnie z życzeniami towarzystwa opiekującego się wskrzeszonym „Kmiotkiem” niewiele ma on się różnić od pierwowzoru. W tej sytuacji postanowił zrzec się swej funkcji, a od 1 stycznia 1861 roku pismo zaczął redagować Władysław Anczyc, znany wówczas autor Chłopów arystokratów oraz innych dramatów z życia ludu wiejskiego. Po wydaniu kilkunastu numerów „Kmiotka” Anczyc, posługujący się pseudonimem Kazimierz Góralczyk, nakreślił program pisma ludowego i uzasadnił potrzebę jego istnienia w osobnym prospekcie. Wyraził w nim następujący pogląd: „Tylko światło nauki, wniesione pod strzechy wiejskie, może zrodzić poczucie osobistej godności człowieka, zamiłowanie pracy, ono tylko może rozproszyć cienie przesądów i błędów” [304]. Słowa te z powodzeniem mógłby zamieścić Promyk w przyszłej zapowiedzi „Gazety Świątecznej”, jednak dalej Anczyc dowodził, że aby pismo ludowe spełniło swoją rolę, musi być „[...] napisane z uczuciem, zastosowane do pojęcia ludu, przystrojone obrazkiem religijnym lub obyczajowym”. W końcu doszedł do takiego wniosku: „Redakcja [...] uważa za najlepszą rzecz w tej chwili podnosić w ludzie wiejskim religijne i moralne uczucia, rozbierać i objaśniać przemianę stosunków rolnych, usuwać wątpliwości, wiązać miłością chrześcijańską chaty z dworami, wytępiać nieufność, walczyć z fałszem i podżeganiami, budować, a nie burzyć, na koniec obudzać we włościanach miłość kraju i bliźniego, chęć do pracy, zamiłowanie trzeźwości, porządku i oszczędności. Gdziekolwiek zawita «Kmiotek», wszędzie nieść będzie słowa pokoju, zgody i pojednania, zawsze w imię Jezusa Chrystusa, z miłością i pobłażaniem”. Wypowiedź wiele mówiła o klimacie społeczno-politycznym wsi Królestwa Polskiego tuż przed wybuchem powstania styczniowego. Wkrótce fala buntu przeciw pańszczyźnie poruszyła tysiączne masy chłopskie, budząc poważne zaniepokojenie właścicieli ziemskich, zwłaszcza że ruch wspierali emisariusze stronnictwa „czerwonych”. W artykułach „Kmiotka” często przestrzegano przed tego rodzaju działalnością. Dla większej skuteczności akcji uspokajającej Władysław Anczyc prosił czytelników, aby nadsyłali wykazy „poczciwych chłopków”, uległych i pracowitych. Nazwiska te, z ciepłym objaśnieniem, podawał do publicznej wiadomości. Spotkało się to z dobrym przyjęciem i „Kmiotek” nie mógł się skarżyć na brak zainteresowania przedsięwzięciem. Zapoczątkowaną przez „Kmiotka” metodę na zdobycie popularności podjęła w kilkanaście lat później „Zorza”.

Do osiągnięć „Kmiotka” należy zaliczyć uczenie szacunku dla przeszłości narodu. Szczególnie przystępnie były opracowane przez Anczyca Dzieje Polski w 24 obrazkach wydane później w osobnej książeczce, wznawianej kilkakrotnie, aż osiągnęła nakład ponad 115 tysięcy egzemplarzy. „Kmiotek”, utrzymany w duchu opiekuńczo-klerykalnym jako pismo redagowane w interesie właścicieli ziemskich, ukazywał się do roku 1866.

Wraz z upadkiem „Kmiotka” pojawił się nowy tygodnik ludowy, który miał przetrwać w różnej postaci dziesiątki lat, a nawet został wznowiony po drugiej wojnie światowej, choć w nieco odmiennej postaci. Była to „Zorza”, pismo niedzielne dla ludu wiejskiego i miejskiego, częściowo ilustrowane. Redaktorem i wydawcą był płodny, lecz podrzędny pisarz ludowy Józef Grajnert. Początkowo tygodnik przeznaczony był dla mieszkańców Warszawy, ale wkrótce redakcja zapowiedziała, że „[...] pragnie coraz szerzej służyć z pożytkiem naszym miasteczkom, wioskom i licznym folwarkom, gdzie tyle sług wiejskich żyje tak samo bez wątpienia ciekawych, jak i lud nasz cały tego, co też w książkach użytecznego i rozumnego dla nich piszą”. Rozszerzono tematykę wiejską. Pojawiły się prymitywne porady dotyczące prac gospodarskich, obrazki z życia chłopów w kontaktach z dworem i plebanią. Nadal jednak przeważały moralizatorskie pogwarki, których głównym tematem był stosunek sługi do pana. Wywód ten, znany już z „Czytelni Niedzielnej” i „Kmiotka”, starał się Grajnert udoskonalić. „Cnotliwy sługa naprzód szuka Królestwa Bożego. Służy więc ludziom, bo taka jest wola boża. Wszystkie swe czyny, utrapienia, uciążliwą pracę, niewygody, poniżenia, cierpkie obejście się z nim pana ofiaruje Bogu. Za swoje grzechy, na zebranie sobie zasług do nieba, wiedząc, że do nieba nie można wejść bez krzyża” [304].

W innym numerze „Zorzy” z tego samego roku przedstawiono również obraz sługi niegodziwego, który nie bacząc na potępienie po śmierci złorzeczy swemu panu i obmawia go, kradnie jego dobytek, leni się w pracy i podburza innych. Po tych uwagach niezadługo ukazał się wzorzec „modlitwy codziennej każdego sługi” do odmawiania przy pacierzu. W roku 1866 jedynie „Zorza” reprezentowała prasę dla ludu w Królestwie Kongresowym. Pisma warszawskie krytycznie jednak oceniały jej program społeczno-oświatowy.

Pod redakcją Józefa Grajnerta „Zorza” pozostawała do końca roku 1886. Dalszy jej żywot wiązał się już z działalnością dziennikarską Promyka.

* * *

Po sukcesie wydawniczym popularnych broszur, a przede wszystkim elementarzy, Konrad Prószyński przemyśliwał o możliwościach stałego oddziaływania oświatowego na ludność wiejską. Zamiary takie przybrały bardziej realne kształty po założeniu przez Promyka własnej księgarni. Mimo że „Zorza” przez kilkanaście lat była jedynym pismem dla wsi, Józef Grajnert nie zdołał zainteresować nią chłopów. Uparcie tkwił w konserwatywnym moralizatorstwie, co omal nie spowodowało upadku tygodnika. W roku 1870 „Zorza” miała 750 prenumeratorów, ale po sześciu latach ich liczba spadła do 456. Promyk próbował odkupić „Zorzę”, ale jej redaktor zażądał za upadające pismo zbyt wiele.

Pisząc o działalności Promyka jako dziennikarza „Gazety Świątecznej”, Stefan Kieniewicz wystawił mu taką ocenę: „W swoim pokoleniu żaden pojedynczy człowiek nie zrobił dla sprawy oświaty ludowej tyle, co on. To zaś, co zrobił, zawdzięcza przede wszystkim sobie, w drobnej mierze -- pomocy nielicznych przyjaciół, w o wiele większej mierze -- sprzyjającej historycznej chwili” [35]. Na czym polegał ten dogodny klimat dziejowy? Po powstaniu styczniowym aż do roku 1905 panował pokój, gdyż po klęsce styczniowej potępiano walkę zbrojną, a wszelkie próby organizowania ruchu rewolucyjnego były w tym czasie srogo tłumione przez żandarmerię. Władze carskie rozpoczęły stopniową likwidację odrębności administracyjnej Królestwa, dążąc do jego całkowitej unifikacji z Rosją. Stanowisko namiestnika istniało tylko do roku 1874, to jest do śmierci generała Fiodora F. Berga. Podobno umierający w Petersburgu namiestnik miał wyrazić jedyne życzenie skierowane do cara, aby Aleksander II zaniechał swoich represji w stosunku do Polaków. Życzenie Berga było chyba jednak mitem, gdyż rządy w Królestwie objął generał-gubernator, łącząc władzę wojskową i cywilną. Królestwo nazwano Krajem Przywiślańskim. Pierwszym „głównym naczelnikiem kraju” był Paweł Kotzebue. Zarówno Berg, jak i Kotzebue byli ludźmi mikołajowskiego terroru, ale jednocześnie konserwatystami szanującymi własność i porządek. Berg nie żywił nienawiści, a nawet niechęci do Polaków i rad byłby, gdyby kraj przez niego rządzony dźwignął się gospodarczo. Po roku 1868 w cesarstwie rosyjskim nastała epoka budowania kolei, tworzenia instytucji finansowych i popierania rozwoju przemysłu. Namiestnik starał się, aby te postępowe przemiany zachodziły także w Królestwie. Dążność ta utrzymywana była za rządów Kotzebuego i częściowo Albedyńskiego. Kilku przedsiębiorców Królestwa skorzystało z panującego w Petersburgu klimatu, aby wyjednać koncesje na budowę trzech kolei, uznanych za strategiczne, oraz otrzymać pozwolenie na założenie kilku instytucji finansowych przy wykorzystaniu miejscowego kapitału. W tej atmosferze powstawały również drobne przedsiębiorstwa wydawnicze. Po roku 1865 działało już kilkanaście polskich wydawnictw periodycznych. Ich powszechność wiązała się z aktywnością w dziedzinie oświatowo-kulturalnej oraz samoobroną społeczeństwa przed rusyfikacją. Była to również jedna z niewielu możliwości stworzenia stanowisk pracy dla inteligencji, dla której dostęp do szkolnictwa i urzędów był zamknięty.

W końcu lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych ubiegłego stulecia panował w Królestwie względny liberalizm. Złożyły się na to pewne zmiany w polityce caratu, również wobec Polaków, oraz rządy Piotra Albedyńskiego. Warto przypomnieć, że na ten okres przypadał największy rozwój twórczości Bolesława Prusa, jak również początki ogłaszania drukiem Sienkiewiczowskiej Trylogii. Czas względnej swobody dobiegł końcy, gdy w roku 1883 generałem-gubernatorem został Josip W. Hurko, a kurator Aleksander Apuchtin rozwinął w pełni swą rusyfikatorską działalność.

Mimo tych obiektywnie korzystnych warunków zabiegi Konrada Prószyńskiego o uzyskanie zezwolenia na własne pismo przez dłuższy czas nie przynosiły rezultatu. Dopiero kontakt z Elizą Orzeszkową oraz pomoc jej przyjaciela a znajomego Prószyńskiego, Włodzimierza Spasowicza, pozwoliły wyjść z martwego na pozór punktu. Najprawdopodobniej za radą Spasowicza z prośbą o koncesję do Głównego Zarządu Prasy, podległego Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, wystąpił nie Prószyński, lecz Herman Benni, lektor języka angielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Benni sformułował zakres treści przyszłego tygodnika, który miał zawierać: 1) rozporządzenia władz; 2) opisy uroczystości i zgromadzeń kościelnych; 3) kronikę warszawską i prowincjonalną; 4) telegramy; 5) korespondencje; 6) literaturę i krytykę; 7) artykuły popularnonaukowe z dziedziny prawa, ekonomii politycznej, geografii, historii literatury, pedagogiki, sztuki; 8) życiorysy. Tytuł wybrano obojętny, nie wzbudzający podejrzeń administracji carskiej. Dla chłopów zaś zawierał on zapowiedź czegoś nowego, odświętnego, a zatem ważnego. Koncesję uzyskano we wrześniu 1880 roku. Zamierzone na październik wydanie prospektu „Gazety Świątecznej” nie doszło do skutku, ponieważ Prószyński w nawale pracy przy organizacji przedsięwzięcia zgubił dokumenty zezwalające na wydanie tygodnika. Dopiero w listopadzie, kiedy otrzymano nowe pozwolenie, ukazał się drukowany prospekt.

Promyk przez wiele lat przygotowywał się do redagowania pisma. Już w czasie pierwszych studenckich wycieczek po kraju notował skrzętnie „informacje z urzędów pocztowych” o tym, jakie czasopisma czyta miejscowa ludność. Zapoznał się też z wydawaniem czasopism polskich w Galicji, na Śląsku i w Wielkim Księstwie Poznańskim. Notował ciekawe wiadomości i przejawy życia społecznego, nadające się do projektowanego kalendarza lub gazety. Organizacja własnej księgarni i sprzedaż elementarzy pozwoliły mu nawiązać stałe kontakty z księgarzami, kolporterami gazet, książek i broszur w miastach gubernialnych i powiatowych oraz tam, gdzie odbywały się jarmarki. Korzystał również z usług pośredników żydowskich. Poważną rolę w pozyskiwaniu „przedpłatników” na gazetę odegrali działacze społeczno-oświatowi: inteligencja, niektórzy księża i światlejsi włościanie. Zachował się list skierowany do Henryka Wiercieńskiego, który należał do najpoważniejszych działaczy społeczno-oświatowych w Lublinie. List, który Wiercieński otrzymał w roku 1880, był kopiowany ręcznie i rozsyłany do wielu innych osób, współpracujących z Promykiem w szerzeniu oświaty za pomocą jego broszur, elementarzy, kalendarzy, a wreszcie „Gazety Świątecznej”.

Obok tej pracy, zapewniającej odpowiednią sieć kolportażową, przyszły redaktor „Gazety Świątecznej” wyłącznie sam musiał myśleć o finansowaniu nowego przedsięwzięcia, podczas gdy jeszcze nie spłacił pożyczek zaciągniętych na rozwój księgarni, papier i druk kalendarza. Kasę domową na skromne, codzienne utrzymanie licznej już rodziny zasilał wciąż jeszcze z zarobków osiągniętych za udzielane lekcje i korepetycje. „Tak zapisano u Natansona: 31 V -- 2400 rb, 20 VII 79 -- 1700 rb, u mnie zaś -- brak”. Podjęte w roku 1880 starania o koncesję nie wpłynęły na poprawę stanu finansów Prószyńskiego, lecz przysporzyły mu kłopotów, gdyż musiał urządzić nowy lokal. Trzeba było zamówić „czterodrzwiowe szafy, jesionowe pulpity”. W maju 1880 roku należało: „[...] być u inspektora cenzury, zrobić zamówienie zagr., znaleźć człowieka, zamówić tapicera, zamówić pudełka, druk I i II książeczki, skoczyć do cenzury”, w lipcu zaś zaciągnął kolejne pożyczki: „od Natan. -- 300 rb [...], Winnicki -- 325” [291].

W czasie starań o uzyskanie koncesji Prószyński miał już skrystalizowaną koncepcję założeń programowych „Gazety Świątecznej”, różniących się od prezentowanych przez „Zorzę”. Pismo powinno docierać do szerokich rzesz ludu, nawet do tych, którzy opanowali zaledwie podstawową umiejętność czytania. Plany te uda się zrealizować jedynie wtedy, gdy gazeta będzie odznaczała się prostotą i jasnością języka, podobnie jak broszurki i elementarze. W listach do działaczy społeczno-oświatowych pisał o swych projektach: „Mocno daje się odczuwać brak pisma, gazety taniej i prawdziwie popularnej, która by wpływała na stan umysłowy i moralny ludzi mniej oświeconych, pracujących fizycznie, która by służyła za ogniwo łączące ich z życiem społeczeństwa” [47].

Nim ukazały się pierwsze numery pisma, Promyk rozpowszechnił za pośrednictwem własnej księgarni Zapowiedź. Wskazywał przyszłym czytelnikom, że „Gazeta Świąteczna” będzie przede wszystkim popularnym pismem oświatowym i ogniwem łączącym lud z kulturą narodową. Zakreślone ramy programowe były dość ogólnikowe. „Gazeta” miała rozpowszechniać „uszanowanie religii, ścisłe przestrzeganie moralności, naturalną miłość ku wszystkiemu, co tylko dobrego przeszłość wytworzyła, dążenie do oświaty zdrowej, uszlachetniającej ludzkość, pragnienie dobrobytu dla kraju”. W tej krótkiej zapowiedzi widać już nowe elementy myśli społeczno-oświatowej.

Pierwszy numer „Gazety Świątecznej” nie zawierał obietnic ani programu czasopisma. „Oto, Czytelnicy mili, nowy przybysz, «Gazeta Świąteczna», w progi Wasze się zjawia. Przychodzi [...], aby pogwarzyć pod Waszym dachem, przynieść Wam trochę wieści ze świata i podzielić się dobrym słowem tak szczerze, jak poczciwi ludzie zasiadający do wigilijnej wieczerzy”. Już w pierwszych numerach, liczących osiem stron, zarysował się charakter pisma, redagowanego na wzór dzienników. Znalazły się tam wiadomości z kraju i ze świata oraz bogata kronika bieżących wypadków. Promyk podkreślał, że jego gazeta wyróżnia się wśród innych pism przeznaczonych dla szerszego grona odbiorców aktualnością podawanego materiału.

Od początku zaznaczał, że „[...] Gazeta Świąteczna nie jest zbiorem artykułów służących rozrywce, jak inne pisma tygodniowe, ale przede wszystkim jest taką gazetą, która musi uważać za swój pierwszy obowiązek donosić o tym, co się dzieje u nas oraz na szerokim świecie i służyć sprawom bieżącym”. Publikowane informacje opracowywał Prószyński na podstawie wiadomości o wydarzeniach polityczno-społecznych, podawanych przez prasę warszawską. Przede wszystkim jednak zdobywał bezpośrednie informacje o ważniejszych przejawach życia wiejskiego z listów do redakcji, napływających od czytelników ze wsi w Królestwie i na Litwie. Te właśnie ważne „nowiny” trafiały często na pierwszą stronę „Gazety Świątecznej” zamiast artykułów wstępnych. Promyk drukował teksty bez przerw, jednym ciągiem, systemem książkowym, nie zamieszczał na pierwszej stronie najważniejszych doniesień ani informacji o treści numeru. Uważał, że wszystkie wiadomości są równie istotne, przywiązywał także wielką wagę do tego, aby nie mijały się z prawdą. Pożytek miały przynosić również ogłoszenia, gdyż nie było wśród nich bałamutnych i polecających rzeczy liche lub oszukańcze. Cztery karty pisma stanowiły jedną, nie przecinaną całość. Później, gdy powiększył się rozmiar gazety, składały się z dwu kawałków: 8 stron + 2 lub 8 stron + 4, a wyjątkowo przy okazji dorocznych świąt wydawano numery 16-stronicowe. Wypuszczanie gazety w formie nie rozciętych płacht miało sens propagandowy. Praktyczni bowiem i niezamożni ludzie, stanowiący ogromną większość czytelników pisma, zbierali je skrzętnie i stosowali do wyklejania ścian zamiast tapety. Wprawdzie w ten sposób znaczna część tekstu przepadała, ale reszta stanowiła stałą gazetę ścienną, z której mogło korzystać wielu gości i domowników, zwłaszcza że liczne doniesienia i powiastki nie traciły na aktualności.

Panował zwyczaj wypożyczania „Gazety Świątecznej” krewnym i zaprzyjaźnionym sąsiadom. Czytano ją również w szerszym gronie słuchaczy przed kościołem, w gospodzie lub karczmie, przy wspólnym darciu pierza czy przędzeniu, lub też łuskaniu fasoli. Współzawodniczyła z bajkami, opowiadaniami starszych gawędziarzy lub pospolitą wsiową plotką i zastępowała powoli owe tradycyjne źródła wiadomości o tym, co się działo kiedyś lub niedawno. Było to możliwe ze względu na prosty język „Gazety Świątecznej”.

Od początku działalności publicystycznej Promyk starał się utrzymać bliski kontakt redakcji z czytelnikami. Nie fingował doniesień korespondentów chłopskich, jak to mu różni, nawet poważni ludzie zarzucali. Nie pasowało to do jego rzetelności i pojmowania prawdy. Początkowo zdołał zachęcić do pisania korespondencji kilka osób, a wkrótce ich zastępy coraz bardziej rosły. Działo się tak dlatego, że Promyk nie lekceważył żadnego chłopskiego listu, choćby dotyczył pozornie błahej sprawy. W roku 1882 zwrócił się do chłopów, aby pisali do gazety: „Prosimy wszystkich stateczniejszych i umiejących pisać ludzi, aby ze swych okolic donosili o wszystkich ważniejszych zmianach, ulepszeniach, uchwałach gminnych i gromadzkich, o wybranych na urzędy gminne, o gospodarstwie, o zamożności i zwyczajach ludzi” [109]. Na to wezwanie wpływało do redakcji wiele listów. Pisano w nich o swych zmartwieniach i uciechach, pracy urzędów gminnych, nagannych zachowaniach się i tragicznych wypadkach, uroczystościach religijnych, budowie kościołów oraz o różnych bieżących sprawach we wsiach, miasteczkach i niektórych większych miastach. Po kilku latach listów napływało tak wiele, że redaktor pouczał korespondentów, aby starali się pisać możliwie zwięźle i o sprawach mogących zaciekawić większość czytelników. Promyk kilkakrotnie podawał krótkie informacje, jak należy pisać listy.

Zainteresowanie włościan „Gazetą Świąteczną” podkreślił w swojej recenzji „Przegląd Tygodniowy”5 już w roku 1881: „Do dodatnich stron gazety należy obfitość korespondencji pisanej przez ludzi innych stanów, a nawet włościan. Jest to wielka, bardzo wielka zasługa redakcji. Umieć włościanina zrobić współpracownikiem to znaczy zrobić więcej niż ktokolwiek dotąd zrobił. Zainteresować w sprawie oświaty ludu tych, którzy się z nim stykają, to rzecz także wielka [...]. Należy podkreślić, że korespondencja «Gazety Świątecznej» już od pierwszej chwili wykracza poza ramy zwykłych wiadomości o pogodzie i urodzajach, a zaczyna częściowo zahaczać o bardziej konkretny krąg życia społecznego. Oto na przykład już w 1881 roku czytamy skargi włościan na nadużycia w kasie gminy myszynieckiej na Kurpiach. W jednym z następnych numerów jest już sprostowanie i wyjaśnienie oskarżonego zarządu, stawiające sprawę w innym zupełnie świetle, co redakcja przywitała z prawdziwą radością [...]. Jest to wypadek wielkiej doniosłości, gdy zarząd tłumaczy się publicznie przed włościaninem, gdy włościanin wie, że na nadużycia może znaleźć broń jawną. Więcej takich faktów, a będziemy mieli rzeczywisty samorząd gminy”.

Pod koniec wieku XIX w większości wiejskich parafii Królestwa „Gazeta Świąteczna” miała swych korespondentów nadsyłających wiadomości. Całe kolumny pisma były nimi zapełnione; niektóre publikowano w formie listów do redakcji, inne po niewielkich poprawkach ukazywały się jako artykuły, najlepsze zaś i najcelniejsze trafiały na pierwszą stronę. Większość listów zamieszczano w formie notatek, czasem podpisanych nazwiskiem lub jego skrótem, a niekiedy anonimowych. Taki masowy współudział czytelników w redagowaniu pisma był wówczas absolutną nowością. Przed pojawieniem się „Gazety Świątecznej” tylko chłopi wielkopolscy pisali do swych gazet, ale w Wielkim Księstwie Poznańskim czytelnictwo czasopism już wtedy było zjawiskiem rozpowszechnionym. Wiele osób wspierało piórem „Łeckiego Przyjaciela Ludu”, ale było to dość wąskie grono stale piszących, jakby komitet redakcyjny rozrzucony po wsiach. Korespondencje te były dobrze organizowane, dotyczyły z góry zaplanowanych tematów. Listy ze wsi, którymi ozdabiał swego „Kmiotka” Władysław Anczyc, były tworem sztucznym, obliczonym wyłącznie na wywołanie doraźnego efektu. Wyjątkowym, prawdziwym korespondentem był Maciej Szarek, piszący do „Włościanina” wychodzącego w Galicji.

Według spisu treści, sporządzonego przez redakcję i przesyłanego „przedpłatnikom”, wyodrębniono następujące grupy zagadnień: 1) sprawy gminne, wiejskie, miasteczkowe oraz szkół ludowych i oświaty; 2) sprawy kościelne i parafialne; 3) gospodarstwo rolne, domowe, rzemiosło, przemysł i środki lecznicze; 4) ogrodnictwo i pszczelarstwo; 5) historia, dawne pamiątki i wspomnienia pośmiertne; 6) powiastki, opowiadania, pogadanki, wiersze, bajki, zagadki; 7) zwyczaje naganne, znachorstwo i zabobony; 8) pijaństwo i wstrzemięźliwość; 9) wypadki nieszczęśliwe; 10) dobre przykłady; 11) artykuły różnej treści; 12) listy do „Gazety Świątecznej”; 13) nowinki telegraficzne z różnych stron świata; 14) ważniejsze odpowiedzi redaktora „Gazety Świątecznej”; 15) prawo i rozporządzenia. Taki układ skorowidza nie był stały, jego zmiany dyktowała taktyka redakcji wobec przewidywanych ataków ze strony cenzury, jak również przeobrażenia zachodzące w społeczności wiejskiej, a szczególnie zmiana jej struktury w ostatnim dziesiątku lat ubiegłego stulecia. Dział o strażach pożarnych wyodrębniono tylko w dwu pierwszych rocznych skorowidzach, później zniknął, gdyż nie wolno było podkreślać wagi jedynej wówczas powszechnej organizacji społecznej na wsi. Promyk zamknął również osobny dział „prawo i rozporządzenia”, który pojawił się tylko w roku 1882, a następnie wobec zaostrzenia cenzury został zlikwidowany. „Ważniejsze odpowiedzi” zniknęły po roku 1905, co wiązało się z chorobą Prószyńskiego. Zmieniało się znaczenie poszczególnych działów: zależało to od możliwości pisania na dany temat, przemian zachodzących w obyczajach i kulturze wsi oraz od zainteresowań czytelników.

Liczba tytułów podanych w skorowidzach wzrastała od 917 w 1881 roku do 1629 w 1902. Wynika stąd, że artykuły i notatki były cały czas zwięzłe i krótkie. Dopiero po roku 1905, gdy powstała możliwość drukowania dłuższych monografii historycznych, zajmujących wiele miejsca, liczba tytułów zdecydowanie zmalała.

Sprawy kościelne i parafialne były stosunkowo częstym tematem korespondencji. W pierwszych dwu latach tematyka ta stanowiła około 5--7% wszystkich publikacji, w roku 1891 jeszcze niespełna 7%, lecz w miarę coraz większego napływu listów udział ten wzrósł do 10, a nawet 11% w latach 1902--1908. Dalszą pozycję stanowiły artykuły różnej treści, których liczbę stopniowo ograniczano na rzecz „nowinek z różnych stron świata” w pamiętnych latach 1904--1905. W tym czasie przybyły w skorowidzu jeszcze dwie pozycje: „zmiany w rządach Rosji” oraz „wojna rosyjsko-japońska”.

Znaczną część „Gazety Świątecznej” (9--18%) zajmowała kronika nieszczęśliwych wypadków. Zjawisko to Florian Znaniecki tak skomentował: „Gazety popularne zawierają dużą ilość materiału kryminologicznego. Jest to spowodowane funkcją społeczną gazety popularnej, przeznaczonej dla klasy chłopskiej” [309]. Wojna japońska i rewolucja 1905 roku ograniczyły tę pozycję do 6% tytułów w roku 1905 i do 8% w 1908.

Coraz większego znaczenia nabierały artykuły poświęcone wiedzy praktycznej związanej z rolnictwem, ogrodnictwem, pszczelarstwem, rzemiosłem, przemysłem, zdrowiem; za czasów redaktorstwa Konrada Prószyńskiego ich objętość wzrosła prawie w dwójnasób (z 11 do 21%). Pewne zmniejszenie tej rubryki nastąpiło w okresie rewolucji 1905 roku (do około 12%). W tym czasie ważne wiadomości polityczno-społeczne wypierały problemy inne, poruszane w „Gazecie Świątecznej”.

Jako redaktor i wydawca pisma na początku figurował Herman Benni, za co Promyk musiał mu płacić 300 rubli rocznie [291]. Rzeczywiste kierownictwo redakcji i wydawnictwa sprawował od początku Prószyński. Stopniowo Benni zaczął się wycofywać. Od numeru 300, to jest od 3 października 1886 roku formalnym wydawcą był już Konrad Prószyński, ale jako redaktor nadal podpisywał gazetę Benni. Niezadługo, bo po pięciu miesiącach, nastąpiła akcja Warszawskiego Komitetu Cenzury: w lutym 1887 roku wstrzymano wydawanie gazety. Promyk, który dotychczas potrafił dogadać się z Ryżowem, chciał za jego prezesury (a zanosiło się na zmianę na tym stanowisku) jeszcze w pełni korzystać z praw właściciela i redaktora pisma. Jednak Ryżow postawił twarde warunki, na które Promyk nie chciał się zgodzić. Zapłacił za to w lutym 1887 roku przerwą w wydawaniu pisma; po miesiącu targów i zabiegów musiał ulec. W numerze 318, który ukazał się bez daty wydania, napisał artykuł o 25-leciu uwłaszczenia chłopów rosyjskich, wychwalający jednocześnie cara Aleksandra II. Wznowienie pisma było już zapewnione, ale sprawa podpisu Promyka jeszcze się ważyła. W numerze 320 pod datą 13 marca pojawiły się w „Gazecie Świątecznej” Wiadomości rządowe, a także krótkie wyjaśnienie: gazeta nie mogła wychodzić, ale czytelnicy nie poniosą straty, gdyż zamiast 8 stron będą otrzymywać przez pewien czas pismo 12-stronicowe. Wśród wiadomości dworskich znalazła się informacja, że „[...] 11 marca radca tajny i prezes Warszawskiego Komitetu Cenzury” został przyjęty przez cara Aleksandra III w czasie jego bytności w Warszawie.

Z początkiem roku 1887 Promyk stał się już oficjalnie redaktorem pisma, ale ze stałym już bagażem wiadomości dworskich. W zapiskach Prószyńskiego nie ma żadnej wzmianki, jakim kosztem uzyskał ten awans i samodzielność; prawdopodobnie wliczył przezornie tę sumę do „wydatków osobistych” redaktora.

Jego artykuły i notatki wypełniały znaczną część tygodnika. Rzadko podpisywał je pełnym imieniem i nazwiskiem, nieco częściej jako Pisarz „Gazety Świątecznej” lub pseudonimem Promyk. Stosował też skróty: P.G.Św., K.P. lub P.; część jego artykułów, zwłaszcza krótkich notatek, nie miała wcale podpisu. Z obliczeń średniej z lat 1881--1904 wynika, że przeciętnie ponad 45% materiału zamieszczanego w „Gazecie Świątecznej” pisał Promyk. W dwóch ostatnich latach jego teksty, jako człowieka schorowanego i spędzającego większą część dnia w łóżku, stanowiły około 7% objętości gazety. Przybliżone podsumowanie zamieszczonych artykułów i notatek Konrada Prószyńskiego daje materiał równy 200 tomom wydawnictw książkowych po 300 stron każdy. Gazeta coraz bardziej prawie bez reszty pochłaniała czas Promyka. Nad każdym numerem pracował od poniedziałku do środy, nieraz po 48 godzin bez przerwy. Po przeglądzie w cenzurze numer wracał do redakcji tak pokiereszowany, że trzeba go było układać na nowo w nocy z czwartku na piątek, bo na niedzielę pismo musiało dotrzeć do najbardziej odległych miejscowości Królestwa.

Oceniając dzieło Promyka, które mogłoby iść w zawody z dorobkiem takiego tytana pracy, jakim był Józef Ignacy Kraszewski, należy dodać, że prawie przez cały czas wydawania „Gazety Świątecznej” Prószyński osobiście zajmował się redaktorskim opracowaniem i korektą całego materiału. Jedynie w lipcu, sierpniu i wrześniu 1886 roku zastąpił go jako korektor Józef Mikulski, odpowiedzialny też za podpisywanie gazety do druku. Ta żmudna praca Promyka nad tekstem wynikała z chęci jego uprzystępnienia chłopom, przy czym Prószyński zawsze podkreślał, że „Gazeta Świąteczna” przeznaczona jest dla wszystkich, nie tylko dla czytelników wiejskich. Wybitni działacze oświatowi zdawali sobie zresztą sprawę z tego, że powodzenie w zwalczaniu ciemnoty może zapewnić tylko największa prostota języka wydawnictw ludowych. Pozytywnie też oceniali wysiłki Promyka. Antoni Potocki tak o nim pisał: „[...] nauczyciel ludu, posiadł ton niewymuszonego, rzeczowego obcowania z nim, stworzył wzór ludowego pisarza” [72].

Przy wielkiej zwięzłości i jasności styl Promyka był jednocześnie żywy, budzący coraz większe zainteresowanie w miarę czytania, dostępny nawet dla prostych umysłów dzięki obrazowości i porównaniom nawiązującym do pojęć znanych prawie każdemu. Unikał w swych artykułach tonu kaznodziejskiego, przekonywał natomiast powagą swych wypowiedzi, żarliwością dążenia do poprawy poziomu kulturalnego i materialnego prostego ludu. Przeważnie jego artykuły były dość krótkie, o budowie prostej, przejrzystej, obliczone na wywarcie szybkiego skutku.

Ważną rolę w piśmie spełniał dział porad dla czytelników pt. Odpowiedzi Pisarza „Gazety Świątecznej”. Promyk udzielał ich przez cały okres istnienia tygodnika aż do swej śmierci. Początkowo było to kilka odpowiedzi, później dział ten rozrósł się i często pojawiało się ich około dwudziestu, przy czym niektóre nabierały charakteru zwięzłych artykulików. Dotyczyły przeważnie sposobu załatwiania spraw w urzędach i sądach, wskazówek, jak uzyskać kredyty w Banku Włościańskim. Porady poparte były przepisami prawnymi z obszernymi objaśnieniami, których celność wynikała również z wykształcenia prawniczego Promyka. Często udzielał wskazówek na temat samokształcenia i nauki domowej, a także na temat organizacji spółek, prowadzenia drobnego handlu lub rzemiosła. Niekiedy na pytania podstępne, nieszczere, anonimowe dawał Promyk cięte odpowiedzi. Jeśli czytelnik zwracał się z prośbą o wyjaśnienie kwestii nie dotyczących czytelników, redakcja udzielała odpowiedzi listownych.

Nieliczne początkowo ogłoszenia zajmowały później coraz więcej miejsca. Dotyczyły przede wszystkim księgarstwa; propagowały wydawnictwa godne polecenia, m.in. dzieła Mickiewicza i Sienkiewicza. Później coraz liczniejsze były ogłoszenia o sprzedaży ziemi oraz maszyn i narzędzi rolniczych. Niektóre z tych anonsów niezbyt podobały się cenzurze, w specjalnym zaś zarządzeniu dotyczącym „cenzurowania ludowego wydawnictwa” podkreślano, że „[...] uwaga cenzorów winna być skierowana również na ogłoszenia” [36].

W pierwszych latach wydawania „Gazety Świątecznej” udało się Promykowi pozyskać do współpracy kilku zdolnych ludzi. Takim dobrym pomocnikiem był Julian Laskowski, piszący na tematy oświatowe, rolnicze i społeczne, używający pseudonimu Korabicz. Wydawał on później „Echo Łomżyńskie”, w którym często nawiązywał do prac Promyka i je propagował. W tym czasie współpracowała z gazetą Celina Gładkowska, podpisująca swe opowiadania i powiastki jako Julian Morosz. Po śmierci Gładkowskiej zastąpiła ją młoda pisarka ludowa Amelia Bortnowska, która zajmowała się przede wszystkim sprawami pedagogicznymi, społecznymi i gospodarczymi. O stosunkach społecznych na lubelskiej wsi publikował artykuły Jan Skotnicki, podpisując je pseudonimem Rola lub literą „R”. Z chłopskiej rodziny, ze wsi Wysoka w powiecie szydłowieckim, pochodził zdolny korespondent ludowy Michał Mosiołek.

W „Gazecie Świątecznej” opublikował kilka swych artykułów zaprzyjaźniony z Promykiem Zygmunt Gloger. Sporo opowiadań historycznych dotyczących społeczeństw starożytnych zamieścił w niej historyk Tadeusz Korzon. Po sprzedaniu „Zorzy” Prószyńskiemu i Malinowskiemu zasilał „Gazetę” swymi powiastkami Józef Grajnert.

Promyk nie odznaczał się wielkimi zdolnościami literackimi. Jego powiastki podawały morał w sposób skrócony, uproszczony, ze szkodą dla walorów artystycznych. Sądząc na podstawie wyboru przeznaczonych do publikacji utworów, nie miał też wyrobionego smaku w zakresie literatury pięknej. Zdawał sobie jednak sprawę, że oddziaływanie dydaktyczne jego opowiadań jest o wiele słabsze od publikacji popularnonaukowych. Dlatego już od roku 1885 starał się skłonić do współpracy utalentowanych pisarzy ludowych. W tym celu organizował liczne konkursy, początkowo na napisanie powiastek, a później również na artykuły o treści społecznej lub popularnonaukowej. W gronie oceniających było wielu wybitnych warszawskich publicystów, dziennikarzy, historyków i działaczy społeczno-oświatowych. Na konkursy napływało sporo prac, najwięcej, bo aż 111, w roku 1902. Ich poziom był jednak niski, tak że nie przyznano pierwszej nagrody, lecz tylko wyróżnienia. Najbardziej udane utwory Promyk drukował w całości w gazecie, a niektóre dopiero po dokonaniu poprawek i skrótów. W liście do Adama Szymańskiego tak ocenił cztery pierwsze konkursy: „Przyniosły one kilka utworów znakomicie napisanych, ale niestety przez autorów przygodnych, którzy nie mieli i nie mają bynajmniej zamiaru zawodowi pisarskiemu lub dziennikarskiemu się poświęcić. Wyłoniły te konkursy kilka prac dobrze obmyślonych i nie pozbawionych pewnych wartości, ale wykonanych tak, że musieliśmy jeszcze sporo swej pracy i czasu im poświęcić, aby w «Gazecie Świątecznej» drukować. Cel więc główny przez owe konkursy nie został osiągnięty” [44].

W trosce o przystępność podawanego w „Gazecie Świątecznej” materiału Promyk stawiał współpracownikom duże wymagania. Często ich artykuły uzupełniał swymi objaśnieniami lub przerabiał całe ustępy, jego zdaniem niedostatecznie zrozumiałe. Dochodziło na tym tle do zatargów między redaktorem a piszącymi, z których wielu odeszło. Trudności w pozyskiwaniu współpracowników, szczególnie pod koniec XIX stulecia, niekorzystnie się odbiły na poziomie pisma. Główny ciężar zapełniania łamów tygodnika nadal spoczywał na Pisarzu. Robił, co mógł, aby radzić sobie w niełatwej sytuacji. Przedrukowywał teksty publikowane wcześniej, zamieszczał długie powiastki i artykuły nie zawsze dostosowane do poziomu wykształcenia i zainteresowań czytelników. Starając się pokonać te trudności i nie dać się prześcignąć innym tygodnikom ludowym („Zorzy” i „Roli”), na początku XX wieku wprowadził do gazety ilustracje i zwiększył jej objętość, w roku 1897 ogłosił również konkurs na zastępcę Pisarza „Gazety Świątecznej”.

Od początku wydawania gazety Promyk zabiegał o zwiększenie liczby jej prenumeratorów. Tych czytelników, którym się udało zachęcić dziesięć osób do opłacenia prenumeraty, obdarzał tytułem honorowego czytelnika „Gazety Świątecznej”. Już w drugim roku wydawania gazety w parafii Więcławice (pod Krakowem) opłacano około 70 egzemplarzy „Gazety Świątecznej” (a także kilka numerów „Zorzy”).

Liczba prenumeratorów szybko rosła. W roku 1887 przekraczała 4 tysiące, w roku 1904 zaś -- już ponad 13 tysięcy. „Gazeta Świąteczna” korzystała z drogi utorowanej przez elementarz Promyka. Wojna japońsko-rosyjska dała okazję do żywych sprawozdań, dlatego w roku 1906 niektóre numery pisma osiągały nakład do 35 tysięcy egzemplarzy.

Przy cenie rocznej przedpłaty za „Gazetę Świąteczną” wynoszącej 3 ruble pismo rychło zaczęło przynosić dodatnie wyniki finansowe. W roku 1899 dawało 6 tysięcy rubli rocznie czystego zysku. Konrad Prószyński jako pierwszy z redaktorów gazet chłopskich osiągnął taki sukces. Inne pisma stale miały duże trudności finansowe, jedynie „Zorzy” na początku XX wieku udało się osiągnąć nakład zapewniający zyski. Pod względem liczby drukowanych egzemplarzy „Gazeta Świąteczna” stale daleko wyprzedzała „Zorzę” i „Rolę” [36]:
Rok„Gazeta Świąteczna”„Zorza”
18966.8503.100
190010.5004.000
190413.0006.100

Wśród tygodników warszawskich „Gazeta Świąteczna” ustępowała tylko „Tygodnikowi Ilustrowanemu”, który wychodził w nakładzie 19 tysięcy egzemplarzy. Docierała prawie do wszystkich gmin i parafii Królestwa Polskiego, była bardzo popularna na Litwie. Na przykład w Wilnie w roku 1889 prenumerowano 40 egzemplarzy gazety, co dawało jej pod względem popularności piąte miejsce po „Tygodniku Ilustrowanym”, „Biesiadzie Literackiej”, „Kłosach” i „Przyjacielu Dzieci”. Do stałych czytelników „Gazety Świątecznej” należała również Eliza Orzeszkowa. „Zorza” była w Wilnie pismem nieznanym. „Gazeta Świąteczna” wzbudziła zainteresowanie wielu późniejszych działaczy ludowych, stronnictw politycznych, Narodowej Demokracji, a nawet Polskiej Partii Socjalistycznej.

Stały niepokój Konrada Prószyńskiego o los „Gazety” sprawił, że przy sposobności stał się współwłaścicielem „Zorzy”, odkupując ją od Józefa Grajnerta za 12 600 rubli. Na temat zawarcia spółki z Maksymilianem Miłgujem (Malinowskim) w prowadzeniu „Zorzy” tak pisał: „W jesieni 1886 przychodzi Malinowski z propozycją, aby nabyć od Grajnerta «Zorzę». Zrazu nie chciałem, ale wziąłem do namysłu. Stosunki moje z cenzurą były bardzo naprężone, byłem w ciągłej niepewności o «Gazetę» i to mi podszepnęło, żeby mieć coś na wszelki wypadek w odwodzie. Zdecydowałem się pod warunkiem, żeby mój udział pozostał w tajemnicy przed cenzurą i Grajnertem, ponieważ ten dawniej w układach ze mną bardzo się drożył” [297]. Na podstawie zawartej umowy Prószyński miał otrzymywać 6% zysku z dochodów, które przyniesie gazeta, Malinowski zaś za kierowanie redakcją miał wyznaczoną pensję 50 rubli miesięcznie. Prawdopodobnie dzięki Promykowi Malinowski w krótkim czasie zdołał podnieść poziom tygodnika, co wpłynęło na znaczne zwiększenie liczby prenumeratorów. W pierwszych dwu latach między wspólnikami panowała zgoda. Później pojawiły się niesnaski, gdyż Promyk zarzucał Malinowskiemu, że źle dysponuje funduszami „Zorzy”. Malinowski natomiast nie bardzo się liczył ze wspólnikiem czując się coraz bardziej pewnie w roli samodzielnego redaktora. Był on bardzo ambitny, ale w stosunkach finansowych z ludźmi niedostatecznie skrupulatny. Zaczęły się ostre zatargi pod koniec 1890 roku, związane z finansowaniem i kierunkiem pisma. Ich następstwem były kawiarniane plotki, sądy polubowne, kolejne układy rejentalne, których Malinowski nie przestrzegał, i wreszcie obelżywe wystąpienia w dziennikach. W tych starciach ujawniał on cechy gracza politycznego, w oczach zaś Promyka urastał do rangi „demonicznej postaci”, powodującej liczne nieszczęścia i niepowodzenia. Mimo odwlekania Prószyński zmuszony był sprzedać swój udział w „Zorzy”. Początkowo zamierzał to zrobić drogą licytacji, ale później naciskany różnymi sposobami przez Mieczysława Brzezińskiego, polubownie odstąpił swe prawa do „Zorzy” sekcji wydawniczej Koła Oświaty Ludowej, po zobowiązaniu, że „Zorza” nie będzie prowadziła walki z „Gazetą Świąteczną”. W ten sposób zamiast zabezpieczenia kupno „Zorzy” dostarczyło Promykowi sporo zgryzot i niezbyt lojalnego konkurenta w okresie bardzo dla „Gazety Świątecznej” kłopotliwym6.

* * *

Od początku istnienia wydawnictwa musiał Promyk zabiegać o względy cenzury. Kalendarzyk Konrada Prószyńskiego pod datą 1 stycznia 1881 roku zawierał zapis takich wydatków [34]:
Inspekt.25
Sekr.25
Oskar.15
Jasin.10
Dziem.5
Woźni
Poczta
Ign. Czułowicz
Sort. listy i opaski3
Izydor Konopacki
Przyjmujący przesyłki3

Nietrudno domyślić się, o jakich pracowników chodzi w pierwszej części listy, choć skrupulatny zwykle Promyk ze zrozumiałych względów zastosował skróty i zmiany nazwisk; zapomniał też dopisać, ile dał woźnym w komitecie cenzury.

Po pierwszych trzech latach wydawania „Gazety Świątecznej” Promyk miał stale kłopoty z cenzurą. „Żadne bez wyjątku pismo nie było pod taką staranną opieką cenzury jak «Gazeta Świąteczna» [...]. Jednym ze stałych przedpłatników i najpilniejszych czytelników był kurator Okręgu Naukowego Warszawskiego Apuchtin. Tam stokroć niestety więcej interesowano się tym pismem, czytano i znano je dokładniej aniżeli w zwykłych domach naszej inteligencji w miastach i po wsiach; również bacznie czytano ją w domu generała-gubernatora Hurki, od którego często odbierał za nią wymówki, przy sobotnich raportach, prezes komitetu cenzury. To do reszty podnieciło czujność cenzorów, uważających już od samego początku «Gazetę» jakby za coś groźnego dla rządu i nienawistnego. Próbowano przez szereg lat byt jej podkopać przez umyślne łagodniejsze cenzurowanie wszystkich innych pism, a surowość wyłącznie dla niej. Z tego powodu odmawiano nam także stale pozwolenia na umieszczanie w «Gazecie» obrazków. Niechęć władz i niejednokrotnie niesłuszne skargi gubernatorów na «Gazetę Świąteczną» wzbudziło i to, że zajmowała się ona od początku sprawami gminnymi i wyjaśniała prawo. Więc za to przez lat dziesiątek potem byliśmy niemal zupełnie pozbawieni możliwości pisania o porządkach w gminach” [284].

Po czwartkowych posiedzeniach w Warszawskim Komitecie Cenzury i różnych ingerencjach redakcja „Gazety Świątecznej” musiała dokładać nie lada starań, aby pismo trafiało w niedzielę do rąk czytelników. Apoloniusz Piechnik, zecer, wspominał te trudności: „Kiedy Promyk dostał taki pokreślony arkusz z cenzury, namyślał się, co czynić. Czas wielki drukować, żeby czytelnicy dostali gazetę bez opóźnienia, a tu siadaj i pisz na nowo, i to zaraz, prędko. Jeżeli cenzor wyrzucił jakiś cały utwór, to go się zastępowało innym [...]. Jeżeli Promyk uważał, że uda się coś bardzo potrzebnego przemycić, to kazał drukować i rozesłał gazetę, a dopiero później, w «Gazecie» idącej na Warszawę i do cenzury robiło się na maszynie zmiany, jakich wymagał cenzor. Groziło to zamknięciem gazety, aresztowaniem redaktora i właściciela drukarni. Jak ta praca wyczerpywała, widzieliśmy naocznie. Jednego razu, gdy «Gazeta» była już na maszynie, przyszedł do drukarni Promyk, aby sprawdzić, czy gdzie nie zostało co do poprawienia. Wziął z maszyny arkusz «Gazety» i czytając zdrzemnął się, i byłby upadł na koło maszyny będącej w ruchu, gdyby go nie schwycił maszynista drukarski, który go nie odstępował na krok” [40].

Chociaż Promyk nie zamieszczał wśród wiadomości z historii Polski żadnych informacji „buntowniczych”, budziły one jednak stale zastrzeżenia władz. Cenzura pilnowała, aby czytelnik ze wsi nie dowiadywał się o istnieniu w przeszłości niepodległego, silnego państwa polskiego. Warszawski Komitet Cenzury wydał w roku 1887 specjalne zarządzenie dla cenzorów, w którym nakazywano: „[...] przy cenzurowaniu ludowego wydawnictwa, mającego ponad cztery tysiące prenumeratorów, których większość pochodziła ze wsi, uwaga powinna być skierowana, aby wiadomości i ogłoszenia dotyczyły przede wszystkim społecznego życia wsi, tak w prawnym, jak i ekonomicznym aspekcie i przynosiły poprawę warunków jej życia. Co się tyczy wspomnień z dziejów Polski niezawisłej, to się powinno przestrzegać, żeby redakcja w swym piśmie nie zamieszczała wiadomości o pomnikach archeologicznych, a także o urnach z prochami polskich rycerzy i nie ujawniała wspomnień o niezawisłej Polsce” [36].

Administracji carskiej chodziło o to, żeby tygodnik nie budził troski czytelników o przyszłe losy ziem dawnej Polski. Zdarzało się, że na polecenie cenzury pisma ludowe musiały publikować specjalne artykuły, naświetlające różne wydarzenia krajowe z punktu widzenia interesów władzy carskiej. Zmuszano również Promyka do zamieszczania wiadomości z życia dworu cara i jego rodziny. Mając na względzie złagodzenie ostrości cenzurowania, Promyk począł ulegać tym naciskom. Takie artykuły „urzędowe” odkreślał na czołowej stronie wyraźną krechą, chcąc w ten sposób oddzielić to, co wymuszone, od właściwej treści „Gazety”. Czytający uważnie „Gazetę Świąteczną” chłopi orientowali się w tej grze, dla inteligencji natomiast, a szczególnie krytykujących Promyka dziennikarzy, którzy tylko pobieżnie przeglądali pismo dla ludu, nie była ona, niestety, widoczna. Krytykowali więc ugodowość Promyka, zarzucali brak różnych niezbędnych wiadomości, nie licząc się z innym stosunkiem cenzury do pisma ludowego niż do pozostałych dzienników i periodyków warszawskich [284].

Promyk na różne sposoby starał się obejść zarządzenia cenzury. „Gazeta Świąteczna” co roku drukowała dla czytelników kalendarz ścienny. „Cenzorom zachciało się, aby kalendarz był drukowany i po rosyjsku. Co tu robić?” [35]. We wszystkich kalendarzach drukowano na jednej stronie, tuż obok polskiego, kalendarz rosyjski. Otóż Promyk zrobił tak: kazał złożyć osobno na jednej stronie kalendarze po polsku, a na drugiej -- po rosyjsku, jako wkładkę „Gazety Świątecznej”. Władze były zadowolone, że na równi z polskim dawano kalendarz rosyjski z wielkim nagłówkiem, a czytelnik, gdy dostał kalendarz, oczywiście rosyjską jego stronę smarował klajstrem i przylepiał do ściany. W ten sposób miał na ścianie tylko kalendarz polski, co wtedy było rzadkością.

* * *

Udręki Promyka z cenzurą kosztowały czasem sporo grosza na łapówki, podarki i poczęstunki dla cenzorów, powodowały wiele napięć, nerwowość, niepokój, proszenie i dreptanie, strojenie się we frak na wizyty u prezesa cenzury (czego Prószyński nie znosił). Jeszcze bardziej napięte były jednak stosunki z rodzimą prasą warszawską. Bezpartyjność, której Promyk przy redagowaniu pisma przestrzegał, przysparzała mu wrogów z prawa i z lewa. Przykra była krytyka, ale i obojętność nie usposabiała do pracy. Słynne listy „Baronowej XYZ”, pisane przez zdolnego dziennikarza Antoniego Zaleskiego, ani słowem nie wspominały o „Gazecie Świątecznej” i „Zorzy”, mimo że poświęcały sporo miejsca różnym niezbyt popularnym i mało znanym periodykom. Jeśli niekiedy prasa warszawska wspominała o publikacjach „Gazety Świątecznej”, to nie dla zachęty, lecz z pobłażliwą krytyką. W „Słowie” z grudnia 1888 roku napisano: „Tak czy inaczej rzeczy się mają, prawdą jest chyba, że naszym pismom ludowym brak jest odpowiednich pisarzy dla ludu, że nieodżałowanej pamięci Kazimierza Góralczyka nikt nam dotąd nie zastąpił, a Janek z Bielca nie odzywa się już prawie, może dlatego ani «Zorza», ani «Gazeta Świąteczna» dorównać nie może dawnemu «Kmiotkowi». Tak pisarze «Zorzy», jak i «Gazety Świątecznej» starają się w artykułach od redakcji pisać pożytecznie i zrozumiale, ale nie zawsze się to im udaje; język ich nie ma tej obrazowości tak potrzebnej w opowiadaniach dla ludu, nie znają też oni tej masy przypowieści ludowych i przysłów, którymi Góralczyk tak umiejętnie umiał poprzeć swoje słowa, przez co styl jego był tak jędrny i dosadny. Nie znam pisarza «Zorzy» ani pisarza «Gazety Świątecznej», ale czytając ich zdaje się, że albo wśród ludu nie wzrośli, albo też dawno miasto zamieszkują. A jednak być muszą tacy, którzy studiowali lud nasz i umieliby do niego przemawiać [...]. Jeszcze jedno zapytanie: po co p. Prószyński -- wydawca «Gazety Świątecznej», ogłasza o wydawnictwach i dziełach do nabycia u p. Prószyńskiego-księgarza, jednych i drugich dla ludu nieprzystępnych, a których tytuły same mogą bałamucić tych z ludu, którzy te ogłoszenia przypadkowo przeczytają”. Na wycinku tego artykułu Promyk dopisał: „Lokajska blaga bez znajomości rzeczy, o której się pisze” [320]. Jakby na przekór krytykom w tym czasie zarówno „Gazeta Świąteczna”, jak i „Zorza” zaczynały się cieszyć ogromnym powodzeniem. Ich działalność spotkała się jeszcze z trafnymi i życzliwymi ocenami.

W październiku 1882 roku w tygodniku pozytywistów „Nowiny” zamieszczono artykuł Nasze pisma ludowe, którego autor próbował określić, co znaczyła „Gazeta Świąteczna” dla wsi: „«Gazeta Świąteczna» stała się istotnym odbiciem życia ludowego. Duchem i formą wcieliła się ona w świat, któremu służy, a rozmiłowawszy się w nim serdecznie, ogrzewa go ciepłem własnych uczuć i myśli. Jest ona przede wszystkim odbiciem rzeczywistych interesów sfery ludowej; jest na tym polu przewodnikiem, doradcą i opiekunem. Nie przyjęła względem swych czytelników charakteru mentora, suchego pedagoga, moralizującego i naprawiającego, lecz stała się ich przyjacielem i serdecznym doradcą, bo wnika ona we wszystkie potrzeby wieśniaka, bo zna je do gruntu, wie, czego mu potrzeba, jak rozumie jednocześnie, czego wieśniak jako obywatel kraju pożądać powinien [...]. «Gazeta Świąteczna» to niby kość z kości, krew z krwi wieśniaka. Toteż przemawia ona do niego mową jego własną, odgadując jego logikę i rozumowanie, a choć język, którego używa, odznacza się czystością i poprawnością, zrozumiały jest dla każdego, żywotny jest ten organ ludowy” [320].

Pokolenie polskiej wsi współczesne rozpoczynającemu swą oświatową działalność Promykowi odziedziczyło tradycyjną organizację zbiorowości chłopskich o charakterze grupy pierwotnej. W ciągu pięćdziesięciolecia od upadku powstania styczniowego do wybuchu pierwszej wojny światowej organizacja ta zaczęła się gwałtownie zmieniać. Po uwłaszczeniu wsi jej samowystarczalność uległa ograniczeniu. Stopniowo zanikała dawna izolacja, wzrastał udział chłopów w procesach społecznych i narodowych, a nawet światowych. Zjawisko to scharakteryzował Florian Znaniecki [309]7. Według niego dezorganizację społeczną można w skrócie określić jako zmniejszenie wpływu istniejących norm społecznych na poszczególnych członków grupy społecznej. W zbiorowości chłopskiej pojawiają się nowe postaci, których dawna organizacja nie może kontrolować w dostatecznym stopniu. Dezorganizację, czyli rozpad dawnych form i norm życia społecznego, może zahamować jedynie stworzenie nowych instytucji społecznych. Pismo chłopskie, którym niewątpliwie była „Gazeta Świąteczna”, stanowiło istotną więź łączącą wszystkie wspólnoty chłopskie w całym kraju i wytwarzało swego rodzaju chłopską opinię publiczną, modyfikującą dawne oceny wspólnoty wobec postaw swych członków.

* * *

Podstawowym problemem poruszanym początkowo niemal w każdym numerze „Gazety Świątecznej” był rozwój oświaty na wsi. Różne decyzje dotyczące szkół wiejskich, na przykład otwierania nowych placówek, wynagradzania nauczycieli, miały być podejmowane na zebraniach gminnych i wioskowych. W uboższych gminach połowę wydatków na szkołę przez pierwsze dziesięć lat pokrywano z kasy rządowej. W pierwszych latach po wprowadzeniu ustaw szkolnych zaznaczył się niewielki postęp w rozwoju szkolnictwa początkowego na wsi. W roku 1873 jedna szkoła przypadała na 2523 mieszkańców wsi. Później szkolnictwo nie nadążało za wzrostem liczby dzieci na wsi i w roku 1899 jedna szkoła przypadała na 2835 mieszkańców, czyli uczyło się w niej o 15% dzieci więcej. Brak szkół był główną przyczyną masowej „nieczytelności” chłopów. Od roku 1885, po wprowadzeniu przez kuratora warszawskiego okręgu szkolnego Aleksandra Apuchtina rosyjskiego języka wykładowego do szkolnictwa elementarnego, oświata rządowa odgrywała coraz mniejszą rolę w rozpowszechnianiu sztuki czytania. W pierwszych latach istnienia „Gazety Świątecznej” Promyk opowiadał się za rozwojem szkolnictwa rządowego na wsi, wyrażając pogląd, że godna jest poparcia każda działalność zmierzająca do zmniejszenia „nieczytelności” narodu. Przy różnych okazjach doradzał włościanom, jak mają się domagać zakładania nowych szkół. Zamieszczano listy czytelników opisujących, w jaki sposób chłopi dbali o sprawy szkoły. Gazeta wysuwała własne propozycje dotyczące uczęszczania do szkoły dzieci z miejscowości od niej odległych. Promyk postulował żądania, aby nauczyciele prowadzili zajęcia w kilku wsiach gminy. Pojawiały się także korespondencje nauczycieli (w „Gazecie Świątecznej” rozpoczął pracę korespondenta nauczyciel z Dobrzynia Maksymilian Miłguj-Malinowski). Nauczyciele mogli jednak poruszać sprawy dotyczące szkoły i działalności administracji państwowej tylko w ograniczonym zakresie.

Promyk opowiadał się za związaniem szkół podstawowych z życiowymi potrzebami wsi proponując, aby szkoły wiejskie dawały swym wychowankom umiejętności praktyczne, uczyły np. koszykarstwa. „Gdyby niektórzy nauczyciele, nauczywszy się naprawdę koszykarstwa, zachęcali do tego rzemiosła młodzież wiejską, a gospodarzy po wsiach namówili do sadzenia odpowiednich gatunków wikliny, byłoby to wielkim dla tych wsi dobrodziejstwem” [232].

W ostatnich latach ubiegłego stulecia w „Gazecie Świątecznej” pojawiały się tylko nieliczne wzmianki o szkolnictwie rządowym. Coraz częstsze natomiast były informacje o samouctwie. W okresie strajku szkolnego Promyk w artykule O szkole i przymusie szkolnym wypowiadał się przeciwko przymusowi szkolnemu [199]8. Był zwolennikiem demokratycznych wzorców wychowania. Już w roku 1887 wyraźnie odcinał się od „patronackich” tendencji w oświacie ludowej -- pozostałości z czasów społeczeństwa stanowego. Działalność oświatową wśród ludu „[...] uważano za jakąś dobroczynność -- pisał w «Gazecie Świątecznej» -- za uczynek miłosierny, jakby za jałmużnę dla maluczkich. A któż to są ci maluczcy, jak nie ogół, bez którego i wielcy nic by nie znaczyli. Ogół ten nie potrzebuje jałmużny od uczonych pisarzy, tylko tego, żeby nie żałowali swej pracy, żeby pisali sumiennie, jasno, przystępnie dla niego i dzielili się z nim swoją nauką, mądrością i wiedzą” [174].

W „Gazecie Świątecznej” publikowano tylko utwory pisarzy ludowych, na przykład Antoszki (pseud.), Jana Kantego Gregorowicza, Józefa Grajnerta i innych.

Mieczysław Brzeziński twierdził, że grupa pisarzy ludowych jest bardzo nieliczna, i żądał szerszego rozpowszechniania na wsi twórczości takich pisarzy, jak Henryk Sienkiewicz, Eliza Orzeszkowa, Bolesław Prus, Maria Konopnicka, Tomasz Jeż, Adolf Dygasiński. Autorzy ci na pewno byli w stanie pisać w sposób przystępny i ciekawy dla ludu. „Gazeta Świąteczna” nie publikowała żadnej powieści ani nowelki słynnych piszących ówcześnie literatów. Przekonanie Prószyńskiego, że chłop nie jest przygotowany do czytania utworów czołowych przedstawicieli polskiej literatury, nie było słuszne. Oto jak pisali do „Zarania” chłopi: „Przez całe noce przy świetle małej lampki oliwnej my, chłopi -- około 20 nas -- czytaliśmy razem: Ogniem i mieczem, Potop, Pana Wołodyjowskiego, Quo vadis i wiele, wiele innych dzieł” [309, t. 4]. Właśnie doskonałe utwory ówczesnej wielkiej literatury mogły być wybitną zachętą do rozwijania czytelnictwa. W bardziej światłych wsiach można już było znaleźć książki Sienkiewicza i Kraszewskiego, przywożone nieraz jako pamiątka z częstochowskiej pielgrzymki.

Promyk dowodził, że młodzieży wiejskiej potrzebne jest nie tylko przygotowanie ogólnokształcące, ale i podstawowe wykształcenie z zakresu rolnictwa. W latach 1864--1905 nie było w Królestwie ani jednej niższej szkoły rolniczej. Prowadzono jedynie kursy rolnicze i pszczelarskie przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie oraz przy Towarzystwie Ogrodniczym Warszawskim. Już w roku 1882 projektował Prószyński założenie niższych szkół rolniczych w każdym powiecie. Nie widząc na razie takiej możliwości, stale prowadził w „Gazecie Świątecznej” naukę rolnictwa dostępną dla wszystkich, ale na wysokim poziomie. Zjednał w tym celu jako współpracowników wybitnych specjalistów. „Gazeta Świąteczna” odegrała pionierską, wybitną rolę w upowszechnianiu wiedzy rolniczej wśród chłopów i wraz z „Zorzą” była jedynym źródłem wiedzy na ten temat, dostosowanej do potrzeb gospodarki chłopskiej.

Pod wpływem zachęt Promyka rozwijał się w Królestwie Polskim ruch oświatowy. Przede wszystkim tam, gdzie to było możliwe, uczono dzieci w domu, dokształcano się wzajemnie, zaczęto też organizować tajne szkoły. Mimo kar (w przypadku wykrycia tajnej szkółki) mnożyły się one coraz bardziej, ogarniając pod koniec XIX wieku coraz szersze kręgi ludności. Poziom tych szkółek był na ogół niski. Nie wszyscy korzystali z prostych i skutecznych rad Promyka zamieszczanych stale w „Gazecie Świątecznej”. Owe tajne szkółki9 i nauczanie w rodzinie odgrywały dużą rolę w walce z „nieczytelnością” ludności wiejskiej.

W roku 1901 komisja zwołana przez generała-gubernatora warszawskiego w celu omówienia spraw chłopskich stwierdziła, że jedna trzecia umiejących czytać i pisać nauczyła się tej sztuki poza szkołą rządową, ale była to i tak zbyt pochlebna ocena szkół rządowych. Na przykład w stronach kieleckich, w okolicach Nidy, uboga dziewczyna wiejska, służąca dworska Małgorzata Raciborska, nauczywszy się czytania sama, zaczęła gromadzić wieczorami młodzież i z największą cierpliwością uczyła ją czytać. Gdy zabrakło czeladzi dworskiej, uczyła dzieci wiejskie, a obok małych uczyła chętnie i dorosłych, a nawet starych ludzi, którzy pragnęli choć pod koniec życia modlić się „na książce”. Nazwisko każdego, kto nauczył się czytać, zapisywała sobie dla pamięci. Po jej śmierci okazało się, że dzięki niej nauczyło się czytać 496 osób.

* * *

Namawiając do podejmowania nauki, „Gazeta Świąteczna” nie poprzestawała na zachętach. Organizowała również czytelnictwo, opisując, jak powstawały biblioteki gminne i parafialne [138]. Ogromną zasługą pisma dla rozwoju języka polskiego było uczenie chłopów pisania. Promyk nie tylko zachęcał ich do pisania listów, ale często, czy to w artykułach zamieszczanych nawet na pierwszej stronie, czy w odpowiedziach czytelnikom, dawał krótko ujęte wskazówki, jak należy pisać. Radził na przykład: „Pisz jasno, po prostu, żeby każdy mógł dobrze zrozumieć. Pisząc nie spiesz się, ale rozważaj dobrze każdą rzecz. Staraj się pisać nie rozwlekle, jeno jasno i zwięźle, jędrnie. To znaczy dobieraj takich słów, wypowiadaj takie myśli, które są naprawdę potrzebne do jasnego zrozumienia rzeczy” [118].

Sam także, odpowiadając czytelnikom, starał się pisać zwięźle i obrazowo, a jednocześnie tak, by nie urazić autora listu: „Nadesłane pisanie nie nadaje się do druku, zwłaszcza w «Gazecie Świątecznej». Jakkolwiek przezierają przez nie jakieś dobre chęci, a ostatnia myśl porównująca życie pracowite, dla dobra ogółu poświęcone, do płomienia, który chociaż zgaśnie, pozostawi jednak po sobie żar, iskry w popiele i ciepło -- jest piękna, ale całe pisanie jest jako orzech, po rozgryzieniu którego nie znajdujemy ziarna. Takich orzechów ani sami spożywać, ani czytelników gazety nimi częstować nie możemy”.

Księdzu Piotrowi T. na pytanie, czym się Pisarz kieruje przy wyborze rozprawek do „Gazety Świątecznej”, odpowiedział, że następującymi wymaganiami:

„1) żeby rozprawka była pożyteczna;

2) żeby zajmowała, ożywiała czytelników i zachęcała do dalszego czytania, bo rzecz choćby najpożyteczniejsza przestaje być w druku pożyteczną, jeśli nudzi, ochotę do czytania przytępia;

3) żeby wykład był nie za ciężki, ale gruntowny, prawdziwy, ścisły, jędrny i jasny”.

Na podstawie listów kierowanych do „Gazety Świątecznej” można ocenić, jak pięknie pisali ludzie, którzy przeważnie sami tej sztuki się uczyli. Na przykład Jan Kowalski z największego bodaj i najstarszego ośrodka czytelników „Gazety Świątecznej”, z parafii Więcławice w Miechowskiem, tak pisał: „Gdy raz proboszcz nasz, ks. Piotr Gosławski, spotkał mnie przy pasieniu bydła i spytał, czy palę papierosy, po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi dał mi dobrą naukę i powiedział: poproś lepiej ojca, żeby ci «Gazetę Świąteczną» kupił, a będziesz miał z niej daleko większy pożytek jak z papierosów. Oprócz tego sam z ambony zachęcał parafian, aby sobie sprowadzili «Gazetę Świąteczną» i na jego głos zapisało się 45 parafian, których imiona są wydrukowane w kalendarzu «Gościa» z 1883 roku10. Z niej zaczerpnąłem dużo nauki, której nie odebrałem w szkole, ona mi osłodziła dużo przykrych i smutnych chwil, ona mnie nauczyła być trzeźwym. Prócz tego nauczyłem się z «Gazety Świątecznej» książki oprawiać, pszczelnictwa i szczepienia drzew, co mi sprawiło nieopisaną radość” [49].

Gospodarz z Leszczyna pod Urzędowem, Piotr Żak, też był samoukiem: „[...] tylko przez nią doszedłem do tego, że nie tylko czytam, lecz i napisać potrafię, a owszem, nauczyłem się wzorowo gospodarzyć, za co też dostałem nagrodę pierwszorzędną na konkursie w 1897 roku w Warszawie. Lecz mnie to mniej cieszy, największą moją nagrodą jest to, że mnie ludzie szanują i uważają, chętnie moich rad słuchają, w taki to sposób mogę w nich zaszczepić dobre i pożyteczne zasady [...]. Mamy dzisiaj zaszczyt, że wasza praca, panie Pisarzu, nie poszła na marne, że wydaje plony, że rola jałowa użyźniła się, że siewy ziarna tej zdrowej oświaty wzeszły, za wyjątkiem tego, które padło na twarde opoki lub inne, co ptacy drapieżni zebrali i pożarli je. Ci ptacy to są ludzie złej woli” [49].

Ignacy Kobus, 40-letni rolnik spod Kozienic, późniejszy „zaraniarz”, był wdzięczny „Gazecie” za to, że wiele go nauczyła. „Do czasu zapoznania się z «Gazetą Świąteczną» prócz religijnych żadnych innych książek nie czytałem. Wierzyłem, tak jak i moi sąsiedzi, w gusła, czary i zabobony. Dopiero zapoznawszy się z kochaną gazetą zacząłem podług jej ogłoszeń sprowadzać różne książki; aż sam siebie się później wstydziłem tych niedorzeczności, w jakie wierzyłem. Nie dosyć na tym, zacząłem ziemię uprawiać podług rad drukowanych w gazecie. Zrobiłem sobie lekkie ruchadło podług rysunku i opisu gazety i wiele innych pożytecznych rzeczy, i gospodarstwo moje daje mi dziś dochody cztery razy tyle, co dawniej” [49].

Edward Macander z Bogusławy w szkółce przyfabrycznej nauczył się czytać i -- jak przyznaje -- „ledwie bąkał”, ale wziął do ręki „Gazetę Świąteczną” i „[...] podobało mi się jej proste i zrozumiałe pismo, z którego nauczyłem się dobrze czytać [...], innych pism politycznych nie sprowadzam, że jest w nich dużo słów polskich niby to, ale ja ich nie rozumiem” [49].

Kazimierz Konarski w swej książce [40] stwierdza, że listy przychodzące do redakcji „Świątecznej” były numerowane; sam widział list opatrzony numerem stutysięcznym. Wśród cytowanych przez niego wypowiedzi czytelników (bez nazwisk autorów) znalazła się i taka: „[...] Gdyby wstał z grobu nasz kochany Poeta Mickiewicz i rozerział się po kraju naszym i zajrzał pod słumiane strzechy, oj pewno z radości zapłakał, gdyby zobaczył w każdym domu ksianskę i pismo pożytecne, pewno by uścisnył brateskom renkom dłuń Pana Prószyńskiego i powiedziałby nasze stare polskie Bóg zapłać”.

Konrad Prószyński przekonywał chłopów o konieczności nauczania dziewcząt, wbrew panującemu wówczas na wsi przekonaniu, że niepotrzebne jest kobietom nawet podstawowe wykształcenie. Według Promyka jedynie oświecona kobieta mogła właściwie, w rozsądny sposób wychowywać dzieci. „Nieczytelność” wśród kobiet przyczyniała się do szerzenia zabobonów i rozpowszechniania pojęć o wychowywaniu dzieci wręcz dla nich szkodliwych. Pisarz „Gazety Świątecznej” zamieszczał bardzo przystępne pouczenia dla kobiet wiejskich, jak należy wychowywać dzieci i korzystać z pomocy doświadczonych lekarzy i pedagogów [202]. „Dla dozoru nad dziećmi każda wieś powinna by mieć swoją ochronkę. Każda matka wychodząca z domu mogłaby do tej ochronki przyprowadzać swe dzieci pod opiekę jakiejś uczciwej i roztropnej kobiety” [75]. Ochronkom oraz wychowaniu przedszkolnemu dzieci wiejskich „Gazeta Świąteczna” poświęcała po kilka artykułów w roku, bardzo często na pierwszej stronie. Promyk zwracał również uwagę na niebezpieczeństwa grożące dzieciom pozostawianym bez opieki w czasie prac polowych.

W „Gazecie Świątecznej” poruszano często temat zapobiegania chorobom i leczenia chorych. Ukazywały się artykuły pouczające o podstawowych zasadach higieny. Wielokrotnie Prószyński podkreślał, że głównym warunkiem zachowania zdrowia jest dbałość o czystość ciała i odzieży, sprawność fizyczną, właściwe mieszkanie i odpowiednie odżywianie się. [166]. W roku 1896 ogłosił konkurs dotyczący sposobu odżywiania, publikując najciekawsze odpowiedzi czytelników. Ten pionierski materiał Promyk ogłosił w książce [122], którą Bolesław Prus uznał za najlepszą wśród jego popularnych książeczek.

Wiele miejsca poświęcała „Gazeta Świąteczna” ochronie środowiska. Już w pierwszym numerze z roku 1881 ukazał się artykuł Edmunda Jankowskiego Szanujmy drzewa. Po kilkunastu latach Pisarz „Gazety Świątecznej” wrócił do tego problemu w artykułach pt. Znaczenie lasów, szczególniej dla zdrowia ludzkiego oraz Przyozdobienie kraju [227]. W ogłoszeniach zamieszczanych w „Gazecie” stale zachęcał do kupowania książki Antoszki Trzeba zadbać o zdrowie, aby się ustrzec choroby. Kilka artykułów poświęciła „Gazeta Świąteczna” wystawie higienicznej (Promyk nazywał ją „wystawą zdrowia”), która odbyła się w Warszawie w roku 1887, a później została powtórzona w roku 1896. Znane też było zamiłowanie Promyka do ćwiczeń i sportu wyniesione z lat młodzieńczych, stąd liczne wzmianki o wychowaniu fizycznym.

Wiele miejsca przeznaczano w „Gazecie Świątecznej” na artykuły dotyczące poprawy obyczajów. Największym problemem było pijaństwo i związane z nim próżniactwo. Od początku wydawania pisma, już w roku 1881, zachęcano do zakładania gospód. Zanim jeszcze wyszła „Gazeta Świąteczna”, już w swym kieszonkowym kalendarzyku na rok 1880 Promyk zanotował: „Gospody już są w Nowej Mieni, Odrzywole, gdzie lokal za szczupły, i w Mogielnicy. Herbata 5 gr, kawa 6 gr. Sprzedaje się też książki i świętości” [34]. W każdej większej wsi i miasteczku powinna być „[...] porządna gospoda z obszerną izbą, gdzie by każdy mógł pogawędzić uczciwie, posilić się niekiedy lepszym jadłem, rozgrzać się w zimie, poczęstować drugiego, ale nie wódką czy piwem, tylko herbatą lub kawą. Niech takie gospody powstaną na miejsce karczem lub szynków, to lud się oświeci, niedługo zniknie pijaństwo i próżniactwo, a zapanuje wszędzie i we wszystkim ład i uczciwość” [113]. Oprócz wymienionych gospody powstały też w Nowym Mieście nad Pilicą oraz w Sochaczewie (dzięki staraniom księdza Krzywickiego). Promyk skrzętnie to odnotował, opisał wyposażenie. Gospodom wiejskim poświęcał wiele uwagi przez długie lata.

„Gazeta Świąteczna” starała się kształtować właściwe postawy obyczajowe. Pozytywnych przykładów dostarczały listy od czytelników, które zamieszczano nieraz po kilka w miesiącu, średnio w co czwartym numerze. Zwalczano różne fałszywe przekonania, zabobony, czary, znachorstwo, plotki [131]. Częstą do tego okazją były odpowiedzi na listy czytelników: „P. Janowi Ch. w O.: Śmiać się tylko z tych ludzi, którzy plotą, że od Sema pochodzi szlachta, od Jafeta Żydzi, a od Chama wieśniacy. Bardziej się jeszcze trzeba litować nad ich nieuctwem. Znać, że ani odrobina oświaty do ich głów nie weszła, że z książek ani gazet korzystać nie potrafią. Toć od wieków historia uczy, że od Sema, najstarszego syna Noego, pochodzą Żydzi i Arabowie, których dlatego nazywają Semitami, od Chama pochodzą Egipcjanie i Abisyńczycy, i inne ludy osiadłe w Afryce, od najmłodszego Jafeta -- narody, które zaludniły całą Europę i inne kraje w Azji. Polacy więc, zarówno włościanie, jak i szlachta, i wielcy panowie, pochodzą od potomków Jafeta, a potomków Chama nie ma w naszym kraju ani na lekarstwo” [132].

Promyk starał się też zaznajamiać czytelników z różnymi ciekawymi zjawiskami w przyrodzie. Na przykład: „Oprócz siły magnetycznej, czyli magnetyzmu, jest elektryka, jest ciążenie, czyli ciężkość, jest światło, jest ciepło, jest wreszcie siła żywotna, która sprawia, że rośliny, zwierzęta i ludzie rodzą się, żyją, rosną. O wszystkich tych siłach wiemy, że one są, możemy je rozróżnić jedne od drugich, kierujemy nimi, zaprzęgamy do pracy dla swego pożytku; ale co to są te siły, pozostaje dla nas tajemnicą. Może są jeszcze i inne jakieś siły w świecie, których ludzie dotąd nie dostrzegli, nie odkryli”.

* * *

Najwięcej miejsca w „Gazecie Świątecznej” poświęcano sprawie chłopskiej i łączącemu się z nią rozwojowi kultury rolnej. Po uwłaszczeniu zaszły wielkie zmiany w gospodarce wiejskiej, zmienił się również stan posiadania i poziom życia ludności. Duży przyrost naturalny spowodował rozdrobnienie gospodarstw i przeludnienie wsi, co skłaniało bardziej przedsiębiorcze jednostki do przenoszenia się do miast lub emigracji. Należy dodać, że zarobki najmujących się do pracy na roli były wyjątkowo niskie. Wynagrodzenie służby folwarcznej ledwie starczało na utrzymanie się na bardzo prymitywnym poziomie. „Gazeta” oceniała proces urbanizacji ujemnie, ze względu na demoralizację i zanikanie najlepszych cech dawnej kultury chłopskiej. Z kultury miejskiej chłop przyswajał sobie przede wszystkim jej złe i powierzchowne cechy.

Wśród posiadłości chłopskich w okresie pouwłaszczeniowym wyodrębniły się trzy grupy gospodarstw: wielkie, w których obok właściciela pracowali najemnicy (ich liczba w okresie pilnych robót zwiększała się nawet do kilkunastu osób); średnie, gdzie pracował sam gospodarz z rodziną; karłowate, które nie były w stanie wyżywić nawet pojedynczej rodziny. Zmiany w tym układzie polegały na dalszym rozdrabnianiu gospodarstw średnich na skutek rodzinnych podziałów. Posiadacze wielkich gospodarstw najbardziej powiększali ich obszar. Nieliczna część średnich gospodarstw przekształciła się wtedy w gospodarstwa duże, po zakupie ziemi z parcelacji za pieniądze zarobione na folwarku lub w mieście.

Od roku 1889 do 1913 podwoiła się liczba ludności wiejskiej w Królestwie. Zaczęto emigrować do Niemiec, później do Stanów Zjednoczonych, a od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia -- do Brazylii. „Gazeta Świąteczna” starała się skłaniać do pozostania w kraju ludzi zamierzających emigrować. Ze względu na cenzurę trudno było w sposób bezpośredni odwoływać się do uczuć patriotycznych. Zamieszczano więc listy emigrantów ze Stanów Zjednoczonych, w których opisywali swe ciężkie warunki życia. Z treści listów jasno wynikało, że nadzieje wychodźców na poprawę bytu się nie spełniły. W ten sam sposób ukazywano też wprost żałosne położenie emigrantów polskich w Brazylii [81]. Prószyński stale podkreślał, że owczy pęd do emigracji jest wynikiem agitacji nieuczciwych urzędników, którzy obiecywali chętnym do osiedlenia się w Brazylii taki poziom życia, jakiego nie mogli nigdy potem osiągnąć. „Niech każdy wie i pamięta, że główną przyczyną wychodźstwa i tłumnych wędrówek ludu naszego w dalekie kraje jest nie co innego, jeno werbunek urządzany przez nieuczciwych spekulantów, którzy bądź to z handlu robotnikami, bądź też z naganiania ludzi do dalekich przenosin zysk ciągną, z tego żyją i napychają swe kieszenie” [81].

Wobec tych zjawisk należało ukazać drogi prowadzące do poprawy warunków życia, zwłaszcza tym małorolnym, których ziemia nie mogła wyżywić [120]. Pisarz „Gazety Świątecznej” w artykułach redakcyjnych i przez zamieszczanie korespondencji stale udzielał na ten temat wskazówek. Uważał, że przede wszystkim należy od podstaw lepiej zorganizować własne gospodarstwo. Te rady dotyczyły wszystkich gospodarstw, niezależnie od ich wielkości [249]. Promyk starał się pomagać całej ludności wiejskiej: chłopom małorolnym, średniakom i bogatym. Właśnie poprawa warunków życia służby dworskiej i parobków wiejskich mogła ograniczyć emigrację zarobkową [237]. Gospodarstwem folwarcznym się nie zajmował, chyba że w związku z wynagrodzeniem służby folwarcznej.

W owym czasie gospodarowanie na własnej ziemi było zawodem bardzo atrakcyjnym. Każdy ojciec liczył się z tym, że jego synowie będą rolnikami, i zawczasu przygotowywał dla nich upragnione morgi; nie zawsze można je było dokupić, najczęściej dochodziło więc do podziału majątku. Powstawały w ten sposób szachownice pól, co utrudniało prawidłową gospodarkę. Za pośrednictwem gazety Promyk starał się przekonać chłopów, że rozdrobnienie gospodarstw bardzo hamuje ich rozwój i przyczynia się do spadku plonów. Wzywał czytelników pisma, aby stawali się inicjatorami scalania gruntów we własnych wsiach [196], radził, jak tego dokonać. Głos w tej sprawie przeważnie zabierali czytelnicy ze wsi. Dzięki ustawicznemu i konsekwentnemu wykazywaniu szkodliwości „szachownicy” wzrastała coraz bardziej liczba wsi przeprowadzających scalenie [111]. Nie wszędzie docierała jednak „Gazeta Świąteczna”. Wielu chłopów było niechętnych nowym metodom gospodarowania, szczególnie wśród amatorów szarpania cudzej własności, pieniaczy procesujących się o miedzę oborywaną przez sąsiada. Nawet pojedyncze protesty zamykały drogę do scalenia, gdyż obowiązujące prawo wymagało jednomyślnej zgody wszystkich właścicieli gospodarstw we wsi.

Bezpośrednio po uwłaszczeniu powstawały liczne spory między wsią a dworem na tle ograniczeń chłopskich praw serwitutowych lub ich nadużywania. Uboższy chłop widział w służebnościach dworskich w lesie i na pastwiskach niezbędną podporę swego gospodarstwa. Stąd też proces likwidowania serwitutów był bardzo zawiły i powolny, a jego ekonomiczne rezultaty -- trudne do przewidzenia. Zwlekanie chłopów ze zgodą na zniesienie serwitutów sprawiło, że zawierali później umowy na lepszych warunkach. „Gazeta Świąteczna” starała się łagodzić zatargi o serwituty między wsią a dworem. Ciągle przekonywała czytelników, że tylko drogą kompromisu mogą coś osiągnąć. Na czołowym miejscu zamieszczano listy chłopów -- zwolenników polubownego załatwienia sporu. Na przykład włościanie wsi Sulmowa pisali w liście: „[...] serdeczne dzięki składają Panu Bogu, że im dał taki rozum, bo od razu stali się zamożnymi włościanami, gdy zamienili swoje serwituty”. Za owe służebności mieli teraz po kilka mórg dobrej ziemi. Z pogardą zaś wymieniali tych sąsiadów, „co ich w błąd wprowadzali i odstręczali od porozumienia z dworem”11. W zalecanym sposobie likwidacji serwitutów ujawnił się solidaryzm społeczny Promyka. Później, w roku 1905, miał sposobność jeszcze wyraziściej przedstawić swe poglądy, nawołując do narodowej zgody.

W odróżnieniu od publicystów związanych z obozem szlacheckim, sprzeciwiających się parcelacji ziemi, Promyk wielokrotnie stwierdzał, że parcelacja jest zjawiskiem pozytywnym w życiu ekonomicznym kraju; przynosi mu korzyści, ponieważ wpływa na rozwój gospodarki chłopskiej. Jest ona bardziej niż folwarczna odporna na zmiany warunków gospodarczych i nie sprzyjające okoliczności. Skoro kupi ziemię włościanin, nie przejdzie ona w obce ręce, na przykład niemieckie. Trzeba chłopów zachęcać do zakupu ziemi i dostarczać jak najwięcej wiadomości na ten temat. W prawie każdym numerze gazety w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia oraz na początku wieku XX pojawiały się ogłoszenia i informacje pod ogólnym tytułem Ziemia do kupienia. To pośrednictwo -- z przerwą na czas wojny -- praktykowano do końca istnienia „Gazety Świątecznej”. Do zakupu ziemi potrzebne były pieniądze i w związku z tym chłopi zaciągali często wysoko oprocentowane pożyczki u lichwiarzy. Promyk ostro je zwalczał i ostrzegał przed nimi chłopów. W roku 1894 tak pisano: „Właściciel, który swoją ziemię obarcza nadmiernym ciężarem, musi z niej koniecznie ustąpić temu, kto nie będzie od niej wymagał rzeczy niemożliwych” [66].

Chronić przed lichwiarstwem miały kasy oszczędnościowo- -pożyczkowe. Pierwsze takie kasy pojawiły się w Królestwie już w roku 1869. Szybszy ich rozwój nastąpił po roku 1884, kiedy zaczęły działać na nowych zasadach. Dostarczały one jednak kredytów krótkoterminowych i mogły jedynie wspomagać już istniejące gospodarstwa. Aby zaspokoić w pełni potrzeby kredytowe wsi, Promyk zalecał chłopom -- zanim powstał Bank Włościański -- zaciąganie pożyczek na zakup ziemi w Warszawskim Towarzystwie Kredytowym Ziemskim. Napisał wiele artykułów, a także książeczkę dla objaśnienia, jak należy się starać o pożyczkę, jak rozumieć obowiązujące przepisy prawne [191].

W roku 1890 w Królestwie Polskim otwarto trzy oddziały Banku Włościańskiego, które udzielały pożyczek na 60% ceny kupowanej ziemi, a w niektórych wypadkach -- nawet do 90%, przy czym spłaty kredytu rozkładano na 24,5 lub 34,5 roku. Działalność Banku Włościańskiego Promyk dobrze oceniał, gdyż -- jego zdaniem -- instytucja ta mogła poprawić sytuację gospodarstw chłopskich i podnieść ich znaczenie [257]. Sąd ten był trafny: liczne gospodarstwa powiększyły swój obszar, powstawały też nowe, nawet całe osiedla.

W latach 1864--1904 z rozparcelowanych ziem powstało 95 772 nowych gospodarstw chłopskich, a 83 304 parcele przyłączono do już istniejących [25]. W tych licznych okazjach kupna i kredytowania Prószyński widział możliwość powstrzymania chłopskiej fali emigracyjnej, zachęcał też gorąco swych czytelników do nabywania ziemi. „Niechże chociaż teraz nasza ludność wiejska przestanie drzemać, a nie zaniedbuje sposobności rozszerzenia swej ziemi, gdzie tylko grunta dworskie mają być sprzedawane. Zupełny brak pieniędzy nie stoi temu na przeszkodzie, bo Bank Włościański udziela przecież na kupno ziemi pożyczek długoletnich i nietrudnych do spłacenia co rok częściami” [77, 231].

Dzięki zwiększeniu obszaru ziemi uprawnej należącej do gospodarstw chłopskich produkcja rolna stale wzrastała. Oznaczało to nie tylko możliwość godziwego życia i pracy we własnym kraju, ale wpływało na poczucie przynależności narodowej chłopów. Promyk stale nawoływał chłopów, aby nie liczyli na pomoc dworu, gdyż własną pracą mogą dojść do dobrobytu. „Trzeba tylko wyjść z ociężałości, a nabrać więcej rozgarnienia, obrotności i stać się przedsiębiorczym” [119]. Obok tej zasadniczej wskazówki, jaką postawę życiową należy przyjąć, udzielał różnych praktycznych, technicznych rad. Doradzał bardziej rzutkim i przedsiębiorczym chłopom, dysponującym gotówką, zakładanie we wsiach sklepów [78]. Dowodził na konkretnych przykładach, jak dobrze powodzi się chłopom prowadzącym sklepy. Zauważył, że pisanie przez kilka lat na ten temat dało pożądany skutek. W roku 1889 tak napisał: „Od lat już dziesięciu wiele razy gazeta nasza zachęca ludzi naszych do szukania zarobku w kupiectwie i rzemiośle, do zakładania sklepików. Niejeden też zachęty tej usłuchał i dziś jest sobie kupcem w swej wiosce lub miasteczku” [78]. W „Gazecie” drukowano wyjaśnienia przepisów dotyczących zakładania i funkcjonowania sklepów wiejskich.

Rodziny wielodzietne „Gazeta Świąteczna” zachęcała do zajęć pozarolniczych, przede wszystkim do rzemiosła. Już w roku 1886 Cecylia Gładkowska pisała: „Jeśli na przykład ojciec ma dwóch czy trzech synów, to jednego powinien uczyć gospodarki, a innych oddać do terminu, żeby wyrobili się na rzemieślników. Dadzą sobie oni wtedy radę na świecie. Jeśli zaś na małym kawałku ziemi trzech ich pracuje, to nie mają co robić” [63].

W tym czasie w Królestwie Polskim dość szybko rozwijał się przemysł, znaczna część ludności zbędnej na wsi znajdowała zatrudnienie w fabrykach. Chłopi obarczeni rodziną nie bardzo mogli się ruszyć, nie było też możliwości łatwego dojeżdżania do pracy w fabryce. Tym wszystkim Promyk doradzał łączenie pracy na roli z jakimś rzemiosłem, które można było uprawiać we własnej wsi lub w sąsiedztwie, gdyż we wsiach brakowało kowali, szewców, bednarzy, kuśnierzy oraz rzemieślników budowlanych różnych specjalności. Na wiarygodnych przykładach, opisywanych przez czytelników z różnych stron kraju, wyjaśniano, jak człowiek obrotny i pracowity może uzyskać dodatkowe dochody z pracy poza swoim gospodarstwem rolnym [129]. Wskazywano też na możliwość pracy w zimie przy robotach chałupniczych. Stosownie do miejscowych warunków i posiadanych surowców można było rozwijać garncarstwo, tkactwo, farbiarstwo, koszykarstwo oraz produkcję wyrobów z drewna. Skwapliwie też opisywał Promyk wszelkie wystawy wyrobów domowego przemysłu ludowego [102]. Doradzał również chłopom pracę przy budowie dróg i robotach leśnych, budowie linii kolejowych, wznoszeniu przy dworach budynków: gorzelni, krochmalni, obór i chlewni. Istnieją bowiem na wsi różne możliwości dodatkowego zarobku, lecz nie zawsze włościanie potrafią je wykorzystać.

W zachęcaniu chłopów, aby podejmowali dodatkowe prace, lepsze wyniki od „Gazety Świątecznej” osiągała redakcja „Zorzy”. Objąwszy kierownictwo „Zorzy”, Maksymilian Malinowski zaangażował w tę akcję cały swój spryt organizacyjny i zmysł handlowy. Nawiązał ścisłą współpracę z Sekcją Rolną Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu i systematycznie dawał w „Zorzy” szczegółowe wskazówki, jak należy na wsi organizować prace poza rolnictwem. Zachęty były często poparte materialną pomocą, udzielaną przez Malinowskiego ze środków towarzystwa. Była to niejako specjalność „Zorzy”, przynosząca jej również znaczną popularność na wsi i w miasteczkach. „Gazeta Świąteczna” natomiast za główne zadanie uważała zachęcanie chłopów do ulepszania swego gospodarstwa rolnego, do zwiększania wysiłków na rzecz prawidłowego prowadzenia gospodarki, do większej oszczędności, pomysłowości i rzutkości. Bez frazesów i ogólnikowych haseł potrafiła przekonywać mieszkańców wsi, że są w stanie zwiększyć dochód ze swego gospodarstwa między innymi przez oszczędność, większą zaradność i pracowitość. Postęp w gospodarowaniu i doskonaleniu warsztatu rolnego zależał jednak od wzrostu poziomu wiedzy ogólnej i fachowej chłopów, bo „[...] gospodarz musi odpowiednio pracować, ulepszenia zaprowadzać [...], aby coraz więcej miał z gospodarstwa pożytku. Jakże on jednak będzie to wszystko robił, jeśli umie tylko to, czego się od ojca lub dziada nauczył, a więcej nic nie zna? Koniecznie potrzebne mu są wiadomości o tych ulepszeniach, czyli potrzebna jest oświata rolnicza” [117].

W upowszechnianiu oświaty rolniczej bardzo pomocnym i skutecznym środkiem było pokazanie przykładu dobrej gospodarki. Dlatego „Gazeta Świąteczna” urządzała konkursy wzorowych gospodarstw. Właściciele musieli nadesłać ich opisy, a także „robót niektórych” [187]. Najlepsi zdobywali nagrody [151]. Donosząc w roku 1903 o wystawie rolniczej w Kielcach, Promyk stwierdzał, że „[...] będzie to pierwszy popis gospodarstw urządzony przez jedno z naszych od niedawna powstałych okręgowych towarzystw rolniczych, obejmujących niewielki obszar kraju” [133]. W ciągu czterdziestu lat odbyło się pięć takich konkursów w dziesięciu guberniach na koszt Towarzystwa Wyścigów Konnych, a dwa z nich zorganizowała „Gazeta Świąteczna”. Sekcja Rolna w Warszawie przygotowała też następny konkurs.

Konrad Prószyński zachęcał do organizowania wystaw rolniczych. Po okręgowej wystawie w Radomiu w roku 1899 pisał o potrzebie urządzania pokazów powiatowych i okręgowych, gdyż mogliby wówczas przyjeżdżać również włościanie, których nie stać na podróż i dostarczenie eksponatów do odległych miast gubernialnych z Warszawą na czele. Wystawa kielecka, połączona z konkursem, po raz pierwszy objęła kilka powiatów i wzięło w niej udział wielu włościan, podczas gdy poprzednie odwiedzało zaledwie kilka osób. Zachęta Promyka była więc skuteczna.

Wobec braku szkół rolniczych Prószyński starał się, aby „Gazeta Świąteczna” zastępowła szkołę w szerzeniu wiedzy rolniczej. Udało mu się pozyskać do tej pracy najwybitniejszych w tym czasie znawców rolnictwa w zaborze rosyjskim, a jednocześnie dobrych pisarzy popularyzatorów. Baczną uwagę zwracał też na styl i język dostosowane do możliwości włościan. W roku 1893 stwierdził, że jego tygodnik odgrywa istotną rolę w zachęcaniu do nowoczesnych sposobów uprawy roli: „Pouczenia rolniczo-gospodarskie, pszczelnicze i tym podobne nie są jakimś dodatkiem do «Gazety Świątecznej», ale stanowią jej dział stały i istotny, rdzenny wątek każdego numeru. Nie dajemy w tym dziale byle czego, ale po większej części rzeczy przez wytrawnych znawców umyślnie dla «Gazety» pisane” [96].

Promyk stale przekonywał chłopów, że przede wszystkim przez poznawanie i stosowanie nowoczesnych metod gospodarowania mogą zapewnić sobie pokaźny dochód z gospodarstwa. Od początku wydawania „Gazety Świątecznej” i kalendarza „Gość” zachęcał do rozwoju hodowli, szczególnie krów i bydła rzeźnego. Wiązało się z tym zagadnienie gospodarki paszowej. W zakresie uprawy pasz ówcześni znawcy rolnictwa wykazywali wielką pomysłowość; nie tylko pisali o nowych roślinach pastewnych, ale dawali praktyczne rady dla wdrożenia ich uprawy, począwszy od nabycia nasion, przez zabiegi pielęgnacyjne, zbiór, przechowywanie, a skończywszy na karmieniu zwierząt. Już w pierwszym „Gościu” podał Promyk wiele ciekawych wiadomości z zakresu rolnictwa. Były to opisy nowoczesnych narzędzi do uprawy roli, jak również informacja o pierwszych żniwiarkach, obmyślonych i zbudowanych przez Polaka Floriana Grubińskiego. Poczesne miejsce zajmowały porady gospodarskie dotyczące hodowli bydła. Czytelnicy mogli także poznać sposób suszenia siana na brunatno, czyli sporządzania sianokiszonek. Do zagadnienia kiszenia pasz wracał Promyk zarówno w „Gazecie Świątecznej”, jak i w „Gościu”. W kalendarzu na rok 1884 Marian Prawdzic (Karol Filipowicz) zamieścił zwięzły, jasny i wyczerpujący artykuł o odmianie kukurydzy zwanej końskim zębem: jak ją uprawiać, kiedy i jak zbierać z pola, jak przechowywać w zimie i zadawać zwierzętom. Kukurydza ta powinna stanowić jedną z podstawowych pasz w gospodarstwie, ale możliwość jej pełnego wykorzystania zależy przede wszystkim od umiejętności kiszenia w dole kiszonkowym lub silosie. Artykuł Filipowicza w opracowaniu Promyka mógł być wzorem prostoty, przystępności i kompletności informacji do praktycznego zastosowania. Zarówno Karol Filipowicz, jak i Antoni Strzelecki, czołowi popularyzatorzy wiedzy rolniczej, wiele uwagi poświęcali uprawom paszowym. Pisali na ten temat również doświadczeni rolnicy praktycy, dzieląc się swymi osiągnięciami, donosząc o nowościach. Taką nowością była gryka sachalińska, wieloletnia roślina dająca olbrzymie zbiory paszy zielonej o pożywności zbliżonej do lucerny. Pożyteczna mogła być również pokrzywa, uprawiana na paszę i włókno. Zachęcano do uprawy koniczyny i lucerny. Okopowe pastewne, w tym również rzepę ścierniskową, wprowadzali rolnicy jako wydajniejsze w uprawie i zdrowsze niż ziemniaki. W żywieniu zwierząt rola ziemniaków była -- zdaniem Promyka -- ograniczona raczej do spasania drobnicy i odpadów. Już wtedy pojawił się „kartoflowiec”, czyli stonka [128].

Do głównych problemów poruszanych w „Gazecie Świątecznej” należało gospodarowanie na glebach lekkich. Jaki płodozmian należało stosować? Jakie pasze można uprawiać na glebie piaszczystej? „Ptaszyniec pastewny [seradela -- przyp. S.L.] jest dla gruntów lekkich tym, czym jest koniczyna dla gruntów cięższych” -- pisał A. Strzelecki. Seradela przyjmowała się powszechnie. Czasopismo nie tylko radziło, jak ją uprawiać, ale pośredniczyło przez swe ogłoszenia w nabywaniu nasion. Rozpowszechnienie tej rośliny uprawnej w Królestwie Kongresowym było przede wszystkim zasługą „Gazety”. Na lekkich glebach udawał się również sporek olbrzymi, który jednak został wyparty przez seradelę.

Uprawa łąk jako tradycyjnego źródła paszy była ważnym przedmiotem troski rolniczych doradców. Pouczali oni, jak łąki odwadniać i jak je pielęgnować, aby uzyskać lepszy zbiór siana. Trawa bowiem nie rośnie byle gdzie i wymaga starannej uprawy, siano zaś „[...] z roślin młodocianych jest blisko dwa razy tak pożywne jak wówczas, gdy się je zbiera już po okwitnieniu traw”. Antoni Strzelecki na podstawie zdobytej o paszach wiedzy napisał pod koniec swego życia znakomitą książkę pt. Gospodarstwo pastewne jako środek podniesienia rolnictwa krajowego, której sprzedaż prowadziła Księgarnia Krajowa.

„Gazeta Świąteczna” w trosce o jak najlepszy zbiór pasz zalecała zamiast tradycyjnej, przestarzałej trójpolówki stosowanie nowoczesnego, racjonalnego płodozmianu wielopolowego. W roku 1903 zagadnieniu temu poświęcono liczne fachowe artykuły w jedenastu numerach pisma. Na łamach gazety prowadzono również dyskusje między praktykiem a uczonym rolnikiem, który sposób jest lepszy i bardziej opłacalny. Promyk tak się włączył do tej polemiki: „W sporze uczciwym, gdzie chodzi nie o osobę, nie o to, żeby kogoś podkopać albo kogoś więcej niż warto wywyższyć, jeno gdzie idzie o rzecz, o prawdę, w takim uczciwym sporze to, co jest prawdziwe i dobre, pożyteczne, oczyszcza się lepiej i staje się widoczniejsze, cenniejsze i do użytku zdatniejsze, tak samo jak to zboże, które przy szuflowaniu, młynkowaniu, wianiu, potrącaniu, kręceniu i przesiewaniu oddziela się od plew, pośladu, śmieci, od nasion chwastów i innych niepożądanych domieszek. Zyskują na tym czytelnicy interesujący się płodozmianem”.

W „Gazecie Świątecznej” ciągle zachęcano do zwiększenia uprawy roślin białkowych: grochu, fasoli, bobu, a później soi. Udzielano również wskazówek dotyczących uprawy roślin przemysłowych i ziół leczniczych.

Czytelnicy „Gazety Świątecznej” ufali autorom zamieszczanych w niej porad i wierzyli, że stosowanie się do nich przyniesie niewątpliwą korzyść gospodarce. Jan Morawiec swój kawałek lichej ziemi postanowił ulepszyć według rady gazety. Na swym poletku wykopał rowy „półtora łokcia głębokie a trzy szerokie”. W rowy te nawiózł z fabryki szlaki i rumowiska, zasypał je. Sąsiedzi śmiali się z tej -- ich zdaniem -- próżnej roboty, ale już pierwsze zbiory świadczyły o tym, że pracochłonny zabieg się opłacił. W następnym roku sypał na swym polu nawozy mineralne, nie bacząc na żarciki sąsiadów, że „ziemię soli”. Kiedy nastało lato, to ci sami sąsiedzi dziwili się jego wspaniałym zbiorom. W latach osiemdziesiątych gazeta nie pisała o nawozach mineralnych, pouczała natomiast, jak zachować pełną wartość obornika, czyli mierzwy [123] oraz jak stosować nawozy zielone: łubin, seradelę, koniczynę. Pod koniec ubiegłego stulecia na łamach gazety zaczęto opisywać doświadczenia, które dowodziły korzyści ze stosowania nawozów mineralnych. Radzono uzupełniać nawożenie obornikiem oraz nawozami zielonymi. Zagadnieniu kultury rolnej poświęcono sporo miejsca dla podkreślenia, jak wielkie ma ona znaczenie wobec braku szkół rolniczych.

Podstawą gospodarki chłopskiej były uprawy zbożowe. Z końcem lat siedemdziesiątych zboże coraz bardziej taniało. Powodowała to podaż na rynki europejskie taniego zboża amerykańskiego, pochodzącego z upraw coraz bardziej zmechanizowanych. W roku 1895 w artykule Zboże i bydło Promyk wystąpił przeciwko bardzo staremu przekonaniu, że „kto ma żytko, ten ma wszytko”. „Kupcy warszawscy musieli sprowadzać dużo jabłek i gruszek aż zza granicy, a bydło na rzeź z odległych okolic na południowym wschodzie położonych [z Rosji -- przyp. S.L.]. Jeśli zboża sprzedawać nie ma komu, to można z ziemi co innego wydobywać. Można ją obrócić pod warzywa, owoce, rośliny przemysłowe, pastewne, można na niej wreszcie bydło hodować nie tylko na swój użytek, ale i na sprzedaż [...]. Rośliny pastewne z tych wielkich łanów, z których żyto i pszenica szły w dalekie kraje, mogą stada krów, wołów wyżywić. Co prawda, niełatwo takie stada zaprowadzić, potrzeba na to wielkich zachodów i pracy, i lat długich. Ale z czasem w nich bodaj rolnictwo nasze ratunek i podporę znajdzie [...]. Pragną też berlińczycy, żeby w Warszawie mogło powstać wielkie targowisko bydła z różnych stron spędzonego [...]. Dzieło powinni szczerze a umiejętnie rozpocząć wielcy i zamożni gospodarze [...]. Oni bowiem znajdą pieniądze potrzebne na poprawę rasy bydła i na zmianę w sposobie gospodarowania [...] Oni najwięcej tracą na dzisiejszym upadku cen i handlu zbożem. Do nich więc należy pierwszeństwo w tej sprawie. Inni dopiero później, za ich przykładem i utorowaną przez nich drogą iść będą mogli. Sprawa to już teraz ważna i ciekawa dla wszystkich i najdrobniejszych gospodarzy naszych, ba, nawet dla wszystkich mieszkańców kraju. Idzie tu o jeden ze sposobów ogólnego bogactwa, które wszystkim nam może iść na pożytek” [277].

Przy licznych okazjach Promyk przedstawiał korzyści płynące z jednego dla wielu wspólnego gospodarstwa. Pisząc o scaleniu gospodarstw w Czermnie, rozważał możliwość innego rozwiązania: „Gdyby wszyscy sąsiedzi mieli dużo rozumu, dobrą wolę, a byli zgodni, to mogliby połączyć wszystkie pola i działki w jedno duże gospodarstwo i wspólnymi siłami, i dochodami, w miarę tego, jaka część tej wspólnej gospodarki do każdego należy. Taki sposób gospodarowania byłby najlepszy; dawałby najwięcej pożytku. Ale że do takiego rozumu całym gromadom jeszcze daleko, o zgodę taką trudno, więc pozostaje sposób inny, gorszy od tego, ale lepszy od gospodarowania na działkach porozrzucanych” [230].

Taką samą możliwość wspólnego gospodarowania widział Promyk przy zakupie ziemi folwarcznej. Jego zdaniem tylko wielkoobszarowa gospodarka sprzyja wprowadzeniu pełnej mechanizacji i innych odpowiednich urządzeń w gospodarstwie, co może zapewnić wielką wydajność, nieosiągalną w pojedynczych gospodarstwach chłopskich. Nie określił jednak dokładnie, jak w warunkach takiej kolektywnej gospodarki zmieni się stosunek do prywatnej własności środków produkcji. Była to -- według niego -- sprawa przyszłości: „I przyjdzie z czasem do tego, jak lud zmądrzeje, że gospodarze będą łączyli swe drobne działki w duże gospodarstwa, że posprawiają sobie różne maszyny do robót polowych i zaczną ziemię uprawiać tak, jak w najlepszych gospodarstwach dworskich” [36]. Dobrze znał przywiązanie chłopów do posiadanej ziemi. Przerobić z „mojego” na „nasze” to uciążliwa i daleka droga. W roku 1897 Promyk pisał: „Taka wspólna uprawa ziemi mogłaby naprawdę wiele korzyści przynieść, tylko nie wiadomo, czy i za sto lat rolnicy na nią przystaną” [121]. Jak dowiodła historia, tu akurat miał rację.

Konrad Prószyński w ogóle uważał, że przy ówczesnym stanie społecznego uświadomienia chłopów bardzo ważne jest wiązanie się w spółki. W roku 1903 taką na ten temat wyraził opinię: „«Gazeta Świąteczna» pierwsza w ciągu tych trzech dziesiątków lat i o wiele wcześniej niż kto bądź inny, a przynajmniej u nas w Warszawie, doradzała [...] ludności wiejskiej jako też w miasteczkach wiązać się w spółki. A nie tylko doradzała, ale i wskazywała sposoby, jak to uczynić i spółkę, stowarzyszenie umocować prawnie. O niejednej też spółce i towarzystwie wiemy, że te zachęty i objaśnienia «Gazety» naszej oraz starania jej gorliwych czytelników były ich początkiem. A było to w tych jeszcze czasach, kiedy o stowarzyszenia było trudniej niż dziś i bardzo rzadko o nich słyszano [...]. Spółkom tym i stowarzyszeniom działo się różnie, a przeważnie wedle tego, z jaką gorliwością i umiejętnością się do nich brano [...]. Ale wielu z nich wiedzie się świetnie i z małych, bardzo skromnych początków rozrosły się olbrzymio. O jakimkolwiek związku ich powstania z «Gazetą» mało komu było wiadomo, a dziś jeszcze mniej jest takich, którzy o tym wiedzą. Sporo ludzi już wymarło, a nowym, młodszym, rzadko dokładnie wiadomo, co i jak było. Myśmy o tej nici między «Gazetą» a początkami stowarzyszeń nie trąbili i nie starali się, a wieść o niej szła daleko i szeroko. Miło nam było, jeśli ludzie w pracy się łączyli, jeśli brali się do czegoś gromadnie i zgodnie [...]. Z radością też pisaliśmy [...] o pracy spółki włościańskiej pod nazwą «Jutrzenki». Nie była to pierwsza spółka włościańska. Bywały i są spółki włościańskie zawiązane dawniej i bardziej włościańskie, bo sami tylko włościanie bez niczyjej pomocy je założyli i nimi rządzą [...]. Istnieją one w skromniejszych rozmiarach i granicach w obrębie jednej wsi lub miasteczka i nie zyskały wielkiego rozgłosu. «Jutrzenka» zaś miechowska ma członków między włościanami kilku wsi, a powołali ją do życia i opiekują się nią ludzie innych stanów, możniejsi i większego znaczenia. Spółka pozyskała rozgłos, szczególniej przez otrzymaną na jednej z wystaw nagrodę, o której wiadomość podała «Gazeta Świąteczna», a wiele innych pism powtórzyło [...]. Spółki takie mnożyć się zaczęły, szczególniej po wystawie miechowskiej. W samym miesiącu listopadzie [...] otworzyło się ich w guberniach Królestwa Polskiego sześć nowych” [172].

O zakładaniu towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowego pisali czytelnicy z Falęcic: „Nie idą na marne wskazówki, których «Gazeta Świąteczna» czytelnikom udziela. Oto z «Gazety» dowiedzieliśmy się, co to są towarzystwa pożyczkowo-oszczędnościowe i w jakim celu ludzie je zawiązują; potem czytaliśmy nieraz, że to tu, to tam takie towarzystwo powstało, aż w końcu i my postanowiliśmy za przykładem innych we wsi Falęcicach towarzystwo pożyczek i oszczędności założyć. Przeszło 30 osób podpisało ustawę i podanie do ministra skarbu” [129].

* * *

Te oraz inne przykłady, jak zakładanie chórów i orkiestr włościańskich, amatorskich zespołów teatralnych, kół kobiet, rozwijanie najstarszej ze wszystkich organizacji -- straży pożarnej, świadczyły o wielkiej aktywności chłopów rozbudzonych przez oświatę i czytelnictwo. Prószyński bardzo wcześnie pojął, że stowarzyszenia i instytucje spółdzielcze umożliwiały wzajemne dopasowywanie celów; nie przeszkadzały sobie, lecz się uzupełniały, wśród stowarzyszonych zaś rozwijały poczucie obywatelskiego obowiązku i świadomość narodową. Również w tym wypadku „Gazeta Świąteczna” odegrała ważną rolę.

Rozwój świadomości społecznej rzutował z kolei na lepszą pracę gmin, na coraz silniejszą samorządność. Gminy były obszarem zakazanym dla „Gazety Świątecznej” przez carską cenzurę. Zaledwie w pierwszym roku swego istnienia pismo mogło poświęcić nieco miejsca sprawom samorządu gminnego. Później zabroniono pisania na ten temat, jak również krytykowania rządowej szkoły. Promyk jednak pod różnymi tytułami często poruszał gminne problemy i niejedną radę podsunął, a pełniej mógł się wypowiadać dopiero po rewolucji 1905 roku. Mijały się zatem z prawdą niektóre opinie, jakoby unikał spraw gminnych.

Podniesienie poziomu kultury wsi, wpajanie zasad moralności i rozwój świadomości narodowej były głównym celem Pisarza. „Gazeta Świąteczna” w pośredni sposób uświadamiała ludowi jego polskość, znaczenie wspólnego narodowego języka, kultury i dzięki temu stanowiła mocną zaporę przeciw rusyfikacji. Promyk nie mógł otwarcie o tym pisać, ale nie zaniedbywał okazji, aby przypominać narodowi jego historię i jego wielkich ludzi. Już w drugim numerze „Gazety Świątecznej” napisał dłuższe wspomnienie o wielkim historyku Janie Długoszu w związku z minioną w poprzednim roku czterechsetną rocznicą jego śmierci. W następnym roku poświęcił dłuższą publikację Mieszkowi i Dąbrówce, początkom państwa polskiego i przymierzu z Czechami. Żywot wielkiego poety Jana Kochanowskiego najpierw zamieścił w „Gościu”, a później wydał w książeczce. W czasie wycieczki do Czarnolasu zgromadził pozostałe jeszcze pamiątki po Kochanowskim i opisał je w gazecie wraz z grobem wielkiego Polaka. Często też zamieszczał jego pieśni.

Walka z cenzurą o prawo pisania o polskiej kulturze prowadzona była stale w sposób zamaskowany, usypiający jej czujność, której miernikiem była sprawa gier pedagogicznych, przede wszystkim Loteryjki dziejowej z historii kraju naszego, zawierającej 108 drobnych wizerunków królów i innych osobistości wsławionych w dziejach polskich oraz Loteryjki literacko-artystycznej pouczającej o historii literatury polskiej. Informacje o grach naukowych i o tym, że osoby nie znające historii mogły znaleźć na odwrocie loteryjnych tabliczek odpowiedzi, do roku 1887 ogłaszał Prószyński bez przeszkód w „Gościu”, a często też w „Gazecie Świątecznej”. Wymyślone i wykonane przez ojca Konrada, Stanisława Antoniego, gry sprzedawały się tak świetnie, że w latach 1885--1887 mogły ukazać się wydania droższe i bardziej ozdobne.

Po roku 1887 ktoś z „ważnych” czytelników „Gazety Świątecznej” musiał pouczyć Warszawski Komitet Cenzury o szkodliwości tego wydawnictwa. Ogłoszenia zniknęły na pewien czas, aby pojawić się w skróconej postaci, najczęściej wetknięte między „prawomyślne” tytuły wydawnicze.

Na łamach tygodnika zamieszczał Promyk przystępne powiastki i wiersze przeznaczone dla wieśniaków, robotników i rzemieślników. Zawierały one wskazania wychowawcze i zachęty do poszanowania i miłości bliźniego oraz do wzajemnej życzliwości. Nie propagowały haseł wolnościowych i postępowych „poglądów na otaczającą rzeczywistość”. Nie była to wina Prószyńskiego, gdyż po roku 1864 żadne legalne wydawnictwo w Królestwie nie mogło takich poglądów szerzyć. W okresach słabszej czujności cenzury wobec „Gazety Świątecznej” Pisarz starał się drukować utwory o treści patriotycznej. W roku 1898 w stulecie urodzin Adama Mickiewicza chciał zamieścić w gazecie jego balladę Świteź. Cenzor jednak nie dopuścił do druku utworu dość wyraźnie krytykującego cara.

„Przegląd Tygodniowy” zachęcał Promyka do publikowania w „Gazecie Świątecznej” utworów wybitnych polskich pisarzy. Należy sądzić, że nie tylko koszty zakupu tych dzieł, ale również pewna nieśmiałość Promyka-samouka wobec wielkich twórców, niepewność, czy zgodzą się na adaptację dla ludu trudniejszych fragmentów tekstu, powstrzymywały go od jakichkolwiek kroków w tym kierunku. Katalog wydawnictw jego księgarni zawierał liczne pozycje przodujących pisarzy polskich. Pertraktacje z Józefem Ignacym Kraszewskim w bardzo uniżonej formie doprowadziły do wydania książeczki O pracy. Wydaje się to dziwne, ponieważ był to jeden z najsłabszych i najmniej przystępnych dla czytelników utworów wielkiego powieściopisarza. Promyk koncentrując się na swym najważniejszym zadaniu i metodach służących jego realizacji, nie doceniał roli twórczości wielkich pisarzy w upowszechnianiu sztuki czytania, ułatwianiu zrozumienia literatury pięknej, społeczno-politycznej i zawodowej.

Konrad Prószyński pierwszy uświadomił polskim chłopom wartość zabytków i pamiątek narodowych, takich jak stare kościoły, pola bitewne, zamek na Wawelu, muzea, dawne narzędzia, stroje ludowe i pieśni ludu. Przedstawiał też często ludzi nauki i sztuki, przybliżając czytelnikom znaczenie ich pracy dla społeczeństwa. Starał się uczulić chłopów na nieszczęścia nie tylko w skali własnej wsi czy gminy, a nawet Królestwa Polskiego, ale również całego obszaru dawnej Rzeczypospolitej. W czasie głodu na Śląsku w roku 1880 wielce się przyczynił do niesienia pomocy dla Śląska i niemałego udziału włościan w zbiórce ziarna. Organizował później akcje pomocy dla głodujących Kurpiów i opisywał przy tej okazji ich krainę. Apelował też o pomoc dla powodzian w ziemi stopnickiej. Te wszystkie środki zmierzały do udowodnienia włościanom, jak wielką stanowią siłę, działając gromadnie. Był przy tym konserwatystą, bronił prawa własności, doradzał polubowne załatwienie z dworami sporów o serwituty, ale też nie miał najmniejszego zamiaru pouczać dziedziców czy księży, jak mają sobie z chłopami radzić. Powtarzał nieraz, że „dwory upadają”, a „księża mają swoje sprawy”. Czuł, że chłopi nie potrzebują żadnej kurateli plebanii i dworu. Jego program Stefan Kieniewicz zamknął w trzech słowach: „radźcie sobie sami”. Przypomina to późniejsze ambitne hasło: „Sami sobie” [70].

Mimo wielu starań i różnorodności podejmowanych tematów w „Gazecie Świątecznej” działania Konrada Prószyńskiego nie zostały uwieńczone pełnym powodzeniem: nie zlikwidowano analfabetyzmu, nie przezwyciężono wielu złych nawyków gospodarowania, w niewielkim tylko stopniu zaprowadzono płodozmian, który jednak nadal opierał się na tradycyjnych uprawach zbożowych, słabo rozwijała się hodowla bydła. Nauka lepszego gospodarowania poprzez stworzenie gospodarstwa przykładowego i zorganizowanie szkoły rolniczo-pszczelarskiej pozostały w sferze zamysłów. Nieudana również okazała się próba wspólnego korzystania z siewnika [88]. To Promyk jednak pobudził masy chłopskie do samodzielnego myślenia, zaszczepił w nich chęć nauki, troskę o wychowanie dzieci, a także w znacznej mierze wpłynął na postęp w rolnictwie na ziemiach byłego Królestwa Polskiego.

PRZYPISY DO ROZDZIAŁU TRZECIEGO

1 Lucjan Siemieński (1807--1877) -- poeta i krytyk literacki, uczestnik powstania listopadowego. Od roku 1832 działał we Lwowie, między innymi w Stowarzyszeniu Ludu Polskiego, za co był zesłany w latach 1837--1838. Po opuszczeniu więzienia wyemigrował do Strasburga. W latach 1849--1850 był profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. W roku 1873 został członkiem Akademii Umiejętności. Był wyrazicielem dążeń wolnościowych i słowianofilem; w latach czterdziestych stał się jednym z najbardziej znanych konserwatystów w Galicji (współzałożyciel „Czasu”). Pisał liryki, poematy, krytyki literackie, opowieści historyczne, z których najbardziej popularne były Wieczory pod lipą.


2 Fryderyk Wilhelm IV (1795--1861) -- syn Fryderyka Wilhelma III, król pruski od roku 1840. Pod naciskiem rewolucji marcowej 1848 roku wprowadził pewne reformy, między innymi dotyczące konstytucji.


3 Samuel Orgelbrand (1810--1868) -- brat Maurycego, księgarza wileńskiego, również księgarz, wydawca i drukarz oraz antykwariusz warszawski. Posiadał odlewnię czcionek ze składami w Moskwie i Petersburgu. Wydawał literaturę piękną, czasopisma „Kmiotek” i „Pierwiosnek”, a także dzieła hebrajskie. Głównym osiągnięciem wydawniczym Orgelbranda była 28-tomowa Encyklopedia powszechna (1859----1868).


4 Oryginał listu znajduje się w Miejskiej Bibliotece Publicznej, dawniej im. H. Łopacińskiego, w Lublinie. Zamieszczony został w całości w pracy Zenona Kmiecika „Gazeta Świąteczna” za redaktorstwa Konrada Prószyńskiego [36, 47].

5 „Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych” -- tygodnik społeczno-artystyczny, wydawany w latach 1866--1905 w Warszawie. Jego założycielem i redaktorem był Adam Wiślicki. „Przegląd” odegrał wielką rolę w ukształtowaniu programu pozytywizmu polskiego. Na jego łamach rozegrały się w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia zasadnicze walki i spory młodej prasy, którym przewodził Aleksander Świętochowski.


6 Sprawa zatargu Prószyńskiego z Malinowskim na tle wspólnego wydawania „Zorzy” do dziś nie została ostatecznie wyjaśniona. Wydaje się, że wina leżała po stronie Malinowskiego. Wbrew licznym stwierdzeniom nie był nigdy faktycznym współwłaścicielem „Zorzy”, choć za takiego się podawał. „Zorza” po przejęciu od Józefa Grajnerta była początkowo finansowana przez Konrada Prószyńskiego, a później przez Bolesława Hirszfelda. Maksymilian Malinowski jako jej redaktor starał się zatrzeć ślady swych związków z Promykiem, głosząc opinię, że jego kontakty z redaktorem „Gazety Świątecznej” były doraźne i przypadkowe. Spór formalnie rozpoczął się od listu Promyka z 1 stycznia 1891 roku: „Do p. Malinowskiego, redaktora «Zorzy». Proszę na godzinę 5 jutro, tj. w piątek, ale żebyśmy nie potrzebowali marudzić, a od razu porozumieć się mogli, zastrzegam sobie (po raz już trzeci) piśmienne obliczenie wydatków przewidzianych przez Szan. Pana w roku 1891, jak również i dochodów, na które to obliczenia dziś czekać będę. Oby nie na próżno! Oczekiwałem tego już od dni dziesięciu czy więcej. Z poważaniem K. Promyk”

List Malinowskiego do Prószyńskiego nosił datę 13 marca 1891 roku. „Szanowny Panie, byłem u Niego, by załatwić sprawę rachunków «Zorzy» rb., ponieważ przecież muszę dziś (jako świadek w sprawie honorowej) w pewnym miejscu być koniecznie, więc czekać dłużej nie mogę. Ale pieniądze są mi bardzo potrzebne i mam terminową wypłatę (Szulcowi za druk «Zorzy» za rok zeszły jeszcze), więc proszę Pana bardzo o przesłanie mi albo pieniędzy, albo asygnaty na nie, mianowicie rbs 27 kop. 30, należne mi za wydawnictwa moje, sprzedane w Księgarni Krajowej. Stosowne pokwitowanie napisałem na odwrotnej stronie rachunku. Drugi rachunek czasy Maciejowskiego opiewa. Bodaj go wciórności! Zostawiając Panu ten rachunek dla objaśnienia go lepszego, jak się Maciejowski umiał urządzać, by pieniędzy zabrać dużo, sprzedawał doskonale, dużo! Proszę Pana! Na jutro koniecznie mi są pieniądze potrzebne, dałem słowo, że choć coś dam. Proszę więc bardzo o bezwarunkowe przesłanie mi pieniędzy tych jutro, około południa. Proszę Pana o to serdecznie. Liczę na to bezwarunkowo, boby mi była bieda. Jutro u mnie, jak to mówiłem, zebranie w sprawie handlu, agentury o godz. 7 wieczorem. Proszę więc z uściskiem dłoni M. Malinowski. Proszę aby o owe 27 rb” [297].

Znamienny to list, w którym Malinowski widocznie wykręcał się od rozrachunku, nawet przy pilnej potrzebie pieniędzy. Drażnił Prószyńskiego niefortunnym przypominaniem nadużyć Maciejowskiego, byłego kierownika Księgarni Krajowej, jakby mówił: „Cóż ja, tamten to dopiero umiał brać”. Zapisał później Prószyński: „Rozliczył się wreszcie, ale z rozliczenia wynikało, że winien jest administracji «Zorzy» 446 rb 97 kop., na którą to sumę wystawił weksel [...]. Nie dotrzymywał umowy, przedsiębiorąc w piśmie zmiany nie tylko co do jego formy, ale i co do budżetu, nie porozumiewawszy się ze mną, a nawet nie uprzedziwszy mnie wcale” [297].


7 Florian Witold Znaniecki (1882--1958) -- filozof i socjolog, jeden z głównych przedstawicieli socjologii humanistycznej. W latach 1920--1939 był profesorem Uniwersytetu Poznańskiego, a w latach 1940--1950 -- University of Illinois w Stanach Zjednoczonych. Założył Instytut Socjologiczny w Poznaniu i czasopismo „Przegląd Socjologiczny”. Uważał, że należy patrzeć na rzeczywistość niejako „oczyma jej uczestników”, a nie z pozycji „absolutnego obserwatora”. Zasada ta znalazła zastosowanie w jego dziele The Polish Peasant in Europa and America (t. 1--5), opracowanym wspólnie z Williamem I. Thomasem w latach 1918--1920. Znaniecki zajmował się też psychologią społeczną i socjologią wychowania. Był autorem wielu prac teoretycznych i metodologicznych z zakresu humanistyki: Wstęp do socjologii (1922), Socjologia wychowania (1928--1930), Miasto w świadomości jego obywateli (1931), The Method of Sociology (1934), Nauki o kulturze (1952), Modern Nationalities (1952). W swojej słynnej pracy Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości (1935) polemizował z technokracją, która przeciwstawia się zasadniczym cechom osobowości ludzkiej. Uwagę czytelników zwróciła przede wszystkim klasyfikacja współczesnego społeczeństwa na cztery podstawowe typy. Łatwo było wśród nich odróżnić cechy poszczególnych klas społecznych. Wprowadził on przy określaniu wybitnych jednostek twórczych pojęcie „nadnormalnego zboczeńca”. Jego terminologia była niezgodna z powszechnym rozumieniem tych słów, dlatego wywołała ogólne oburzenie jako uwłaczająca. W pojęciu „nadnormalnego zboczeńca” mieścił się również Konrad Prószyński. Florian Znaniecki w czwartym tomie swojej pracy, zatytułowanym Dezorganizacja i reorganizacja w Polsce opisał głównie chłopów z byłego Królestwa Polskiego. Przeważającą większość materiałów do jego książki (77%) stanowiły informacje zaczerpnięte z listów chłopów do „Gazety Świątecznej”, drukowane w niej lub zachowane w redakcyjnym archiwum. Świadczy o tym udział poszczególnych źródeł:
„Umschau in Polenlager” 18
„Zaranie”14
„Polenfrage”4
„Ziemianka”3
„Gazeta Gdańska”1
„Gazeta Ludowa”1
„Gazeta Polska” 1
„Kurier Stanisławowski” 1
„Kurier Śląski” 1
„Lech” 1
„Przyjaciel”1
„Zorza”1
Napisane dla autorów
przez księdza z Galicji
1
„Gazeta Świąteczna”158


8 Konrad Prószyński oceniał przymus szkolny na podstawie wrogiej działalności szkoły carskiej i pruskiej, co wcale nie znaczy, że był przeciwny przymusowi w innych dziedzinach działalności państwa, choćby we wprowadzeniu ubezpieczeń społecznych. Co do potrzeby przymusu szkolnego w przyszłym państwie polskim trudno było sobie wtedy wyrobić właściwe zdanie.


9 Wielu było bohaterów i bohaterek tajnego nauczania. Do bardziej znanych należała Filipina Płaskowicka [315], zarazem jedna z pierwszych działaczek socjalistycznych. Po zdobyciu wykształcenia ogólnego i pedagogicznego złożyła egzaminy jako eksternistka, uczyła tajnie najpierw w stronach rodzinnych w Krzywcu na Kijowszczyźnie, a od roku 1876 we wsi Janisławice w powiecie skierniewickim. Płaskowicka torowała drogi postępowej oświacie. W zaniedbanej i opuszczonej przez chłopów szkole już w drugim roku prowadzenia zajęć nie mogła pomieścić zgłaszającej się dziatwy. Dorośli też coraz pilniej korzystali z jej nauki. Po wakacjach cała wieś witała ją jak najlepszą przyjaciółkę. Przez dwa lata była nauczycielką w Janisławicach, aż do aresztowania.

W dwadzieścia lat później Jadwiga Dziubińska po ukończeniu pensji w Warszawie udała się do wsi Chwaliboskie w powiecie olkuskim. Przez półtora roku uczyła w tajnej szkółce dzieci i szerzyła oświatę wśród dorosłych. Mieszkała w izbie chłopskiej bez podłogi. Zaskarbiła sobie szacunek i zaufanie całej ludności wiejskiej. Odegrała później wybitną rolę w organizowaniu ruchu ludowego w Królestwie Polskim i szkolnictwa rolniczego dla chłopów.

Współcześnie z Dziubińską tajną oświatę na wsi rozwijała Faustyna Mokrzycka, ucząc dzieci w Nałęczowie i okolicznych wsiach powiatu puławskiego. W pracy tej związała się z całą grupą nauczycielek należących do Koła Oświaty Ludowej. Wiele inicjatywy w tajnym nauczaniu wykazały Antonina Poldówna w Lubelskiem, Wanda Umińska w Opoczyńskiem, Jadwiga Jahołkowska na Podlasiu, Sabina Zielińska w okolicy Gór Świętokrzyskich, Maria Koszutska (Wera Kostrzewa) w Łęczyckiem. Koszutska dążyła do stworzenia na wsi stałej placówki oświatowej, czegoś w rodzaju gospody wyposażonej w świetlicę i sklep. Ożywiła bibliotekę dworską, tworząc z niej wypożyczalnię dla ludu z książek umyślnie dobranych.

W najbliższej okolicy Warszawy i w jej dzielnicach robotniczych tajne szkółki dla ludu zakładało Towarzystwo Tajnego Nauczania, powołane do życia w roku 1894 w Warszawie przez Cecylię Śniegocką, nauczycielkę. Genowefa Czarnecka, z tegoż towarzystwa, uczyła dzieci w tajnej szkółce w Starym Otwocku, prowadząc przy tym wieczorne czytania i pogawędki z okoliczną ludnością. Przygotowała w ten sposób grunt dla politycznych organizacji chłopskich i robotniczych.

Jeszcze od czasów Towarzystwa Oświaty Narodowej, a więc od połowy lat siedemdziesiątych, studenci Uniwersytetu Warszawskiego i wyższych zakładów naukowych w cesarstwie rozpowszechniali w czasie świąt i wakacji tysiące popularnych książek ludowych, bardzo często przy pomocy chłopów. We wrześniu 1898 roku aresztowano w Płocku i Warszawie kilku nauczycieli, lekarzy i około 30 studentów za rozpowszechnianie wśród chłopów książek zakazanych przez władzę oraz prowadzenie po wsiach czytelni.

Drugim po Warszawie ośrodkiem studenckim był Instytut Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach. Studenci instytutu, należący do kółek Proletariatu, związani z Narodną Wolą oraz członkowie Związku Młodzieży Polskiej, rozwijali działalność oświatową wśród chłopów okolicznych wsi. Wraz z puławską inteligencją prowadzili tajne kursy dla dorosłych, rozprowadzali patriotyczną i socjalistyczną prasę otrzymywaną z Warszawy. Wśród tej młodzieży nie zabrakło również studenta Tadeusza Prószyńskiego, syna Konrada. Praca jego skończyła się aresztowaniem, śledztwem i zsyłką do Archangielska [10].

Po rewolucji 1905 roku oświata polska w Królestwie szerzyła się nie tylko w Warszawie, ale wszędzie: docierała do najmniejszych wsi, gdzie -- jeśli nie było dawnego nauczyciela bądź księdza, organisty czy młodzieży ziemiańskiej -- zabierali się do nauczania ci, którzy na elementarzu Promyka już nauczyli się czytać. Masowość ta dotyczyła również wyższych szczebli edukacji. W roku 1906 w stolicy powstało Towarzystwo Kursów Naukowych, gromadzące jako wykładowców najwybitniejsze postacie polskiej nauki. Partyzantka oświatowa nie dała się zniszczyć. Najwyższą jej pochwałą jest raport naczelnika warszawskiej Ochrany z 1909 roku: „Przychodzi nam stawać twarzą w twarz z masowym ruchem polskim, który dysponuje potężnymi środkami, jak Kościół katolicki, prywatna szkoła średnia i niższa oraz system tajnego nauczania [...] z dużymi środkami materialnymi i bogatą literaturą popularną”.

Już w latach dziewięćdziesiątych wygłaszano podobne opinie, dotyczące nauki czytania robotników i ich dzieci w bezpłatnych czytelniach Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności.


10 Konrad Prószyński w artykule Uchwały gminne i gromadzkie jako nowe przykłady dla miasteczek i wiosek, zamieszczonym w „Gościu” w roku 1883, też pisał na ten temat. „Jeszcze jeden przykład warto po tym, co teraz powiedziałem, przytoczyć. Są gminy i parafie, gdzie już sporo ludzi pragnie wiedzieć o tym, co się dzieje w kraju całym i na świecie. W niektórych parafiach lub gminach znajdzie się pomiędzy mieszczanami i włościanami po 10 do 20 takich, co gazety sobie sprowadzają. A nie ma jeszcze żadnej, co by dorównała w tym parafii więcławickiej (położonej w powiecie miechowskim, guberni kieleckiej, niezbyt daleko od Krakowa). Oto znalazło się w jedenastu wioskach aż 66 takich gospodarzy, co dowiedziawszy się od swego proboszcza księdza Piotra Gosławskiego, że w Warszawie wychodzą odpowiednie dla nich gazety, zakupili je, po większej części każdy osobno dla siebie i czytają. Oto na dowód wymienię nazwiska wszystkich tych włościan”. Artykuł kończyła lista 59 prenumeratorów „Gazety Świątecznej” i „Zorzy” [114].


11 Serwituty były to służebności przysługujące chłopom na gruntach dworskich (prawo wypasania bydła na pastwisku lub w lesie dworskim, zbieranie w lesie chrustu na opał, otrzymywanie drzewa budulcowego). Likwidacja serwitutów, zapoczątkowana w dwu ostatnich dziesiątkach lat XIX wieku, została zakończona przed drugą wojną światową.


Copyright © Szczepan Lewicki 1996

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996