Setna rocznica śmierci Promyka  –  8 lipca 2008 

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996

Prószyński i S-ka 1996

Szczepan Lewicki w 1996

Rozdział czwarty

LOSY DZIEŁ PROMYKA PO JEGO ŚMIERCI

Konrad Prószyński, nawet podczas walki z ciężką chorobą, dopóki miał jeszcze trochę sił, wiele czasu poświęcał swemu ostatniemu pomysłowi: jak nauczyć czytać i pisać wszystkich chłopów w Królestwie Polskim. To była myśl, która stale powracała, przesłaniała mu wszelkie inne sprawy i spychała je na dalszy plan [29]. W tych warunkach nie zastanawiał się, kto obejmie po nim sukcesję: tę wielką, duchową i kulturalną, i tę przyziemną, materialną. Dla zabezpieczenia dorobku należało sporządzić jakiś testament, wyrazić swoją wolę. Tak jednak się nie stało. Osierocona rodzina pozostała bez tej ostatniej wskazówki wielkiego męża i ojca. Szybko starali się zapewnić sobie mocne pozycje ci, którzy byli w stanie to zrobić.

Po śmierci Konrada Prószyńskiego naturalnym następcą ojca, przygotowywanym niejako przez niego w ciągu kilku ostatnich lat, był najstarszy syn Tadeusz. Jego funkcji odpowiedzialnego kierownika1 wydawnictwa i redaktora naczelnego nikt nie kwestionował, zwłaszcza że decydowały o tym nie tylko wykształcenie, praktyka w redakcji, ale i niepoślednie, choć nie dorównujące ojcowskim, zdolności dziennikarskie. Podział majątku oraz ustalenie praw do jego użytkowania nie były jednak prostą sprawą [60].

Wanda Prószyńska stała się głównym właścicielem i zarządcą spuścizny Promyka. Na wniosek wdowy, złożony zaraz po śmierci męża, sąd w roku 1908 przyznał jej opiekę nad małoletnimi dziećmi z drugiego małżeństwa Konrada Prószyńskiego.

Spadkobierców było dwunastu2. Nie ma pisemnych dowodów podziału spadku czy też porozumienia rodzinnego po śmierci Konrada Prószyńskiego. Dopiero po śmierci jednego z synów, Tomasza, został sporządzony prywatny akt podziału pozostałej po nim części majątku, ulokowanego przez Promyka w 121 listach zastawnych jako kapitał zapasowy. Była to dość pokaźna suma, wynosząca 70 226 rubli, 18 kopiejek. Przy okazji tego podziału próbowano utworzyć formalną spółkę rodzinną na podstawie obowiązującego prawa, jednak kategoryczny sprzeciw Wandy Prószyńskiej unicestwił ten zamiar, rozważany w różnych wariantach.

W roku 1917, dla umocnienia swej pozycji w tych niepewnych czasach, a głównie dla zapewnienia bytu własnym dzieciom, do rejestru sądowego przedsiębiorstwa Konrada Prószyńskiego wdowa po nim wpisała się jako właściciel. Ujawnienie tego wpisu dzieciom z pierwszego małżeństwa nastąpiło po kilkunastu latach w okolicznościach narastającego sporu i podziału w rodzinie.

Po śmierci Tadeusza Prószyńskiego funkcję wydawcy „Gazety Świątecznej” przejęła Wanda Prószyńska i zawiadomiła o tym Komisariat Rządu m. st. Warszawy 5 lutego 1925 roku. Decyzja ta została prawdopodobnie uzgodniona z resztą rodziny. W dniu 9 lutego 1928 roku oznajmiła, że powierza Stanisławowi Gulbinowi kierownictwo administracyjne „Gazety Świątecznej”, wydawnictw Promyka i Księgarni Krajowej. Decyzję tę rodzina przyjęła nieprzychylnie, przede wszystkim dlatego, że do zarządzania pismem wszedł człowiek obcy, a ponadto wdowa po Konradzie przesądziła o tak ważnej sprawie samodzielnie, bez zasięgania rady reszty spadkobierców. Wrogość ta narosła, gdy po śmierci Amelii Bortnowskiej „Gazetę Świąteczną” zaczęła podpisywać do druku jedna z młodszych córek Prószyńskich, Janina. Formalnie redaktorem była wdowa po Promyku, ale liczył się ten, kto rzeczywiście rządził redakcją. Gdy Janina Prószyńska wyszła za mąż za Stanisława Gulbina, do ostatecznego zaostrzenia stosunków doprowadził projekt oddania małżonkom mieszkania przy „Gazecie Świątecznej”.

Kazimierz i Stefan Prószyńscy wystąpili do sądu o wpisanie ich do rejestru jako współwłaścicieli. Powstał jeszcze jeden projekt aktu założycielskiego spółki udziałowej, odrzucony jak poprzednie przez wdowę po Promyku. Wanda Prószyńska bowiem twierdziła nie bez podstaw, że spółka podniesie koszty wydawnictwa i przyczyni się do poróżnienia i rozbicia rodziny. W rodzinnym gronie powstały dwie grupy. Do jednej należała Wanda Prószyńska z córką Janiną i wnukiem Tadeuszem, skupiając razem 28,3% udziałów, co nie dawało jej prawa do decydujących posunięć. Po drugiej stronie znaleźli się pozostali spadkobiercy.

Do zarządzania wydawnictwem, postanowieniem z 5 grudnia 1935 roku, sąd powołał sekwestratora w osobie adwokata Bronisława Żegilewicza. Z przygotowanego dla sądu i spadkobierców sprawozdania sekwestratora wynika, że nakład „Gazety Świątecznej” w roku 1930/1931 wynosił 25 tysięcy egzemplarzy, z których 6108 odbierali prenumeratorzy. W dalszych latach nastąpił gwałtowny spadek ich liczby, a tym samym dochodów z „Gazety Świątecznej” i Księgarni Krajowej (por. tabela na następnej stronie).

Należy wyjaśnić, że rok obrachunkowy w „Gazecie Świątecznej”, ze względu na wpływy z całorocznych prenumerat, ustalono od 1 kwietnia do 31 marca następnego roku. Dochody z Księgarni Krajowej były niewielkie, nie przekraczały 15% ogólnej sumy. Koszty redagowania gazety i administracyjne wobec malejących wpływów zmniejszały się wolniej, co jeszcze bardziej ograniczało zysk do podziału między spadkobierców. Wspólna rachunkowość Księgarni Krajowej i „Gazety Świątecznej” prowadzona była w przestarzały sposób (nie praktykowany już od dawna w przedsiębiorstwach), polegający na prowadzeniu jednego tylko rachunku: wpływów i wydatków kasowych, który można by nazwać dziennikiem kasowym. System ten nie zapewniał należytej kontroli finansów i umożliwiał różne kombinacje.

Z podsumowania danych, dostarczonych przez biegłego księgowego Stanisława Rudnickiego, który na żądanie zainteresowanej większości spadkobierców przeprowadził dokładne badanie dokumentów księgowości z okresu zarządzania Stanisława Gulbina, to jest od kwietnia 1928 do grudnia 1935 roku, wynikało, że poniesiono następujące koszty.

redagowanie i honoraria autorskie246.000 zł
zarząd i administracja367.000 zł
nakład679.000 zł
ogłoszenia58.000 zł
urządzenia74.000 zł

Kwota 1 miliona 424 tysięcy zł obejmowała prawie wszystkie koszty. W tym czasie wydawcy-właściciele otrzymali 424 tys. zł. Średnio na 1 osobę przypadło ponad 35 tys. zł. Najniższy udział w tej wypłacie przypadł żonie i synom Tadeusza Prószyńskiego: Tadeuszowi i Jerzemu -- po 7,7 tys. zł. Najwyższą sumę z wypłaty zysków za ten siedmioletni okres otrzymała Janina Gulbinowa -- 59 tys. zł, co stanowiło 8090 zł rocznie [58]. Należy dodać, że -- według zgodnych oświadczeń rodziny -- w przedsiębiorstwie w okresie międzywojennym znajdowało stałe lub doraźne zajęcie ponad pięćdziesiąt osób z rodziny lub z nią spowinowaconych.

Następca Konrada Prószyńskiego, jego najstarszy syn Tadeusz, dość szybko oswoił się ze swoją rolą. Radził się macochy, a jeszcze częściej jej ojca, Tadeusza Korzona, cieszącego się poważaniem całej rodziny. „Gazeta Świąteczna” coraz wyraźniej brała kurs na prawo. Ustały ataki na nią Jana Jeleńskiego w „Roli”.

W roku 1913 podjęto próbę wydania nowego kalendarza na rok 1914, już nie „Gościa”, lecz „Kalendarza Gazety Świątecznej”. Stał się on ciekawym wydawnictwem, przede wszystkim dzięki winietkom miesięcznym. Tadeusz Prószyński przedstawił je w takiej samej formie, w jakiej zaprojektował je Promyk do pierwszego rocznika „Gościa” na rok 1881. Stopniowe ograniczanie w kolejnych wydaniach „Gościa” wymowy patriotycznej i historycznej winietek przez cenzurę carską stało się teraz bardziej widoczne [32]. Kalendarz ten nie mógł jednak równać się z kalendarzem Promyka, brakowało bowiem w nim wspomnień z „roku ostatniego”, bardzo trudnych do naśladowania. „Kalendarz Gazety Świątecznej” ukazał się tylko raz. Wydawano natomiast nadal „Upominek Świąteczny” dla stałych prenumeratorów tygodnika jako coroczny dodatek.

Działała też przy „Gazecie Świątecznej” Księgarnia Krajowa. Drukowano nowe nakłady, ale starych już elementarzy. Sprzedano, choć z trudem, większość pierwszego nakładu elementarza na wielkich tablicach (do nauczania zbiorowego). Głównym jego nabywcą była Polska Macierz Szkolna3. Jednak lekcji zbiorowych nie miał kto prowadzić, brakowało ofiarnych i mądrych nauczycieli. Towarzystwo Pokazów Obrazowej Metody nie wyszło poza pierwsze poczynania organizacyjne.

Nie doczekał się realizacji wielki plan Promyka -- nauczenia czytania i pisania wszystkich Polaków w Królestwie. Nadal bądź pojedynczo, bądź w kołach Polskiej Macierzy Szkolnej zajmowali się nauczaniem z elementarzy ludzie dobrej woli, działacze społeczni z różnych stowarzyszeń. Praca oświatowa rozwijała się również po wybuchu pierwszej wojny światowej. W roku 1917 z inicjatywy ludzi bardziej oświeconych powstały we wsiach i miasteczkach liczne szkółki elementarne. Upragniona wolność i odrodzenie państwa polskiego, które przede wszystkim przystąpiło do organizowania szkolnictwa, zaskoczyły rodzinę Promyka: Księgarnia Krajowa nie była przygotowana na wydanie elementarza nadającego się do wprowadzenia w państwowej obowiązkowej szkole powszechnej. Elementarze wydane według starych opracowań kupowano jeszcze przez dłuższy czas, ale tylko do domowego użytku.

W roku 1926, w rocznicę śmierci Tadeusza Prószyńskiego, czytelnicy w licznych listach wyrażali uznanie dla pierwszych dwu redaktorów „Gazety Świątecznej”. „Czy wszyscy ludzie umieją u nas czytać i pisać? Zaledwie połowa tę umiejętność posiada, drugie tyle tonie w ciemności [...]. Szkoły nie mogą sprostać z powodu braku mieszkań, pieniędzy i nauczycieli. Długie lata miną, zanim ciemnota w Polsce zaginie [...]. Pomyślmy, ile to my sami na tym polu zdziałać możemy; mamy tak cudowną książkę jak Obrazowa nauka czytania i pisania, mamy Elementarz. Zaopatrzmy się w te książki i bierzmy się niezwłocznie do roboty. Nie zabraknie jej na pewno”.

W dwa lata później wydawcy „Gazety Świątecznej” postanowili rozesłać pewną liczbę egzemplarzy Obrazowej nauki czytania i pisania wszystkim, którzy nadeślą znaczek pocztowy za 25 groszy. Entuzjaści walki z analfabetyzmem, przeważnie z grona studentów Akademickiego Koła Polskiej Macierzy Szkolnej, mogli otrzymywać bezpłatnie elementarze Promyka w Księgarni Krajowej aż do roku 1939.

Główną przeszkodą w użytkowaniu w szkołach elementarza Promyka stała się ortografia pomysłu autora, stosowana w tych podręcznikach i nadal obowiązująca w „Gazecie Świątecznej”. W roku 1919 na nowo opracował swój elementarz Marian Falski i doskonalił go w dalszych wydaniach, wprowadzanych masowo do nauczania szkolnego.

W styczniu 1929 roku Wanda Prószyńska wystąpiła do wydziału podręczników Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego o wstępną aprobatę stosowania w szkołach powszechnych4 elementarza, na nowo opracowanego przez Jana Papaja. W tym opracowaniu przystosowano teksty oraz pisownię do wymagań ówczesnego programu Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dla szkół powszechnych. Zabiegi nie przyniosły jednak pomyślnego skutku głównie ze względu na powszechne już korzystanie z elementarza Mariana Falskiego. Użyteczność i nowoczesność tego podręcznika -- w porównaniu z Obrazową nauką czytania i pisania -- polegały przede wszystkim na zerwaniu z czytaniem samogłosek i sylab. Podstawową jednostką dydaktyczną stał się wyraz. Nauka rozpoczynała się od czytania (i pisania) krótkich zdań wydrukowanych w podręczniku małymi literami naśladującymi pismo odręczne (drukowane litery pojawiały się dopiero w połowie roku szkolnego). Od początku uczeń poznawał znaczenie wielkich liter. Do wydania w roku 1921 ilustracje opracował Kamil Mackiewicz. Była to już próba opracowania elementarza powiastkowego, w którym każda lekcja to krótkie opowiadanie. W roku 1933 powstały dwie nowe wersje elementarza powiastkowego, dostosowane do potrzeb środowiskowych: dla żołnierzy oraz dla dorosłych. Opracowano również elementarz powiastkowy dla szkół wiejskich. Szkoła miejska otrzymała elementarz tematyczny. Elementarze te wydawane były od roku 1933 w bogatszej, kolorowej szacie graficznej, już nie z obrazkami, lecz wyrazistymi obrazami, jednym lub dwoma na stronie. Ułatwiało to pracę uczniowi i nauczycielowi. Pierwsze lata po drugiej wojnie światowej nie wniosły zasadniczych zmian do podręczników elementarnych. Wydany w roku 1949 kolorowy elementarz tematyczny był już podręcznikiem dla wszystkich.

Synowie Konrada Prószyńskiego w okresie międzywojennym pomawiali Mariana Falskiego o plagiat. Niesłusznie, gdyż Falski wziął od Promyka tylko zasadę: nie uczyć alfabetu, nie sylabizować, od razu czytać.

W stopniowym opracowaniu oryginalnego elementarza polskiego brało udział trzech jego głównych twórców: Komisja Edukacji Narodowej, na której zlecenie pracował nad tym dziełem między innymi ksiądz Onufry Kopczyński5, Konrad Prószyński i Marian Falski. Ten ostatni rozwinął dawne zasady i dostosował je do nowych metod dydaktycznych.

Lata tuż przed pierwszą wojną światową były bardzo pomyślne dla „Gazety Świątecznej”. Jej nakład dochodził do 32 tysięcy egzemplarzy. Treść pisma ulegała zmianie, pojawiły się przydługie społeczno-polityczne artykuły wstępne. Mniej miejsca natomiast poświęcano gospodarstwu rolnemu i domowemu, ogrodnictwu oraz pszczelarstwu. Ograniczono liczbę artykułów i notatek z Nowin. O tematyce zadecydował głównie przebieg wydarzeń na świecie. Wypadki zapowiadające pierwszą wojnę światową, a później informacje o jej wybuchu i przebiegu budziły zrozumiałą ciekawość. Zainteresowanie sprawami polityki, a zwłaszcza nadzieje na wolną Polskę sprawiły, że coraz chętniej sięgano po gazety. Aby zadowolić czytelników, redakcja „Gazety Świątecznej” poświęcała często ponad trzy strony Nowinkom telegraficznym, a ponadto zamieszczała co tydzień artykuł na pierwszej stronie, poświęcony omówieniu spraw polskich. Na przykład wiele miejsca zajęła wiadomość o oddaniu przez Niemcy (w traktacie brzeskim) Ukraińcom ziemi chełmskiej i znacznej części Podlasia. Duże zainteresowanie budziły zaproponowane przez Thomasa Wilsona warunki pokoju, a szczególnie ich punkt trzynasty, dotyczący Polski.

Tadeusz Prószyński w artykule Wolność idzie pisał, zwalczając nastroje pesymistyczne: „Niejeden ciemny człowiek myśli, że pod rządem polskim będzie gorzej niż pod jakimkolwiek innym”. Potem wyraził bardzo naiwny i uproszczony pogląd o zdobyciu przez Polskę wolności: „Tyle pokoleń polskiego narodu w ciągu przeszło stulecia na próżno o nią zabiegało, a teraz Bóg sam daje6. Nie zdobywamy jej własną mocą, bo nie możemy, za słabi na to jesteśmy i rozdzieleni” [289].

Gospodarz Paweł Wasilewski w gazecie z 10 listopada 1918 roku próbował pogodzić skłóconych Polaków tymi słowy: „W przyszłym państwie polskim winna być równość praw dla wszystkich. Nowa Polska nie może być ani pańska, ani ludowa, ani mieszczańska, nie może być pedecka, esdecka ni endecka. Do zgody, rodacy!”

W duchu solidaryzmu odpowiadał też Tadeusz Prószyński w grudniu 1918 roku czytelnikowi Błażejowi Stolarskiemu7 na jego zarzuty dotyczące kierunku politycznego, jaki przyjęła „Gazeta Świąteczna”: „Dziś czasy są tak gorące, że najrozważniejszym ludziom zdarza się w zacietrzewieniu partyjnym stracić wszelką miarę i poczucie sprawiedliwości i słuszności. Toteż nie dziwimy się Waszej napaści na «Gazetę Świąteczną» za to, że chce służyć uczciwie narodowi polskiemu, a nie jednej jakiejś partii. «Gazeta Świąteczna» nawiązując do zgody i jedności, i wzajemnego zrozumienia -- bez zaciemniającej oczy i umysł nienawiści, służy właśnie narodowi, to znaczy przede wszystkim tej najważniejszej i najliczniejszej jego części, którą jest lud rolny po wsiach i miasteczkach. Tym ludem nie jest jakaś garstka ludzi z jednej partii, ale są całe miliony po wszystkich ziemiach polskich. Dziś, kiedy prawdziwie wolne narody, nie Moskale i nie Niemcy, ale Francja, Anglia, Ameryka, Włochy, Norwegia, Szwajcaria i inne wyciągają wzajemnie do siebie -- po zduszeniu niemieckiej przemocy -- bratnie dłonie, kiedy świat cały dąży do chrześcijańskiej zgody i utworzenia bratniego związku narodów, opartego na wolności i sprawiedliwości dla wszystkich, cóż to Wy, Panie Błażeju, dziś chcecie i do czego dążycie? Oto chcecie, żeby u nas włościanie polscy żarli się z panami, panowie z włościanami lub księżmi, księża z ludem, robotnicy z gospodarzami, gospodarze z robotnikami, żeby jeden drugiemu wydzierał gwałtem mienie, żeby nie zgoda i prawdziwa wolność zapanowała, ale przemoc jednych nad drugimi. Gdyby to z naszym narodem chcieli uczynić Moskale, Niemcy albo inni nasi wrogowie -- nie byłoby to nic dziwnego [...]. Szkoda, że nie słyszeliście tego gorącego wezwania Promyka, rzuconego na wielkim wiecu włościan w Warszawie w roku 1905: Polacy ze wszystkich partii, ze wszystkich warstw i stanów, łączcie się!”

W roku 1919 „Gazeta Świąteczna” zainicjowała zbiórki na cele narodowe i społeczne. Na pierwszych listach ofiarodawców znalazły się nazwiska redaktorów i pracowników administracji „Gazety” z Wandą Prószyńską na czele. Największe ofiary wpłynęły na Skarb Narodowy. Zespoły teatralne przesyłały swe zarobki z przedstawień, zbierano pieniądze na licznych wiecach. Przez pół roku z górą ogłaszano w „Gazecie Świątecznej” długie listy ofiarodawców, rolników i młodzieży. Obok ofiar na Skarb Narodowy poparciem cieszyły się zbiórki dla wojska polskiego, dla chrześcijan we Lwowie, na obronę Wilna, dla żołnierzy polskich walczących pod Lwowem, dla głodnych dzieci w Warszawie, na wpisy dla uczniów, na Polski Biały Krzyż.

Odzyskanie Śląska przez kilka miesięcy było głównym tematem w „Gazecie Świątecznej”. Nawoływała ona do składania pieniędzy na potrzeby Komitetu Zjednoczenia Górnego Śląska z Rzecząpospolitą. Ogółem na ten cel zebrano 952 tysiące marek, 2368 koron i 1241 rubli. Gmina sztabińska8 złożyła w komitecie 28 540 marek, a Stowarzyszenie Spożywców w Sobieniach Jeziorach pod Otwockiem -- całą dywidendę członkowską (5420 rubli) przeznaczyło na głosowanie górnośląskie.

Na Wielkanoc 1921 roku „Gazeta Świąteczna” ogłosiła trzy radosne nowiny: uchwalenie konstytucji marcowej jako „jednej z najlepszych w świecie”, pokój z Rosją w Rydze oraz przewagę polskich głosów plebiscytowych w największej i najważniejszej części Górnego Śląska.

W związku z zapowiadaną na rok 1921 wizytą Józefa Piłsudskiego we Francji Tadeusz Prószyński snuł rozważania na temat sytuacji zewnętrznej Polski: „Z Rosją wojna się skończyła: zawieramy z nią pokój [...]. Nie ma nadziei, żeby Rosja przestała być groźna dla Polski [...]. Groźniejsi od niej są Niemcy [...]. Należało po wielkiej wojnie podzielić Niemcy na kilka mniejszych państw, na które dzieliły się dawniej, i utworzyć wielką i silną Polskę, aby stała na straży pokoju. Atoli wbrew radom Francji utrwalono wielkie i silne mocarstwo niemieckie, a Polskę utworzono słabą. Długo Polska będzie narażona na niebezpieczeństwo i musi szukać przyjaciół, bo sama nie ma tyle sił, żeby w razie potrzeby mogła się bronić, a nade wszystko od Niemców, którzy i sami na wolność Polski nastają i Rosję przeciw nam podpuszczają” [289].

W roku 1922 Tadeusza Prószyńskiego wybrano na posła z listy narodowo-ludowej z okręgu łukowsko-garwolińsko-puławskiego. Od tego czasu „Gazeta Świąteczna” opowiadała się całkowicie za stronnictwem prawicy. Na stanowisko redaktora odpowiedzialnego wróciła Amelia Bortnowska, a Tadeusz Prószyński stał się redaktorem naczelnym i kierownikiem całego rodzinnego przedsiębiorstwa. U szczytu powodzenia, umarł nagle 13 stycznia 1925 roku. Po jego śmierci za redakcję odpowiadała nadal Amelia Bortnowska, ale wydawcą „Gazety Świątecznej” stała się Wanda Prószyńska, na swój zresztą wniosek. Rozpoczął się tym samym nowy okres w międzywojennych dziejach tygodnika, trwający aż do 19 grudnia 1936 roku, kiedy musiała ustąpić, nie widząc możliwości „[...] uzgodnienia swego zdania w sprawach redakcyjnych z sekwestratorem sądowym, urzędującym w «Gazecie» na wniosek większości spadkobierców”.

Redaktorstwo Amelii Bortnowskiej było raczej formalne, gdyż tę starszą panią coraz częściej trapiły różne dolegliwości i choroby. Główny ciężar pracy redakcyjnej spadł na syna Tadeusza Prószyńskiego -- Stanisława9. Opracowywał on na podstawie doniesień agencyjnych Nowinki telegraficzne, redagował większą część Nowin, odpowiadał na listy czytelników, pisał dłuższe artykuły na tematy prawne i społeczno-polityczne, prowadził korektę drukarską gazety i wydawnictw, kierował administracją. „Gazeta Świąteczna” po pewnym okresie niepowodzeń, braku papieru i inflacji, drukowana była na 12, a nawet 16 stronach, napływali nowi prenumeratorzy. Dzień pracy młodego jeszcze, 26-letniego dzienikarza wydłużał się niepomiernie. W dodatku stryjowie postanowili pisywać artykuły do „Gazety Świątecznej”, uważając się za wystarczająco utalentowanych i przygotowanych nawet do kierowania pismem. Stryj Stefan podpisujący się jako „Doktor praw Stefan Prószyński, syn Promyka”, poruszał zagadnienia ważne, ale myśli formułował niejasno, budując długie zdania, wymagające dużo cierpliwości od czytelników. Zaczynał również pisać syn Promyka z drugiego małżeństwa, Konrad Marcjan. Tak na przykład komentował wypadki majowe: „Mniejszość chce gwałtem zaprowadzić w kraju swe rządy, nie zważając na to, że większość narodu jest temu przeciwna, piszą wprost, że chcą ogłosić niby wolne wybory, ale muszą mieć pewność, że ludzie wybiorą tego, kogo oni chcą. Czy to jest wolność?” Z jeszcze większą emocją omawiała skutki bratobójczej walki Pelagia Restorfowa w artykule: Żałobą okryła się Polska. „Przeminą dnie i miesiące, lata i lat dziesiątki, a pamięć tego, co się w tych dniach stało, nie przeminie nigdy. Dzieje Polski zapiszą na swych kartach czerwonymi zgłoskami wypadki tych dni, bo takich nie było jeszcze i chyba nie będzie. Przede wszystkim stał się szereg nieszczęść. Znieważono majestat Rzeczypospolitej, zachwiane zostało prawo, a żołnierza doprowadzono do tego, że nie usłuchał rozkazu Ojczyzny w osobie prezydenta. Broń państwową dano nieopatrznie do rąk szumowinom społecznym, każdemu łajdakowi czy rzezimieszkowi, który po nią rękę wyciągnął [...]. Zbuntowane wojsko, wspólnie z uzbrojonymi bandami, zabiło w Warszawie kilkaset osób i poraniło parę tysięcy”.

W następnych latach do grona współpracowników dołączył trzeci i ostatni syn Promyka z pierwszego małżeństwa, inżynier Kazimierz Prószyński10, na co dzień zajmujący się „ruchomymi obrazami”, czyli kinematografią. Jego zasługi dla rozwoju kina są na pewno lepiej znane. Pisywał dość długie, umieszczane często na pierwszej stronie gazety przeglądy wydarzeń politycznych krajowych i zagranicznych, pod stale powtarzanymi, ale zamiennie używanymi tytułami: Z ostatnich dni, Z chwili bieżącej, Z ostatniej chwili. Pisał przystępnie, w sposób obrazowy i żywy. Poglądy polityczne przeważnie miał naiwne, bardzo uproszczone i podyktowane emocjami; była to wspólna cecha większości piszących wówczas członków rodziny Prószyńskich. W czasie wyborów do sejmu i senatu w roku 1928 „Gazeta Świąteczna” wzięła udział w akcji wyborczej na rzecz list katolicko-narodowych. W nie podpisanym artykule wstępnym Jak dziś głosować? 4 marca napisano: „Kto przez niedbalstwo głosuje nieważnie, również oddaje swój głos dla obozu antychrysta. Każda kartka, albo 24 albo 25, ważnie wrzucona do skrzynki wyborczej jest wydarciem jednego głosu antychrystowi. Nie zapomnijmy napomnienia biskupów naszych: Katolicy! Wy rozstrzygniecie, na którą stronę przechyli się Polska!”

Mimo tych wezwań udział w wyborach nie był zbyt liczny. W okręgu Warszawy głosowało 70% uprawnionych. Według informacji „Gazety Świątecznej”, w przyjętym przez nią zestawieniu trzech grup, podział mandatów (%) był następujący: 38,4
sejmsenat
ugrupowania lewicowe
i mniejszości narodowe
49,936,4
listy prorządowe31,6
listy katolicko-narodowe18,525,2

Nie przeszła w wyborach kandydatura współpracującej z gazetą Pelagii Restorfowej. Nie udała się też zamierzona kariera Stanisława Prószyńskiego w Stronnictwie Narodowym, gdyż dla jego kandydatury zabrakło głosów.

W artykule redakcyjnym, który ukazał się po przeprowadzonych wyborach, próbowano znaleźć przyczynę porażki. „Wadliwa ustawa wyborcza sprawiła, że każde wybory u nas wywołują w całym kraju niesłychany zamęt i zaciekłą walkę partyjną. Partii i różnych partyjek jest u nas moc wielka, a wszystkie walczą między sobą zapamiętale [...]. Gazeta, jak wiadomo, popierała listy 24 i 25, które uczyniły najwyższy wysiłek ku urzeczywistnieniu myśli zawartych w liście pasterskim biskupów polskich11. Po obliczeniu jednak głosów w całym kraju w dniu 4 marca okazało się, że przewagę otrzymała lista nr 1. Czemu to jednak przypisać, że tak wielu uprawnionych do głosowania powstrzymało się od złożenia głosu? Przecież był to obowiązek, który każdy katolik pod grzechem winien był spełnić. Czyżby gwałtowna nagonka wielu partyj tak bardzo zamąciła ludziom w głowach, że sami w końcu nie wiedzieli czego się trzymać?” [286].

W drugiej połowie 1928 roku niektórzy członkowie zespołu redakcyjnego skłaniali się ku orientacji prorządowej, zwłaszcza że rodzina była spokrewniona z Beckami. Po uwięzieniu w Brześciu przedstawicieli opozycji czytelnicy „Gazety Świątecznej” mocno protestowali przeciwko metodom brzeskim i gwałceniu praw człowieka. Ich głosy zebrała czołowa publicystka pisma Pelagia Restorfowa, reprezentująca orientację katolicko-narodową, w ostrym wystąpieniu w obronie więźniów brzeskich. „Gazeta Świąteczna” uległa konfiskacie po raz pierwszy od czasów zawieszenia jej w roku 1906 przez generała-gubernatora warszawskiego [276].

Po śmierci Amelii Bortnowskiej praca Stanisława Prószyńskiego w „Gazecie Świątecznej” stała się jeszcze trudniejsza. Za redaktora „Gazetę” zaczęła podpisywać Janina Gulbinowa. Stanisław, wbrew własnej woli, musiał ostatecznie zerwać z gazetą 31 stycznia 1930 roku. Sprzedał swój udział w rodzinnym przedsiębiorstwie i zabrał się do organizowania w Poznaniu redakcji „Wielkopolanina”.

Po odejściu Stanisława Prószyńskiego z „Gazety Świątecznej” zespół redakcyjny pod kierunkiem wdowy składał się z czworga jej dzieci: Janiny Gulbinowej, Stanisławy Czechowiczowej, Konrada Marcjana Prószyńskiego oraz Wandy Gałąskowej12. Pod względem talentu z czwórki tej wyróżniali się Konrad oraz Stanisława. Każdy z członków zespołu redakcyjnego swoje artykuliki w Nowinach lub w Nowinkach telegraficznych sygnował inicjałami. Rzadko podpisywano publikacje pełnym imieniem i nazwiskiem. Z wyjątkiem Wandy Prószyńskiej ten skład zespołu utrzymywał się do końca istnienia gazety. Po dwuletnim prowadzeniu redakcji przez komitet redakcyjny złożony z dwu osób: Bronisława Żegilewicza i Konrada Marcjana Prószyńskiego, gdy formalnie za wydawców i redaktora podpisywała wdowa po Tadeuszu Prószyńskim, redaktorem został Konrad Marcjan Prószyński13. Był on najbardziej wierny ideałom swego ojca, nieźle naśladował jego sposób pisania i uparcie strzegł ojcowskiej ortografii.

„Gazeta Świąteczna”, która na początku 1930 roku osiągnęła szczyt swej popularności w okresie międzywojennym, w roku 1936 miała znacznie mniej prenumeratorów. Główną przyczynę upadku gazety można by upatrywać w zaniechaniu apolitycznego, oświatowego kierunku z czasów Promyka i w popieraniu stronnictw narodowej i chrześcijańskiej demokracji. „Gazeta Świąteczna” -- według Stefana Ignara -- różniła się od gazet i periodyków endeckich tym, że w dalszym ciągu była związana „[...] z problematyką parafialną i przesuwała się do rzędu pism kościelno-politycznych”. Jako kontynuacja „Gazety Świątecznej”, a zarazem groźny konkurent, powstał „Przewodnik Katolicki” redagowany w Poznaniu przez „Promyka w sutannie”, księdza Jana Kłosa. W dziedzinie rolnictwa „Gazetę Świąteczną” zdystansowały pisma specjalistyczne: „Przewodnik Kółek Rolniczych”, „Przysposobienie Rolnicze” i „Plon”. Firma rodzinna sukcesorów Promyka nie mogła już -- zdaniem Stefana Ignara -- uratować gazety, zwłaszcza że „[...] proboszczowie i organiści otrzymali nowe zlecenia: zrezygnowali z szerzenia oświaty rolniczej i zajęli się organizowaniem Akcji Katolickiej, która dysponowała organami wyspecjalizowanymi -- jak «Rycerz Niepokalanej» i «Przewodnik Katolicki» [...]. W ten sposób «Gazeta Świąteczna» wygasła, jakkolwiek instytucjonalnie dotrwała do 1939 roku” [27].

Do tego wywodu należałoby dodać, że każda diecezja wydawała wówczas swój tygodnik naśladujący „Gazetę Świąteczną” w sposób mniej lub bardziej nieudolny. „Przewodnik Katolicki” górował wprawdzie nad nią rozmachem i możliwościami kolportażu, stylem i treścią jednak -- choć coraz przystępniej podawaną -- nie dorównywał „Gazecie”. Słabo zorganizowany kolportaż, jak również niedostateczne zachęty do prenumeraty stanowiły główną przyczynę załamania się popularności „Gazety Świątecznej”. Nie dokładano starań, aby zachęcić i zdobyć czytelników z byłych zaborów austriackiego i pruskiego, zasięg pisma nadal ograniczał się do ziem byłego Królestwa Kongresowego i w niewielkim stopniu do województw wschodnich. Nie zwiększano liczby stałych punktów księgarsko-kolporterskich, rozmieszczonych, niestety, głównie w województwach: warszawskim, łódzkim i kieleckim. Nie korzystano również z drogiego kolportażu „Ruchu”. Stanisław Gulbin jako administrator „Gazety Świątecznej” w okresie prawie ośmioletnim nie wykazywał dostatecznej inicjatywy i gorliwości w rozszerzaniu zasięgu tygodnika. Ponadto w czasie szalejącego kryzysu „Gazeta Świąteczna” kosztowała trzy razy więcej (w przeliczeniu na wartość zboża) niż w pomyślnych dla rolnictwa końcowych latach dwudziestych. Konkurujący z nią „Wielkopolanin” potrafił zdobyć wielu czytelników (mimo endeckiego zabarwienia), opierając się wyłącznie na prenumeracie. Zawdzięczał to trafnej formie wydawniczej i dobrej współpracy z placówkami pocztowymi.

W tym trudnym dla gazety okresie redaktorka Janina Gulbinowa poruszyła na nowo sprawę budowy samolotu dla polskiego wojska. Inicjatywa zbiórki na ten cel powstała jeszcze w 1924 roku. Uzbierano wówczas około 3 tysięcy złotych, a później w ciągu dziewięciu lat -- ledwie 4. Sprawa się przewlekała. Czytelnicy, którzy nawoływali do dalszych wpłat, nie chcieli czekać bezczynnie, aż „kraj nasz zamieniony będzie na bezludną pustynię”. W końcu roku 1933 wydawnictwo „Gazety Świątecznej” postanowiło wziąć na siebie pozostałe koszty budowy samolotu, wstrzymało zbiórkę od czytelników, gdyż i tak z opłacanych przez nich prenumerat powstawały pewne oszczędności, które teraz pozwoliły opłacić do końca to przedsięwzięcie. Pragnącym przyczynić się do tego proponowano, aby raczej opłacili gazetę za sąsiada, którego na to nie stać. Pelagia Restorfowa pisała: „Jak by się nasz Promyk tam w niebie cieszył, widząc nasze dobre chęci i naszą ofiarność. Cieszyłby się również i z tego, że ludzie coraz lepiej rozumieją potrzebę oświaty i garną się do niej”.

W lecie 1934 roku samolot „Promyk” był gotów. Większą popularnością zaczęła się cieszyć także „Gazeta Świąteczna”. Dzięki odpowiednim posunięciom nowemu kierownictwu redakcji z udziałem sekwestratora Żegilewicza udało się pozyskać wielu nowych czytelników. Sprawiły to zarówno podarki dla całorocznych prenumeratorów, bardziej przemyślany układ treści „Gazety Świątecznej”, nakłonienie do współpracy dobrych autorów, jak również wzrost zainteresowania wydarzeniami w kraju i na świecie. Liczba wszystkich prenumeratorów na początku ostatniego roku istnienia „Gazety Świątecznej” wynosiła ponad 24 tysiące i rosła w miarę zbliżania się wojny. Jej ostatni numer z datą 3 września wydrukowany został w 30 tysiącach egzemplarzy [287].

Następcy Kazimierza Promyka nawiązywali w „Gazecie Świątecznej” do ustalonego przezeń spisu treści, choć został bardziej rozbudowany, odpowiednio do wagi spraw w Polsce niepodległej.

Problemy poruszane w „Gazecie Świątecznej” w roku 1936 można przedstawić w zestawieniu procentowym (kolejność utrzymana według ustalenia redakcji gazety, jedynie pozycja 20. wydzielona i ustawiona przez autora): 13,8 %6,4 %0,8 %3,7 %3,2 %2,0 %1,6 %5,8 %2,0 %0,8 %0,6 %3,3 %6,0 %1,9 %2,8 %2,0 %6,4 %4,6 %8,4 %6,4 %6,4 %1,1 %
1) naród i państwo polskie, działalność rządu, rozporządzenia rządowe i głosy w tych sprawach10,0 %
2) sprawy społeczne: gminne, wiejskie, miasteczkowe, oświaty i szkół
3) sprawy kościoła
4) stowarzyszenia młodzieży
5) gospodarstwo
6) ogrodnictwo i pszczelnictwo
7) wiadomości naukowe i historyczne
8) życiorysy i wspomnienia
9) powieści
10) wiersze
11) dobre przykłady
12) zwyczaje naganne
13) nieszczęśliwe wypadki
14) artykuły różnej treści
15) listy do „Gazety Świątecznej”
16) handel, rzemiosło i przemysł
17) ostrzeżenia przed oszustwami
18) z ostatnich dni
19) nowinki telegraficzne
20) rysunki, ilustracje, fotografie i mapy
21) odpowiedzi redakcji
22) ogłoszenia, ceny
23) stare zasady, zagadki i żarty

Zasadniczą zmianą było przeznaczenie z górą jednej trzeciej tygodnika (34,8%) na tematykę społeczno-polityczną: działalność rządu, problemy społeczne, kronikę i omówienie polityki oraz wydarzeń zagranicznych. Sprawom tym poświęcali wiele uwagi synowie Promyka: Konrad i Kazimierz oraz córka Stanisława Czechowiczowa. Często zabierali głos korespondenci, liczne były też wypowiedzi czytelników. W ten sposób spełniano podstawowe założenia Promyka, że „Gazeta Świąteczna” musi donosić o tym, co się dzieje na ziemiach polskich i na szerokim świecie oraz informować o bieżących wydarzeniach. Stosunkowo dużo miejsca zajmowały ilustracje, starannie dobierane, podnoszące wartość popularyzatorską pisma. Sprawy kościelne, które za czasów Promyka zajmowały 5--11% zawartości „Gazety”, utrzymywały się na dotychczasowej pozycji. Na dawnym poziomie pozostały „artykuły różnej treści”, przy czym zachowano wielką rozmaitość poruszanych zagadnień. Jednocześnie nastąpiła większa specjalizacja tematów, gdyż zgrupowano je w 22 tytułach zbiorczych, podczas gdy dawniej było ich około 15.

W ostatnich latach przed wybuchem wojny zaznaczyła się skromna tendencja do uwzględniania zainteresowań młodzieży. Krótkie sprawozdania z pracy stowarzyszeń młodzieży pojawiały się wprawdzie rzadko (do dwóch razy w miesiącu), ale drukowano „dobór sztuk teatralnych” dla teatrów amatorskich, rozrywki umysłowe, zagadki i żarty. W każdym niemal numerze publikowano wiersze pisarzy ludowych o tematyce społecznej i politycznej poświęcone aktualnym wydarzeniom oraz notatki o ważniejszych imprezach sportowych. Zainteresowanie młodzieży „Gazetą Świąteczną” było znaczne, o czym świadczyła choćby wyprzedaż narosłych w księgarniach warszawskich zapasów sztuk teatralnych dla teatrów amatorskich dokonywana za pośrednictwem Księgarni Krajowej. Rosła liczba osób przysyłających rozwiązania zagadek, zaczynali pisać młodzi korespondenci. Wzrost tego zainteresowania utrzymał się aż do końca istnienia „Gazety Świątecznej”.

Odpowiedzi redakcji, choć drukowane drobną czcionką, zajmowały tyle samo miejsca, co sprawy Kościoła. Ten dział coraz bardziej się rozrastał; poza redaktorami wątpliwości czytelników wyjaśniali prawnicy, inżynierowie, rolnicy, wyodrębniły się porady prawne, budowlane, pszczelarskie. Dział kultury rolnej nie tracił znaczenia, rozwijał się mimo kryzysu, gdyż rolnicy doceniali wagę umiejętnego gospodarowania. Dużo porad udzielano na temat gospodarstwa domowego. Rzemieślnicy i kupcy zwracali się z kłopotami organizacyjnymi i podatkowymi. Bardzo rzadko natomiast pojawiały się artykuły o chorobach i o tym, jak dbać o zdrowie.

Przez wiele lat głównym autorem Gospodarstwa w „Gazecie Świątecznej” był Jan Lenc. Pisał on wprawdzie przystępnym językiem, jednak bez tej pewności siebie, która wynikałaby z gruntownej znajomości przedmiotu, i stąd daleko mu było do Strzeleckiego czy Filipowicza, publikujących swe artykuły w czasie redaktorstwa Promyka. Potem Lenca zastąpił instruktor Centralnego Towarzystwa Organizacji Kółek Rolniczych Wojciech Chmielecki. Przeciwieństwem Chmieleckiego był Józef Płoszajczyk, czerpiący wiedzę głównie z praktyki. Miał on zostać kierownikiem przyszłego gospodarstwa doświadczalnego „Gazety Świątecznej”, które nazwano również „gospodarstwem pracy”. Celem utworzenia gospodarstwa było zapoznanie rolników „[...] z umiejętną pracą, aby każdy rozumiał tak swą ziemię, jak własny żołądek, czy mu się pić chce, czy jeść i do jakich potraw jest zdolny”. Gospodarstwo samo miało stanowić o swoim rozwoju i wprowadzać ulepszenia tak, aby każdy rolnik mógł je łatwo naśladować. Była to jedna z nielicznych, mądrych inicjatyw małżonków Gulbinów. Niestety, nie udało im się przeprowadzić pomysłu do końca, głównie z powodu protestów innych członków rodziny.

Pisywali też do gazety doradcy kółek rolniczych, tacy jak Jan Wygachiewicz, znany zielarz warszawski, oraz Jan Biegański, który dużo miejsca poświęcał uprawie soi. Propagowano uprawę słodkiego łubinu. Po zaciętej dyskusji w 1938 roku „Gazeta Świąteczna” doszła do wniosku, że doradcy kółek rolniczych nie powinni lekceważyć tej rośliny, lecz zachęcać do jej uprawy.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym publicyście zajmującym się tematyką rolniczą, który wprawdzie nie był zawodowym instruktorem, ale pouczyć i poradzić potrafił jak mało kto -- księdzu Izydorze Kowalskim14. „Był to popularyzator typu wulgarnego, ale trzeba przyznać, że posiadał duże zdolności dydaktyczne” [27]. Ta pochwała krytycznego zwykle Stefana Ignara mogła wystarczyć za najwyższe uznanie. Ksiądz Izydor Kowalski przez wiele lat podnosił poziom Gospodarstwa w „Gazecie Świątecznej”. Jego długie, publikowane przez wiele tygodni artykuły: Rola i jej uprawa, Płodozmian, Łąki nasze i nie dokończone z powodu śmierci Życie roślin czytane były z zapartym tchem i wybuchami śmiechu jak ciekawa i wesoła powieść. Oto próbka jego tekstu o pielęgnacji zasadzonego pod znacznik ziemniaka z rozdziału: Od biedy do zamożności: „Druga roślina z pierwszego pola (w płodozmianie) to ziemniak. To jaśnie pan jenerał. Musi się w ziemi wygrzać, wyleżeć. Jak wypocznie i porządnie się wyśpi, wypuszcza kieł grubszy od zapałki, żeby się wywiedzieć, co w okolicy słychać. A jak po paru tygodniach wytknie na świat łebek umorusany, to go trzeba zaraz uczesać broną, nie przymierzając jak jakiego eleganta, a później oddzielić w poprzek od innych radłem, bo włazi gdzie nie trzeba i jest niezgodny. Po paru dniach znów nos wtyka w nieswoje sprawy, trzeba go radłem oddzielić wzdłuż. I to mu jeszcze mało, krzyczy, że ma twardo. Wtedy motyką sypie się kopiec, wzrusza ziemię; kopiec powinien być sypany jak najwyżej, wtedy się ziemniak ustatkuje.

A zarozumiały! Myśli, że jego kwiat najpiękniejszy. Nie można go ruszać jak kwitnie. Jeśliś nie obredlił, nie usypał kopcy przed kwitnięciem, to się lepiej wcale z ziemniakiem nie wdawaj, bo jak mu będziesz kwiat ruszał, to się obrazi i plonu nie da. A żarłok nie mniejszy od buraka”.

Ku przestrodze czytelnikom, zamieszczano Ostrzeżenia przed oszustami; oprócz tego nadal sporo miejsca zajmowały nieszczęśliwe wypadki, skrzętnie notowane przez korespondentów. Pod tym względem „Gazeta Świąteczna” była dokładną kroniką przede wszystkim byłego Królestwa Kongresowego, ale również innych dzielnic Polski. Zespół redakcyjny przedstawiał liczne relacje na podstawie wyboru z komunikatów agencyjnych.

W latach trzydziestych „Gazetę Świąteczną” drukowano na 12--16 stronicach, z okazji zaś większych świąt, przy zwiększeniu liczby ilustracji i ogłoszeń -- nawet na 24. Utrzymywał się tradycyjny nagłówek z widokiem Warszawy, często zastępowany przez winietki okolicznościowe. Wśród życiorysów i wspomnień przewijały się takie sławne postaci, jak Stanisław Moniuszko, Józef Weisenhoff, Stanisław Wyspiański. W numerze 26. „Gazety” z roku 1932 znalazło się wspomnienie poświęcone zmarłemu 14 lutego 1932 roku doktorowi Arkadiuszowi Puławskiemu, przyjacielowi Promyka i członkowi Tajnego Towarzystwa Oświaty Narodowej. Przed wojną prowadził on zakład leczniczy w Nałęczowie, potem pełnił funkcję naczelnego lekarza w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie. Był redaktorem „Gazety Lekarskiej”, członkiem wielu stowarzyszeń lekarskich i naukowych. Dla chorych -- niestrudzony lekarz, dla młodych lekarzy -- najżyczliwszy nauczyciel. „Brał udział -- pisano we wspomnieniu -- w różnorodnej pracy społeczno-lekarskiej i dobroczynnej. Zajmował się akcją letnią dla dzieci oraz popieraniem dzieła oświaty. Wydał 12 książeczek (zrozumiałych dla wszystkich) o najważniejszych chorobach i ich leczeniu. Utrzymywał stosunki z Promykiem do końca jego życia. Pracował w czasach, kiedy Polska za podobną pracę nic nie dawała, a najlepsi jej synowie siebie samych Polsce dawali”.

Następcy Kazimierza Promyka, starając się w „Gazecie Świątecznej” informować czytelników o tym, co działo się w kraju i na świecie, i to zarówno w sprawach politycznych, jak i społecznych czy gospodarczych, pamiętali też o różnych rocznicach. Na przykład w rubryce Z ostatnich dni prowadzonej stale przez Kazimierza Prószyńskiego, w artykule O dowodach polskości Pomorza (1933 rok) autor polemizował z propagandą niemiecką, podając, że na Pomorzu przypada średnio 90 Polaków na 100 mieszkańców, a samo Pomorze co najmniej od tysiąca lat należało do Polski. Nawet po rozbiorach zawsze wybierano z Pomorza posłów Polaków do sejmów niemieckich, nie mówiąc już o tym, jakie znaczenie ma dla każdego kraju dostęp do morza.

Przeglądy wydarzeń pisane przez Kazimierza Prószyńskiego miały zabarwienie konserwatywne. Był przeświadczony o wielkiej potędze Anglii, o mocy sojuszu z Francją, ale zdarzały się sytuacje, kiedy i jemu było trudno zająć w tych sprawach stanowisko.

Śmierć Józefa Piłsudskiego 12 maja 1935 roku spowodowała, że redakcja poświęciła marszałkowi kolejne artykuły w kilku numerach, omawiając jego życie, dokonania oraz ich znaczenie.

Przypadającą w 1933 roku 250 rocznicę zwycięstwa pod Wiedniem uczczono nie tylko opisem „wielkiej rocznicy”, ale i drukiem opowiadania pod tytułem Tajemnica rodu, dotyczącego dziecięcych lat Jana Sobieskiego.

O sytuacji wewnętrznej w Polsce tak pisał Kazimierz Prószyński: „Jeżeli jakiś socjalista czyta moje wywody o nauce socjalistów, myśli sobie: Tak mówi, bo sam jest burżujem i przyjacielem wielkich właścicieli. Kiedy znów wielki przemysłowiec je czyta, myśli sobie -- o! patrzcie go, socjalista! I tak źle, i tak niedobrze. Nauka socjalistów głosi równość ludzi i wolność, tak jak nauka chrześcijańska, ale jak wygląda naprawdę w życiu, widzimy w Rosji. Kiedy zaś spojrzymy na ustrój oparty na własności prywatnej, tam też widzimy nędzarzy obok bogatych wyzyskiwaczy pracy ludzkiej. Ot, choćby najnowsze wiadomości ze Śląska. Okazuje się, że jest tam blisko połowa robotników bez pracy, bo na każdą setkę czterdziestu cierpi nędzę. Dlaczego to nie pozwolić im pracować za byle co? Węgiel byłby tańszy. Zarządcy zaś kopalń pobierają często po kilka i kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie jako wynagrodzenie i nie chcą zniżki ceny węgla” [323].

„Gazeta Świąteczna” podała, że w czasie kryzysu doszło do siedmiokrotnego obniżenia średniego zysku z hektara. Wynosił on w roku gospodarczym 1927/1928 około 200 zł, w roku 1929/1930 -- ponad 100 zł, a w 1930/1931 -- ledwie 27 zł. Tymczasem nie obniżano wyśrubowanych przez kartele cen węgla czy cementu oraz innych artykułów. Rolnicy się buntowali, w gazecie nie można było jednak o tym pisać. Dopiero w roku 1934 ukazała się relacja Konrada Prószyńskiego -- syna: „W ciągu ostatnich lat raz po raz dochodziły wieści z różnych wsi i miasteczek o tłumnych zaburzeniach, o strzelaniu, o zabitych i rannych. Niewiele można było pisać o tych bolesnych wypadkach. Podawano wiadomości bardzo niejasne, a nieraz wręcz bałamutne. Nazwy miejscowości były poprzekręcane. Albo też zamiast drukowanych nowin pozostawały jeno białe plamy [...]15. Teraz sprawy te zaczynają wychodzić po części na jaw, gdy ogłoszono akty oskarżenia, a więźniowie oskarżeni o udział w zaburzeniach różnych miejscowości województwa krakowskiego i wezwani świadkowie składają swe zeznania w sądach”.

W ostatnim kwartale roku 1938 wyszedł trzytysięczny numer „Gazety Świątecznej”. Z pewnym opóźnieniem, bo w numerze noworocznym z roku 1939 drukowano życzenia z tej okazji pisane przez jednego z młodszych korespondentów Józefa Szczapę. „Przeszło trzy tysiące numerów, 58 lat -- to kawał czasu niemały. Czytali ciebie: dziad mój i ojciec, maluczko, a dziecko moje czytać cię będzie. Ja sam przywykłem do ciebie, jak do najlepszego przyjaciela. Długo nie wiedziałem dokładnie, dlaczego do ciebie jedynej mogłem się na dobre przyzwyczaić -- teraz wiem. Z kart twoich płynie uczciwość i prawda [...]. Niezależnych gazet mało i z trudem byt swój utrzymują. Czytelniku «Gazety», znam cię dobrze. W wędrówce po Polsce spotykałem cię często. Wszędzie, czy to pod Mławą czy pod Sandomierzem, pod Sokołowem czy pod Sterdynią, pod Lubartowem czy Kaliszem -- zawsze jesteś podobny: zawsze przyjazny, zawsze uczynny i gościnny. Kiedy rozmawiałem z Tobą, Tyś nie wiedział, że się znamy, znamy z «Gazety Świątecznej», ale po kilku chwilkach mówiliśmy ze sobą jak dwaj ludzie bliscy. I cieszyło mnie to wielce, żeś zasobny w rozum i dobroć, żeś prosty i szczery. Dziś, skoro przyszło mi pisać wprost do Ciebie, życzę Ci, aby rodzaj Twój w Polsce się pomnażał i rósł w znaczenie. Tobie zaś «Gazeto» życzę, byś trafiła pod dach każdego Polaka”.

W ostatnim roku istnienia „Gazety Świątecznej” najwięcej miejsca zajmowały informacje o przygotowaniach wojennych. Gazeta walczyła o jedność narodu, moralne przygotowanie do oporu i o zdecydowany wspólny front wobec odwiecznego wroga. Ostatni numer „Gazety Świątecznej” (3058) nosił datę 3 września 1939 roku, po 58 latach i 8 miesiącach istnienia pisma, i rozpoczynał się wierszem ludowego poety J. Modrzejewskiego pt. Nie damy Gdańska. Główny artykuł Europa pod bronią opatrzono ilustracją: „Czołgi polskie suną na zachodnią granicę”. Numer ukazał się w sprzedaży 31 sierpnia.

We wrześniu redakcja „Gazety Świątecznej” została kilkakrotnie zbombardowana. Znaczna część jej archiwum i dorobek techniczny zginęły pod gruzami.

W okresie drugiej wojny światowej zmarł Konrad Marcjan Prószyński, zginął w obozie niemieckim inżynier Kazimierz Prószyński. Przetrwała we własnej willi w Komorowie ów srogi czas Janina Gulbinowa wraz z matką oraz mężem. Trójka ta, a szczególnie Janina, tuż po wojnie zabiegała o wznowienie „Gazety Świątecznej”. Nawiązała kontakt z Jerzym Borejszą, prezesem Spółdzielni Wydawniczo-Oświatowej „Czytelnik”. Pisała listy do współpracowników „Gazety Świątecznej”, przede wszystkim do tych, na których mogła liczyć. Na zaproszenie Gulbinowej odpowiedział już 2 stycznia 1945 roku Włodzimierz Kamiński z Gromadzic pod Warszawą, potem siostra Stanisława Czechowiczowa, a w następnym roku Stanisław Kluczek z Oleśnicy na Podlasiu, Józef Modrzejewski z Osady koło Gostynina, nieco później Józef Płoszajczyk, niedoszły kierownik gospodarstwa doświadczalnego.

Janina Gulbinowa ubiegała się o zezwolenie na wydawanie „Gazety Świątecznej” pod własnym nazwiskiem. W pertraktacjach z Borejszą przyobiecano jej 60% udziału zarówno w składzie redakcyjnym (poprzez zatrudnienie wybranych osób), jak i współudział w zyskach.

W pierwszych trzech powojennych latach był jeszcze sprzyjający klimat na wznowienie „Gazety Świątecznej”. Pisał o tym w „Chłopach” w roku 1946 Stanisław Siennicki, chłop samouk, gospodarujący na 18 morgach podlaskiego piasku, dawny nauczyciel tajnej szkółki, postępowy katolik, pisarz ludowy: „Przy Niemcach nie było co czytać. Ludzie się od czytania odzwyczaili, a zajęli się plotką polityczną, szmuglem i... bimbrem. W wielu wypadkach i miejscowościach praca oświatowa na wsi będzie dziś cięższa aniżeli przed dwudziestu laty czy nawet przed półwiekiem. Takie postępy zrobiła na wsi wsteczna ciemnota i pijaństwo. To już nie będzie orka na ugorze, to będzie równanie powojennego rumowiska. My, starsi pisarze i działacze, pamiętamy z lat swej młodości działalność pisarską i oświatową Promyka-Prószyńskiego, niezapomnianego nauczyciela wsi polskiej, co to najpierw na szczycie przydrożnej stodoły wypisywał chłopom lekcje, a potem zaczął wydawać podręczniki elementarnego nauczania i «Gazetę Świąteczną». Gazety redagowanej przez Promyka chłopi z utęsknieniem przez tydzień czekali, czytali ją do ostatniego wiersza i pieczołowicie składali roczniki, które jeszcze dziś, w drugim pokoleniu można spotkać ze czcią przechowywane. Takie pismo dajmy dziś chłopom na wieś, dokonamy cudu. Bo nie spełni roli oświatowej pismo, które chłop kupuje, by się sensacji naczytać, czy o wojnie dowiedzieć i od razu użyje do zakręcania machorki” [305].

Był to triumf Konrada Prószyńskiego: liczne rzesze chłopów oczekiwały pisma trafiającego do ich serc i umysłów.

Potrzebę i dobrą okazję do wznowienia „Gazety Świątecznej” wyczuwał wnuk Promyka a syn Tadeusza, Stanisław Prószyński, który do dziennikarki zabrał się zaraz po wojnie, po powrocie z niemieckiego obozu jenieckiego. Na mocy uchwały Zarządu Głównego SW „Czytelnik” z 5 marca 1947 roku możliwe było rozpoczęcie -- z udziałem Stanisława Prószyńskiego -- przygotowań do wydania nowej w treści i formie „Gazety Świątecznej”, akceptowanej nie tylko przez Borejszę, ale i przez władze Urzędu Kontroli Prasy. Z upoważnienia „Czytelnika” wnuk Promyka przedstawił wdowie Wandzie Prószyńskiej proponowane warunki, na które ona się jednak nie zgodziła16.

Zwlekanie i oczekiwanie zniechęciło przyszłych współpracowników „Gazety Świątecznej”. Najbardziej niecierpliwił się ludowy pisarz sensacyjnych powieści historycznych Stanisław Kluczek. Już w styczniu 1946 roku twierdził, że „[...] tak ważnej placówki, jaką była i jaką może być w przyszłości «Gazeta» nie można i nie wolno zaprzepaścić”. W liście ze stycznia 1948 roku donosił, że jest nagabywany przez różne pisma i wydawnictwa o kierowanie do druku swych prac („Chłopi”, „Chłopi i Państwo”, „Rolnik Polski”). Zniecierpliwiony do reszty Kluczek pisał 12 kwietnia 1948 roku: „A żeby to było na dawny sposób w całym tego słowa znaczeniu, o tym nie ma nawet co marzyć [...]. Jednakże warunki trzeba przyjąć, «Gazeta» pójdzie i jeszcze raz pójdzie, jest bardzo potrzebna. Wieś jej ciągle oczekuje i tęskni wprost za nią [...] dotychczas nie ma tygodnika dla siebie, jakim była «Gazeta Świąteczna». Mimo wszystko, pomimo wtyczek, które będą usiłowali wepchnąć, poradzi sobie Pani na tyle, że myśl i duch «Gazety» będzie myślą i duchem Promyka. Powtarzam więc, że «Gazeta» powinna być, a zrobi bardzo wiele dobrego” [23].

Do „Rolnika Polskiego” przeszli wraz z Kluczkiem także dwaj główni pisarze „Gazety Świątecznej”: Piotr Gałąska i Wojciech Chmielecki.

W powodzenie starań Janiny Gulbinowej wątpił już i Józef Modrzejewski, bo „[...] Promyk nie zostawił nam, niestety, dyplomaty [...]. Trzeba było ratować sytuację, targować się po żydowsku i za wszelką cenę wskrzesić «Gazetę». Pamiętajmy, że z każdym rokiem maleje liczba przyjaciół «Gazety»”.

Józef Płoszajczyk na liczne pytania przygodnie spotkanych czytelników, kiedy ukaże się „Gazeta Świąteczna”, odpowiadał, że mają dużo różnych gazet. Machali na to ręką, dodając, że „[...] to wszystko obłuda, a przy tym są dla nas niezrozumiałe. Jak się przeczytało «Gazetę Świąteczną», to człowiek rozumiał, jak sam siebie i jeszcze mógł komuś wytłumaczyć, dziś ja nic nie rozumiem i nikomu nic nie mogę powiedzieć”. Józef Płoszajczyk czekał, zrezygnował z proponowanych mu zajęć w leśnictwie.

Na groźbę Borejszy, że wyda gazetę bez Gulbinowej, odpowiadała ona uparcie: „Jako redaktorka «Gazety Świątecznej» i córka założyciela mam obowiązek pilnować czystości założeń wydawnictwa. Ojciec mój, będąc szczerym Polakiem i katolikiem, hołdował czystej oświacie narodu. Wyłączał wszelkie partyjniactwo”. Postawę żony w tej przegranej walce o pozyskanie gazety próbował tłumaczyć Stanisław Gulbin w liście do Józefa Płoszajczyka: „Przyzna pan chyba, że pismo musi raczej z honorem umrzeć niźli puszczać się na współpracę w takich warunkach [...]. Dużą odpowiedzialność wzięłaby na siebie i bodajby nikt jej z tego nie rozgrzeszył, gdyby dała swoją zgodę na redagowanie gazety, nie mając pewności, że treścią tej gazety będzie ona sama dysponować” [58].

* * *

Po śmierci Konrada Prószyńskiego dokonano w ówczesnej prasie polskiej wielu ocen jego pracy. Na ogół były one pełne podziwu i uznania.

Kim był Promyk? Co przyniosła jego działalność narodowi? Jaką wartość mają jego doświadczenia, głoszone zasady życiowe? Zasługi Promyka podkreślali nie tylko współcześni mu, ale i późniejsi autorzy, zauważali je nawet zdecydowani przeciwnicy. Ze środowiska, któremu przewodził Prószyński, na „[...] podglebiu rozpalonego do białości patriotyzmu zrodził się nurt ideowy i kierunek organizacyjny radykalnego i socjalistycznego ruchu młodzieżowego” [308]. Jego opinie i poglądy polityczne nie zawsze mogły być brane pod uwagę, gdyż głosił je w warunkach panowania na ziemiach polskich trzech obcych rządów, dążących różnymi metodami do zniszczenia samodzielnego narodu polskiego. Zalecane przez Promyka metody pracy nie znalazły wiernych naśladowców, ale prowadzoną przezeń działalność oświatową podjęło wielu jego następców na różne możliwe wówczas sposoby. W byłym Królestwie Kongresowym ten rozbudzony przez Promyka ruch oświatowy ułatwił postęp i dojrzewanie demokratycznych przekonań wśród chłopów.

Już u progu niepodległości wrażliwa na piękno duchowe człowieka i jego indywidualność Stefania Sempołowska przypominała młodzieży „wielkiego nauczyciela”. Jej opowiadanie o Kazimierzu Promyku zamieszczone w piśmie młodzieżowym „W Słońcu” w roku 1916 było wzorem prostoty i pięknego stylu, naprawdę godnego uczczenia tego, który „uczył lud polski czytać”. W okresie międzywojennym o Promyku pisano niewiele poza „Gazetą Świąteczną”, która -- szczególnie w roku 1931 (na 80-lecie urodzin) oraz w roku 1933 (w 25-lecie śmierci) -- poświęciła dużo miejsca biografii swego założyciela i Pisarza. Nota o Promyku pojawiła się w Kalendarzu Obozu Zjednoczenia Narodowego na rok 1938.

Mieczysław Brzeziński nad mogiłą Prószyńskiego powiedział: „Najwybitniejsi spośród ludu i najlepsi to wszystko prawie duchowi uczniowie Promyka, którzy zaczęli swoje wykształcenie od jego książek i «Gazety Świątecznej»”. Stefan Ignar trafnie określił tych wychowanków jako dobrych rolników, katolików i Polaków. Ponadto był „człowiekiem prostolinijnym, zdecydowanym, autorytatywnym” [27].

Niewielu pozostało przy życiu wychowanków Promyka i jego gazety. Nie żyje również wdzięczny jego uczeń, rzeźbiarz ludowy Ignacy Kamiński z Oraczowa pod Łęczycą, który w roku 1966 wystawił w swoim obejściu pomnik własnego dłuta dla uczczenia Tysiąclecia Państwa Polskiego. Jest to tradycyjna ludowa figura świętego Jana, ustawiona na solidnym cokole z piaskowca. Na trzech ścianach cokołu znajdują się płaskorzeźby. Na froncie kapłani, którzy przynieśli Polsce chrzest, obok nich woj Chrobrego i żołnierz Wojska Polskiego -- to ci, którzy utrwalili nasze granice nad Odrą. Prawą stronę zajmuje tur, ongiś król puszcz, które pokrywały ziemię łęczycką; lewą -- popiersie Promyka jako tego, który nauczył naród czytać. Z tyłu -- trzy ważne, zdaniem rzeźbiarza, daty: początek królestwa Mieszka I, wybuch powstania styczniowego oraz rok Manifestu lipcowego. Szkoda, że słabo już widoczne rzeźby ktoś pomalował farbą.

Trwalszym pomnikiem wystawionym Promykowi okazało się gospodarstwo syna Ignacego Kamińskiego: bujne łany zbóż, kilkanaście dorodnych krów w nowoczesnej, lśniącej czystością oborze, schludne i zadbane gospodarskie obejście, dom, choć już stary, lecz solidny, murowany, zbudowany jeszcze przez rzeźbiarza Ignacego, a tylko ze współczesnymi udogodnieniami, które już syn zaprowadził. Najtrwalsze bowiem, co Promyk zostawił niejako w spadku, to jego stosunek do kultury rolnej. Od pierwszego rocznika „Gościa” i od początku wydawania „Gazety Świątecznej” wykazywał zainteresowanie sprawami gospodarki, rolnictwem, ogrodnictwem, pszczelarstwem. Oszczędny z natury, nie skąpił pieniędzy i angażował do pisania o sprawach gospodarstwa wiejskiego najbardziej doświadczonych i wykształconych jego znawców. Liczne fachowe wskazówki, których udzielał, mogą i dziś zadziwić swoją aktualnością i trafnością. Gospodarstwo płodozmienne, uprawa roślin białkowych, pastewnych, roślin motylkowych, kukurydzy i okopowych, koszenie łąk, dobór odpowiednich ras bydła i świń, właściwe gospodarowanie na ziemiach piaszczystych i płonnych, stosowanie poplonów, mechanizacja, prawidłowe wykorzystanie nawożenia, rozwój sadownictwa, pszczelarstwa i upraw warzywnych -- to główne tematy, którym „Gazeta Świąteczna” poświęcała najwięcej miejsca i za redaktorstwa Promyka, i po jego śmierci. Niektóre sprawy wywoływały żarliwe spory i wielki napływ korespondencji od rolników praktyków, którym sięganie po pióro nie przychodziło łatwo. Jest bowiem oczywiste, że rolnicy nie tylko czerpali z wiedzy przekazywanej im przez naukowców, lecz także sami wypracowywali własne metody pracy na roli, niekiedy nawet wbrew opiniom fachowców-teoretyków. Wsie i gminy, gdzie mieszkali liczni czytelnicy „Gazety Świątecznej”, łatwo było poznać po większej liczbie pasiek, poletkach kukurydzy pastewnej, wyrastającej często ponad trzy metry, uprawie warzyw nie tylko przy domu, ale również w polu, wcześnie skoszonych łąkach, masowo stosowanych podorywkach i poplonach. Widać było przydomowe sady, a niekiedy i sad w polu.

Biografowie Konrada Prószyńskiego usiłowali często zaliczyć go do jakiegoś ugrupowania politycznego. Popełniali omyłkę, choć nie tak szkodliwą jak ci, którzy chcieliby zagarnąć „nauczyciela ludu” na użytek własnego związku politycznego lub uczynić zeń człowieka należącego do określonego stanu. Niezwykła bowiem osobowość Promyka nie mieściła się w ramach podziałów partyjnych, klasowych ani też w zwartych kręgach społecznych, zdefiniowanych przez socjologa Floriana Znanieckiego. Encyklopedia Powszechna PWN w skąpej, zdawkowej notce określa Prószyńskiego jako zwolennika pracy organicznej i solidaryzmu narodowego. Rodzinni naśladowcy też nie mogli zrozumieć wielkości ojca. Usiłowali tylko trzymać się stworzonych przez Promyka reguł, czasami zbędnych, natomiast w dużym stopniu zaprzepaścili społeczną wartość jego dzieła, które stało się własnością całego polskiego ludu. A własnością tego ludu stała się przede wszystkim „Gazeta Świąteczna”. To do niej chłopi pisali szczerze, z sumienną dokładnością o tym, co się we wsiach działo -- przez prawie sześćdziesiąt lat. Z tej „księgi ludu polskiego” czerpali tacy socjologowie, jak Florian Znaniecki czy piszący do dziś historyk Mazowsza i Podlasia -- Henryk Syska. Ktokolwiek będzie badać dzieje wsi po powstaniu styczniowym, powinien zajrzeć do „Gazety Świątecznej”. Tej roli „Gazety” nie doceniał i nie przewidział nawet wielki Pisarz.

Choć Promyk był przeciwnikiem radykalizmu we współczesnym mu czasie, to jednak nie można powiedzieć, aby zbytnio oddalał się od socjalizmu w swej wizji przyszłości wsi polskiej. Już na początku roku 1906 pisał w „Gazecie Świątecznej” o rewolucji 1905 r.: „Kto na dzisiejsze czasy tylko wyrzeka, ten mija się z prawdą, mówi niesprawiedliwie. Nie są to czasy złe, są one tylko niezwykłe. Są to czasy przejściowe od jednego do drugiego, czasy zmian, przewrotu. Rok miniony obok różnych niedogodności, przykrości, nieszczęść dla wielu ludzi i rodzin, obok smutków, które czas ukoi, rok ten przyniósł nam zapowiedź i zadatek lepszego rozwoju i bytowania na przyszłość”. Wydarzenia 1905 roku uważał raczej za zapowiedź przyszłości, natomiast przy innych ocenach ruchu rewolucyjnego ujawniał się solidaryzm społeczny Promyka.

Wcześniej, bo już w roku 1892, dowodził, że chłopi, nawet posiadający samodzielne gospodarstwa, w celu zwiększenia swych dochodów będą musieli w przyszłości zrzeszać się w wielkie zespoły produkcyjne. Ten proces, jego zdaniem, powinien się dokonywać stopniowo: wspólną własność narzędzi powinna poprzedzać kolektywizacja ziemi. Droga do tego daleka, gdyż chłopu trudno będzie przezwyciężyć od dawna zakorzenione przywiązanie do ziemi i chęć jej osobistego posiadania. Trzeba, aby wreszcie zrozumiał, że tylko wielkoobszarowa gospodarka daje możliwość większej mechanizacji prac, a tym samym wzrostu wydajności pracy. „Przyjdzie z czasem do tego, jak lud zmądrzeje, że gospodarze będą łączyli swe drobne działki w duże gospodarstwa, że posprawiają sobie różne maszyny do robót polowych i zechcą ziemię uprawiać tak, jak w najlepszych gospodarstwach dworskich” [195]. Taka wspólna uprawa ziemi -- pisał Promyk „[...] mogłaby naprawdę większe korzyści przynosić, tylko nie wiadomo, czy i za sto lat rolnicy na nią przystaną” [121].

Natomiast nie widział wówczas możliwości stworzenia wielkoobszarowych gospodarstw rodzinnych.

Styl literacki Promyka, utrzymywany i naśladowany po jego śmierci przez synów i córki w „Gazecie Świątecznej”, został już zapomniany. W swoich elementarzach, popularnych książeczkach i kalendarzu Promyk posługiwał się nie znanym dotąd stylem pisania, który stale udoskonalał, aby trafić wprost do umysłu i serca zwykłego człowieka: „[...] nasz styl pisarski, za nim potoczny język pański, wzorował się na obcych osiągnięciach już od Kochanowskiego i zrośliśmy się z nim, inaczej mówić i pisać nie umiemy. Ale tym stylem nie trafimy do duszy ludu. Obowiązkiem naszym jest wypracować inny styl, bardziej prosty, czysto polski i zrozumiały dla ogółu” [174]. Zagadnienie stylu dla ludu w okresie powojennym podejmował Edward Redliński, zastosował go częściowo w jednej ze swych książek. W dalszym ciągu jednak problem wypracowania komunikatywnego, powszechnie zrozumiałego stylu pozostaje otwarty, i nie uporano się z nim dotychczas. Walka Promyka o godność chłopa łączyła się z walką o prawo do posługiwania się ojczystym językiem, który jest podstawowym przywilejem wolnego człowieka [325].

Wielką rolę w rozwijaniu czytelnictwa wyznaczył Promyk dziennikarstwu. Jego „Gazeta Świąteczna” była swego rodzaju niedoścignionym wzorem, jak należy pisać i jak spełniać dziennikarski obowiązek. Prószyński wymagał od dziennikarzy patriotyzmu i wysokiego poziomu etycznego, gdyż powinni oni przekonywać, nie tylko przekazywać wiadomości, a także szerzyć umiłowanie prawdy. W swym niepisanym testamencie Promyk pozostawił potomnym troskę o prostotę języka i o przekazywanie szczerej, pełnej prawdy tym, którzy oświaty potrzebują; troskę o godniejsze warunki życia i pracy, o rozwój kultury i kształtowanie trwałej więzi z narodem17.

Dostrzegł też Promyk wielką rolę inteligencji. „Społeczeństwo jest także organizmem [...]. Nauka i ogólny postęp ludzkości dostarcza mu pokarmu. Przerabianie go [...] w sok pożywny dla ciała to zadanie w społeczeństwie literatury i sztuki. Brać ów sok pożywny i roznosić po całym ciele, zasilać nim i odżywiać wszystkie jego cząstki to krwi przeznaczenie. W społeczeństwie krwią jest inteligencja. Co zaś jest samym ciałem w organizmie społecznym, czyż mówić potrzeba? Organizm choruje [...] nie tylko przy braku pokarmu [...], lecz także [...] i najprędzej może wtenczas, gdy krew nie spełnia swych funkcji, gdy nie jest w ciągłym zetknięciu z wszystkimi cząstkami ciała i zasilać je przestaje. Biada organizmowi, który takiej chorobie podlega” [17].

Trudno ważyć na szalach sprawiedliwości dziejowej wartość naszych XIX-wiecznych powstań. Promyk nigdy ich nie potępiał, ale na pewno jego cicha, nieustępliwa, pokojowa walka prowadzona za pomocą elementarzy, gazety czy kalendarza była skuteczna i mogła dać satysfakcję „wielkiemu nauczycielowi”.

Promyk był jednym z pierwszych głosicieli kultury jednolitej -- wspólnej dla wszystkich. Łącząc wypowiedzi Kieniewicza, Kmiecika oraz Bratkowskiego, można wyrazić myśl następującą: żaden pojedynczy człowiek w ostatnich dwóch wiekach nie zrobił tyle dla oświaty ludowej co Promyk; zasłużył się narodowi bardziej niż niejeden wieszcz, bohater czy mąż stanu -- nauczył czytać miliony chłopów. Słuszne więc wydaje się sformułowanie Floriana Znanieckiego, że ludzie formatu Promyka są własnością całego narodu.

Swoją działalnością i całym życiem udowodnił, że można służyć ojczyźnie w każdych warunkach.

PRZYPISY DO ROZDIAŁU CZWARTEGO

1 W „Gazecie Świątecznej”, podobnie zresztą jak w innych redakcjach, istniały trzy główne funkcje: wydawcy, redaktora naczelnego i redaktora odpowiedzialnego, który podpisywał gazetę do druku. Ta ostatnia funkcja odpowiada w zasadzie dzisiejszej roli sekretarza redakcji. Promyk praktycznie do końca życia pełnił wszystkie te funkcje. Dopiero po jego śmierci zaczęto je przydzielać różnym osobom. I tak np. Tadeusz Prószyński w 1922 roku (po wyborze na posła) pozostał redaktorem naczelnym, redaktorem odpowiedzialnym została Amelia Bortnowska, a wydawcą wdowa po Promyku Wanda Prószyńska.


2 Z pierwszego małżeństwa Konrada Prószyńskiego urodziło się czworo dzieci: Tadeusz (1873--1925) -- pisarz, poseł na sejm; Kazimierz (1875--1945) -- inżynier, współtwórca kinematografii, zwany polskim Edisonem, zginął w obozie zagłady w Mauthausen; Jadwiga (1877--1956) -- rysownik, żona senatora Michała Roga; Stefan (1879----1955) -- prawnik, profesor Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z małżeństwa z drugą żoną Wandą z Korzonów urodziło się Promykowi siedmioro dzieci: Tomasz (1887--1912); Wanda Pelagia (1889--1953) -- żona agronoma Piotra Gałąski, redaktorka „Gazety Świątecznej”, matka siedmiorga dzieci (troje z nich zginęło w powstaniu warszawskim, a jedno w obozie koncentracyjnym); Konrad (1891----1944) -- kapitan marynarki handlowej, ostatni redaktor „Gazety Świątecznej”; Janina (1892--1956) -- malarka, dziennikarka; Stanisława (1896--1966) -- rolnik z wykształceniem wyższym, redaktorka „Gazety Świątecznej”, matka pięciorga dzieci; Bolesław Antoni (1902-20) -- poległy w bitwie pod Ossowem; Marek (1906) -- geolog, docent Instytutu Geograficznego Uniwersytetu Warszawskiego, jedyny z rodziny, który nie zajmował się pisaniem do „Gazety Świątecznej”.


3 Polska Macierz Szkolna -- organizacja założona w roku 1905 m.in. przez H. Sienkiewicza, A. Osuchowskiego, I. Chrzanowskiego i J. Świeżyńskiego. Działała w centralnej i wschodniej Polsce. Prowadziła szkoły elementarne i średnie, kursy dla analfabetów, uniwersytety ludowe, domy ludowe, poradnie dla samouków, biblioteki, świetlice, ochronki. W latach 1907--1916 działalność organizacji została zawieszona przez władze. PMS istniała do 1939 roku. Do wielkiego rozkwitu tej potężnej organizacji, która w głównej mierze kontynuowała pracę oświatową Konrada Prószyńskiego, przyczynił się przede wszystkim dyrektor Józef Stemler (patrz także: przypis dotyczący Akademickiego Koła Polskiej Macierzy Szkolnej).

Wspomniany tu Józef Świeżyński (1868--1948) był politykiem związanym od roku 1905 ze Stronnictwem Narodowej Demokracji. W latach 1915--1918 był posłem do rosyjskiej Dumy Państwowej. W październiku 1918 roku został na krótko pierwszym premierem Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia Rady Regencyjnej. W roku 1919 objął prezesurę Polskiej Macierzy Szkolnej. Później wycofał się z życia publicznego i zajął swym gospodarstwem w Sadłowicach w pow. sandomierskim. Wspierał wówczas materialnie kolonię AKPMS ulokowaną we wsi sąsiadującej z Sadłowicami.


4 Projekt elementarza opracowany przez Jana Papaja, profesora Seminarium Nauczycielskiego w Jędrzejowie, składał się z trzech części: samego elementarza z czytankami, opisu metody Promyka oraz sposobu posługiwania się Obrazową nauką czytania i pisania (to jest zasad, którymi się kierowano przy opracowaniu Obrazowej nauki wraz z najważniejszymi uwagami i wskazówkami dla nauczycieli).

Należy pozytywnie ocenić wysiłki Papaja, choć były one daremne, gdyż na nauczanie według tego elementarza było już za późno, i to prawie o dziesięć lat. Jako podręcznik szkolny zatwierdzono ulepszony elementarz Mariana Falskiego.


5 Onufry Kopczyński (1735--1817) -- ksiądz, nauczyciel szkół pijarskich i Collegium Nobilium. Od roku 1802 był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie. Z polecenia Komisji Edukacji Narodowej napisał Gramatykę języka polskiego i łacińskiego dla szkół narodowych (1778--1783). W swym podręczniku wprowadził wiele reguł pisowni i form gramatycznych. Był również autorem Nauki czytania i pisania w dziele zbiorowym pt. Elementarz dla szkół parafialnych narodowych (1785). Jako pierwszy w Polsce zastosował analityczno-syntetyczną metodę nauczania.


6 Naiwność tego poglądu razi tym bardziej, że jego autor nie docenił roli, jaką w tym wypadku odegrał jego własny ojciec: możliwość odzyskania niepodległości zależała między innymi od przetrwania silnej świadomości narodowej, o którą toczyła się przez dziesięciolecia nieustająca walka organizacyjna, oświatowa i gospodarcza we wszystkich trzech zaborach. Jednym z wielkich „wodzów” w tej walce był Konrad Prószyński


7 Błażej Stolarski (1880--1939) -- działacz ruchu ludowego, publicysta. W latach 1905--1907 był członkiem Polskiego Związku Ludowego, a później grupy „Zaranie”. W latach 1912--1915 należał do Narodowego Związku Chłopskiego. W Polskim Stronnictwie Ludowym „Wyzwolenie” został prezesem Zarządu Głównego. Był posłem na sejm w latach 1919----1930. Od roku 1931 działał w Stronnictwie Ludowym, które opuścił w roku 1935, nie godząc się na bojkot wyborów. Do wybuchu wojny pełnił funkcję wicemarszałka senatu. Został zamordowany przez hitlerowców na początku okupacji.


8 Gmina sztabińska -- pozostałość słynnej Rzeczypospolitej Sztabińskiej, instytucji gospodarczo-przemysłowej, powołanej przez hrabiego Karola Brzostowskiego. Było to kwitnące gospodarstwo rolne, które Brzostowski stworzył na odludziu, na piaszczystych gruntach wśród bagien i puszcz. Co godne podkreślenia, hrabiemu udało się zjednać do swego przedsięwzięcia chłopów, zdemoralizowanych wówczas nędzą i pijaństwem. Powodzenie zawdzięczał przede wszystkim swojej niesłychanej pracowitości i wybitnemu talentowi organizacyjnemu, wiedzy rolniczej i politechnicznej. Niepoślednią rolę odegrało również wielkie i prawdziwe przywiązanie do ludu polskiego. Dobrym nauczycielem Brzostowskiego był generał Ludwik Michał Pac, ówczesny właściciel dóbr Dowspuda i Raczki [4].


9 Stanisław Prószyński (1899--1970) -- wnuk Promyka a syn jego następcy Tadeusza Prószyńskiego. Urodził się w Archangielsku, gdzie pozostawał do roku 1900 wraz z rodzicami na wygnaniu. Zapalony skaut, później harcerz, ochotnik I kompanii warszawskiego Batalionu Harcerskiego, brał udział w rozbrajaniu Niemców, był instruktorem w szkole podchorążych piechoty. 26 lipca 1920 roku został ranny w bitwie pod Jedwabnem. Po nominacji na podporucznika wziął bezterminowy urlop dla kontynuowania studiów, które wkrótce przerwał, aby od początku maja do września 1921 roku wziąć udział w III powstaniu śląskim. Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczął pracę jako dziennikarz w „Gazecie Świątecznej”, gdzie zamierzał pracować przez całe życie. Zmuszony do odejścia z redakcji z powodu sporów rodzinnych, zaczął wydawać nowe pismo dla wsi „Wielkopolanin”. Pod kierownictwem Prószyńskiego „Wielkopolanin”, rozpowszechniany wyłącznie za pomocą prenumeraty, podbił cały kraj, docierając do wsi z 259 powiatów w Polsce. (Nie znało go tylko 5 powiatów.) Pismo wychodziło 3 razy w tygodniu. Dzięki trafnej formule wydawniczej i żywej treści, ofiarowywaniu prenumeratorom licznych bezpłatnych dodatków książkowych, nowoczesnej współpracy z placówkami pocztowymi tuż przed wojną „Wielkopolanin” przekroczył liczbę 224 tysięcy egzemplarzy (wraz z mutacją dla Pomorza) nieosiągalną dla żadnego wydawnictwa prasowego.

Dalsze dzieje Stanisława Prószyńskiego to udział w kampanii wrześniowej w armii „Poznań”, pobyt w oflagach, wydawanie gazetki obozowej „Za drutami” i wreszcie, w PRL, wznowienie dziennikarskiej pracy zawodowej w „Kurierze Codziennym”. Od roku 1945 pracował w „Czytelniku” i „Życiu Warszawy”. Po niefortunnej próbie wznowienia „Gazety Świątecznej” wziął udział w organizowaniu „Rolnika Polskiego”. Do przejścia na emeryturę był redaktorem działu ogólnego miesięcznika „Poznaj Świat”.


10 Kazimierz Prószyński (1875--1945) -- drugi z kolei syn Konrada, inżynier, autor wynalazków z dziedziny filmu. W roku 1894 skonstruował jeden z pierwszych w świecie aparatów do zdjęć i projekcji filmów, tzw. pleograf, a w roku 1908 -- doskonalszy od niego biopleograf. W latach 1902--1909 zrealizował liczne filmy krótkometrażowe, tworząc w ten sposób podstawy polskiej kinematografii. Był twórcą projektora filmowego, rzutującego na ekran obraz bez drgań i migotania światła, w roku 1920 skonstruował pierwszą ręczną kamerę filmową. Opracował metodę synchronizacji dźwięku i obrazu filmowego oraz rozpoczął realizację filmów dźwiękowych. W okresie okupacji hitlerowskiej kontynuował swe prace, przygotowując jeszcze jedną niezwykle śmiałą i oryginalną konstrukcję aparatu, prostego i łatwego w obsłudze. Było to na początku 1944 roku, i zakończyć swych prac już nie zdążył. 25 sierpnia 1944 roku Kazimierz Prószyński, wraz z żoną i córką, został wywieziony przez hitlerowców z Mokotowa do Pruszkowa. Tam ich rozłączono i przetransportowano do obozu w Gross-Rosen (obecnie Rogoźnica), gdzie spotkali się na bardzo krótko, po raz ostatni. Prószyński, przeniesiony następnie do obozu w Mauthausen, zmarł 13 marca 1945 roku. Jego artykuły, głównie przeglądy wydarzeń politycznych, ukazywały się w „Gazecie Świątecznej” w latach 1926--1939. Był człowiekiem o nieprzeciętnym umyśle. Według oceny współczesnych miał wiele zalet, ale także i wad, które utrudniały mu urzeczywistnianie własnych pomysłów. Nie potrafił porozumieć się z przemysłowcami i handlowcami, przemawiającymi, w jego odczuciu, językiem zimnej i wyrachowanej kalkulacji. Daleki był bowiem od takiego pojmowania swej pracy.


11 Program Związku Ludowo-Narodowego, późniejszego Stronnictwa Narodowego, głosił hasła solidaryzmu narodowego, obrony religii katolickiej i uznawał stronnictwo za jedynego właściwego reprezentanta całego narodu, również klasy chłopskiej i robotniczej. Działalność ugrupowań lewicowych była -- w ujęciu Stronnictwa Narodowego -- robotą rozbijacką, burzeniem ładu społecznego. ZLN propagował również antysemityzm. Wszystkich przeciwników „narodowcy” określali jako „żydokomunę”.


12 Stały czteroosobowy zespół rodzinny redakcji dość często uzupełniali inni autorzy, pisujący za wynagrodzeniem od wiersza (7--20 gr). Byli to: Piotr Gałąska, Pelagia Restorfowa, Szczepan Lewicki, Wacław Pancewicz, Wojciech Chmielecki, Kazimierz Prószyński, Józef Modrzejewski, Edward Leszczyński, inżynier Zygmunt Racięcki, dr Feliks Grodzki, Jan Homolicki, Maria Gerson-Dąbrowska, Zofia Findeisenówna, Halina Zakrzewska, Witalis Urbanowicz, Julian Brudkowski (kolejność wg sprawozdania sekwestratora). Autorem licznych powieści historycznych, zamieszczanych w „Gazecie Świątecznej”, był Stanisław Kluczek, który po pierwszych nieporozumieniach przeniósł się do „Wielkopolanina”, z dużym uszczerbkiem dla „Gazety Świątecznej”.


13 Konrad Marcjan Prószyński (1891--1944) -- jeden z czterech synów Promyka z drugiego małżeństwa. Ukończył szkołę marynarki handlowej w Odessie w stopniu szturmana. Liczył na to, że służba w marynarce pozwoli mu zwiedzić cały świat. Pływał po Morzu Czarnym i wschodniej części Morza Śródziemnego na małych statkach kupieckich, należących przeważnie do armatorów greckich. Zdobył stopień kapitana żeglugi wielkiej. W czasie I wojny światowej został zmobilizowany do transportów konwojowych na Morzu Czarnym. Ożenił się z Kałmuczką. W okresie rewolucji nielegalnie przewoził ludzi na własnym małym stateczku z Noworosyjska do Batumi w Gruzji. Wkrótce stanął przed sądem jako kontrrewolucjonista; świadkami byli członkowie jego załogi, zgodni w zeznaniach: „Jaki on kontrrewolucjonista, to zwyczajny pijanica, nasz brat”. Wobec takiego świadectwa sąd zwolnił Konrada, któremu udało się uciec do Konstantynopola, ale bez statku i bez żony. W poszukiwaniu pracy miał mu pomóc pośrednik, który w końcu pracy nie załatwił, a pieniądze zaprzepaścił. Za pobicie przypadkowo spotkanego na ulicy nieuczciwego pośrednika Konrad trafił do więzienia. Po trzech dniach stanął przed międzynarodowym sądem portowym i został ukarany trzema dniami aresztu, który już zresztą do tej pory odbył. Ogłosiwszy wyrok, przewodniczący sądu złożył mu gratulacje z powodu... dobrej marynarskiej roboty.

Prószyński wrócił, ale nie znalazłszy pracy w swym zawodzie ponownie wyjechał za granicę, zwłaszcza że władze marynarki polskiej nie chciały potwierdzić jego uprawnień, nawet do żeglugi śródlądowej. W Le Bourget pod Paryżem na stacji towarowej dostał zajęcie spinacza wagonów. Jednocześnie przed sądem konsystorskim wszczął postępowanie rozwodowe. Na pomoc Konradowi przyjechała siostra Janina, aby go zabrać do ojczyzny, gdzie mógł się przydać w redakcji „Gazety Świątecznej”. W Warszawie pojawił się pod koniec 1925 roku, a dopiero w roku 1930 został stałym członkiem zespołu redakcyjnego; redagował przede wszystkim Nowinki telegraficzne. Opracowywał również Gospodarstwo, załatwiał sprawy w cenzurze. Po wprowadzeniu sekwestratora wszedł w skład komitetu redakcyjnego. Z początkiem roku 1939 został redaktorem „Gazety Świątecznej”.

Konrad zabiegał o to, aby gazeta zachowała zasady stosowane przez Promyka nie tylko w formie, ale i w treści. Był pełen uwielbienia dla swego ojca i to nie pozwalało mu dostrzec popełnianych przezeń błędów. Bronił jego reformy językowej, choć nie miała sensu, zwłaszcza w niepodległej Polsce.

W okresie okupacji Konrad zajmował się rozwożeniem glinki budowlanej do bielenia i malowania, w wolnych chwilach badał faunę i florę Jeziorka Czerniakowskiego. Przewidział swą śmierć na trzy miesiące przed jej nadejściem i prosił rodzinę, aby mu pozwoliła spokojnie się zająć obserwacjami przyrodniczymi. Nie dożył koszmaru powstania, natomiast żona Leokadia brała udział w przygotowaniach do jego rozpoczęcia, rozwożąc rykszą broń i amunicję. Zginęła w czasie powstania.

14 Ksiądz Izydor Kowalski (1866--1934) -- syn blacharza, trafił do Czarnocina pod Łodzią jako proboszcz w roku 1905. Jak sam pisał, tam właśnie spędził „najpiękniejsze chwile życia”. Był wiernym czytelnikiem, propagatorem i publicystą „Gazety Świątecznej”. W Czarnocinie założył kółko rolnicze i sklep spółdzielczy; zachęcał chłopów do stosowania nowoczesnych metod uprawy, nawozów sztucznych, sprzętu mechanicznego. W ciągu czterech lat doprowadził do tego, że kółko otrzymało złoty medal na wystawie w Częstochowie, a on sam najwyższą nagrodę „za pracę nad podnoszeniem rolnictwa” od Głównego Towarzystwa Rolniczego.

W tym samym 1909 roku pod naciskiem władz rosyjskich został przeniesiony do innej parafii. Tych kilka lat pracy nie poszło jednak na marne. Pod wpływem księdza Izydora wieś „obudziła się” do życia: w Drugiej Rzeczypospolitej Czarnocin miał już szkołę rolniczą dla chłopców, wystawiono piękny budynek urzędu gminy, potem 7-klasową szkołę powszechną, wozownię straży ogniowej. Doprowadzono do porządku drogi gminne. Jako wzorcowa gmina doczekała się nawet złotego medalu na wystawie powszechnej w Poznaniu.

Przez kilkanaście ostatnich lat życia (1921--1934) ksiądz Kowalski pracował w Srocku, gdzie pamięć o nim jako miłującym rolników i rolnictwo przetrwała do dziś. Tam właśnie napisał większość swych pożytecznych i chętnie czytanych prac. Zmarł 1 sierpnia 1934 roku w domu księży emerytów w Łodzi, a pochowany został -- zgodnie ze swym życzeniem -- na cmentarzu w Srocku.

W cztery lata po śmierci księdza, w 2920 numerze „Gazety Świątecznej” z 1938 roku ukazała się korespondencja Stanisława Chmielarskiego z Łazanowa (parafia sąsiadująca z Czarnocinem) na jego temat. Z tej korespondencji, jak również z wcześniejszych notatek w „Gazecie Świątecznej” (nry 2608 z 1930 r., 2793 z 1931 r., 2808 i 2815 z 1934 r.), wreszcie z listu księdza Jana Kozaka ze Srocka do autora tej książki z 25 stycznia 1994 roku wyłania się obraz człowieka o głębokim umyśle, wielkim sercu i wytrwałości w pracy, i to od pierwszych dni pobytu w Czarnocinie: „Początki probostwa miał niezbyt przyjemne. Ludzie ciemni, nieoświeceni nie dowierzali nowoczesnym postępom rolniczym i wiele trzeba było trudu i zabiegów, aby ich zjednać i nauczyć lepszego gospodarowania. Ks. Kowalski miał mocną rękę i nie zrażał się przeszkodami”. Gdy zakładał kółko rolnicze „[...] z czasem znalazło się wielu członków przeważnie z okolicznych wiosek [...], lecz z samego Czarnocina było ledwie kilku, a ci stali się pośmiewiskiem dla reszty wsi”. Namawiał do stosowania nawozów: „[...] ci, co pierwsi je zastosowali, byli wyśmiewani”.

„Uczył on rolnictwa wszystkich bez różnicy, nie w murach szkolnych, lecz w kościele, na zebraniach kółka rolniczego lub też osobiście jeździł po wioskach, żeby się przekonać naocznie o postępie rolniczym w polu [...]. Zasłynął i w dalszych okolicach. Odwiedzali go ludzie z innych parafii”.

A oto jak zakończył ksiądz Kowalski swoje wspomnienie o Promyku zamieszczone w gazecie w roku 1930:

„Naród nie docenia należycie zasług tego wielkiego człowieka. Nie słychać głosu ze wsi, żeby uczcić pomnikiem tę czcigodną postać. Pomnik powinien być wykuty w granicie lub odlany z brązu i ustawiony w takim miejscu, gdzie się więcej ludu wiejskiego gromadzi. Może nas wyręczą w tym wnukowie. Promyk przypominać będzie cnoty, które on posiadał, a których nam niestety braknie. Jeszcze raz zwracam się do was, kochani bracia, z wołaniem i prośbą: bierzcie się do rozumnej pracy”.


15 W Drugiej Rzeczypospolitej cenzurę wprowadzono po całkowitym przejęciu władzy przez stronnictwo zwane sanacyjnym. Na początku 1931 roku „Gazeta Świąteczna” uległa konfiskacie po raz pierwszy od czasu zawieszenia jej przez generała-gubernatora Skałona. Tym razem poszło o artykuł Pelagii Restorfowej (nr 2606 z 11 stycznia) w obronie więźniów brzeskich. Autorka zebrała głosy czytelników protestujących przeciw metodom brzeskim i gwałceniu praw człowieka. Ingerencja cenzury miała charakter represyjny. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że cenzura carska była na ogół prewencyjna -- polegała na kontroli wydawnictw przed ich opublikowaniem. Wyjątkowo tylko stosowano ingerencje represyjne, jak w roku 1906.

Następne konfiskaty sanacyjnego cenzora nastąpiły jedna za drugą. W latach 1931 i 1932 skonfiskowano prawie czwartą część numerów gazety. Miało to swoje i dobre, i złe strony.

Utrzymywanie kontaktów z cenzurą należało do Konrada Marcjana Prószyńskiego jako redaktora odpowiedzialnego, który różnymi sposobami starał się z nią walczyć. Stale wyliczano w gazecie, która to nastąpiła konfiskata. Drukowano listy czytelników z protestami przeciw białym plamom; twierdzono, że „Świąteczna” jest bardziej prześladowana niż inne pisma. Konfiskaty odbijały się jednak negatywnie, i to w poważnym stopniu, na dochodach pisma, co wywoływało niezadowolenie znacznej części rodziny, która próbowała „uspokajać” odpowiedzialnego redaktora. Nie na wiele się to zdało, gdyż Konrad Marcjan był równie wojowniczy jak jego ojciec. Wiadomości wyrzucone przez cenzora zamieszczał w części gazety drukowanej drobną czcionką -- wśród odpowiedzi redakcji czy porad prawnych. W ten sposób udawało się coś przemycić, a cenzor, stwierdziwszy, iż coś przegapił, tym bardziej wyżywał się na kolejnych numerach. W końcu wyszło zarządzenie o konieczności zapełniania „białych plam” ilustracjami bądź innymi tekstami. I tu też Konrad sprawiał cenzorowi niespodzianki: drukował na przykład na pustym miejscu młotek z koroną i napisem na owalu „wyrób polski”. Zjawiały się tam również jakieś fantastyczne miasteczka wedle pomysłów rysownika.

Okazją do konfiskat, oprócz sprawy brzeskiej i jej omawiania w sejmie, były później strajki chłopskie (z których największy objął w Małopolsce około stu powiatów), marsz Doboszyńskiego na Myślenice i inne, pomniejsze wydarzenia. Ostatniej konfiskaty dokonano w czasie wyborów do sejmu w roku 1932. Wybierano wówczas kandydatów wyznaczonych przez władze. Chodziło głównie o zapewnienie jak największej frekwencji. Gdy nie skutkowały namowy, zachęty i groźby, radzono sobie „cudami nad urną” w postaci „dosypki” głosów, która ratowała zagrożonego kandydata. Jeden z czytelników pisał: „Byłem wyznaczony na członka komisji wyborczej od 12 do 3 po południu, więc musiałem spełnić, co ode mnie wymagano”. To, czego wymagano, cenzor skreślił. Obok śladów „wygryzienia” redaktor zamieścił widoczek szablonowego „fantastycznego miasteczka”.

Walka z cenzurą zaowocowała jednak pod koniec okresu międzywojennego wzrostem popularności gazety. W latach 1937--1939 nastąpił wyraźny wzrost jej nakładu.


16 Po nieudanej próbie wznowienia „Gazety Świątecznej” Stanisław Prószyński został jednym z organizatorów redakcji „Rolnika Polskiego”. Pismo to, mające zastąpić „Gazetę Świąteczną”, „Wielkopolanina” i „Pomorzanina” rozwijało się dobrze i wkrótce jego nakład wzrósł do 400 tysięcy egzemplarzy. W roku 1948 w 40 rocznicę śmierci Konrada Prószyńskiego w „Rolniku Polskim” pod winietką tytułową „Gazety Świątecznej” wydrukowano obszerne wspomnienie poświęcone działalności oświatowej Promyka.


17 Do tego postulatu nawiązało później Akademickie Koło Polskiej Macierzy Szkolnej, założone w roku 1924. Jego celem było przygotowanie młodzieży do pracy społeczno-oświatowej. Powstanie organizacji nieprzypadkowo łączyło się z objęciem funkcji dyrektora Zarządu PMS przez utalentowanego nauczyciela Józefa Stemlera w roku 1922. Wśród wielu talentów miał on wielki dar przemawiania i był świetnym, dobrze zorganizowanym wykładowcą. Kto na Akademickim Kursie Pracy Społeczno-Oświatowej wysłuchał jego pierwszego wykładu, nie opuścił następnych. Kursy, prowadzone przez wiele lat, odbywały się w największej auli Uniwersytetu Warszawskiego (im. Brudzińskiego), która nigdy nie mogła pomieścić wszystkich chętnych. Obok Józefa Stemlera na kursach wykładali również tacy wybitni znawcy pracy społecznej, jak Stanisław Wojciechowski (gdy przestał być prezydentem) i Jędrzej Cierniak ze Związku Teatrów Ludowych. Znaczna część absolwentów kursu zapisywała się na seminaria i ćwiczenia prowadzone już przez AKPMS w pomieszczeniach Zarządu Głównego na Krakowskim Przedmieściu 7. W ten sposób tworzył się zespół przygotowanych fachowo i ideowo działaczy społeczno-oświatowych. Część z nich wstępowała do koła, które w pierwszej połowie lat trzydziestych bardzo się rozwinęło i wywarło znaczny wpływ na młodzież akademicką ze wszystkich wyższych uczelni warszawskich. Powstało ponad dziesięć różnych sekcji; najbardziej popularne i aktywne były sekcje prelegencka i świetlicowa.

W dziesięciolecie pracy, w 1934 roku, koło miało 12 ośrodków wykładowych oraz 20 świetlic (w nich 800 wychowanków). Niewielka grupa członków zajmowała się uczeniem analfabetów za pomocą tablic poglądowych (m.in. w Towarzystwie Opieki dla Nieślubnych Matek „Ratujmy Niemowlęta”) oraz nauką indywidualną przy użyciu Obrazowej nauki czytania Promyka.

Rok 1934 mimo wielkich osiągnięć był również rokiem końca AKPMS. Wejście w życie nowej ustawy o stowarzyszeniach akademickich pozbawiło samodzielności organizacje studenckie. Miały one przejść pod kontrolę Komisariatu Rządu lub ulec rozwiązaniu. Pozostała jednak możliwość pozbawienia koła akademickiego charakteru. W tej sytuacji rozwiązano AKPMS i powołano na jego miejsce Koło Młodych Polskiej Macierzy Szkolnej jako organizację powszechnie dostępną. Nie malała popularność koła w czasie kwest na Dar Narodowy 3 Maja, w których z wielkim poświęceniem brały udział setki studentów. Rosły zbierane kwoty, zwłaszcza gdy poprawiła się koniunktura gospodarcza kraju w ostatnich kilku latach przed wybuchem wojny.

Kwesty uliczne i inne dochody z imprez, a głównie znaczne ofiary osób zamożnych na Dar Narodowy, dawały podstawy finansowe do rozwijania oświaty w województwach wschodnich (białostockie, nowogródzkie, poleskie i wołyńskie). Ufundowano na Kresach ponad 800 różnych szkół, w tym około 500 powszechnych.

Znaczna liczba absolwentów wyższych uczelni związanych z Kołem Młodych udawała się do pracy zawodowej do wschodniej części kraju. Byli to przede wszystkim nauczyciele, pracownicy samorządów, lekarze, pielęgniarki. Wspomagali nie tylko osadników polskich, ale także chłopów białoruskich. Warto wymienić nazwiska przodujących w tej aktywnej grupie. Byli w niej samorządowcy Władysław Stępień i Władysław Szaflik oraz Irena Kłotecka, kierowniczka domu oświatowego PMS na warszawskim Nowym Świecie, która przeniosła się do Białegostoku, gdzie zorganizowała świetlicę twórczą. Dyrektor Stemler chciał ją powołać na stanowisko inspektora pracy oświatowej w województwach wschodnich.

Cała działalność koła, w tym wysiłki na rzecz rozwoju kulturalnego Kresów, została brutalnie przerwana wybuchem wojny. Niemcy bardzo starannie likwidowali archiwa PMS i kierowali je do Rzeszy na przemiał. Działacze Macierzy trafili do Oświęcimia już po pierwszej fali aresztowań. Szczęśliwie kilku odważnym członkom Koła Młodych udało się w czasie oblężenia Warszawy wynieść dokumenty organizacji i przechować w piwnicach prywatnej kamienicy. Przetrwały tam również powstanie warszawskie.

Ci, którym udało się przeżyć wojnę, w zgoła odmiennej sytuacji społeczno-politycznej trwali w przeświadczeniu, że ojczyźnie i społeczeństwu można i trzeba służyć w każdych warunkach. Z racji swego dobrego przygotowania zajmowali często poważne stanowiska, zwłaszcza w oświacie i kulturze. Powstała nieformalna grupa byłych członków Koła Młodych, wspierająca się wzajemnie. Dominowały w niej kobiety z Zuzanną Zawadzką i Niną Kalinowską na czele. Męskiej grupie przewodził były prezes koła Franciszek Stemler; był w niej również (niedawno zmarły) adwokat Władysław Siła-Nowicki i bankowiec Tadeusz Grudzień, były sekretarz koła. Wśród tych znakomitych postaci nie można pominąć Kazimierza Romaniuka, najbardziej znanego kierownika sekcji prelegentów AKPMS, późniejszego rektora SGPiS, który w czasie wydarzeń marcowych 1968 roku w sposób zdecydowany ujął się za młodzieżą i ... przestał być rektorem.

Pamięć o znakomitym „następcy” Promyka w dziele szerzenia oświaty, dyrektorze Józefie Stemlerze, nieżyjącym już, zachowała się do dziś.


Copyright © Szczepan Lewicki 1996

Szczepan Lewicki: Konrad Prószyński (Kazimierz Promyk), wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996